poniedziałek, 29 czerwca 2015

W życiu masz tylko jedną szansę. (AkashixKuroko 1/3)

Powracam z pierwszą częścią Akakuro :D
Z początku chciałam zrobić z tego bardzo długiego One Shota, 
lecz po głębszych przemyśleniach, stwierdziłam, że to troszku niewygodne.
 Zamiast tego opowiadanie zostanie podzielone na 3 dłuższe części, z czego ta tutaj jest akurat najkrótsza. *druga właśnie w pracy*
Mam nadzieję, że jest w porządku, aczkolwiek opinię mile widziane. 
Przydadzą się przy dwóch kolejnych częściach.
                                                                                            
   


      Kojący powiew musną moją skórę, a oczy przenikliwie rozpatrywały bezchmurnego nieba. 
   - Piękne.- Moja mała cząstka szczęścia obdarowała mnie szerokim uśmiechem, a jego oczy błysnęły radośnie. 
    Żelazny uścisk, którym go obejmowałem, pogłębił się nieco mocniej, odczuwając rytmiczne bicie serca.  
    Rzadko kiedy zdarzało nam się razem wyjść, nie mówiąc już o pokazie sztucznych ogni, jednak ja, Akashi Sejiuro, gotowym jestem na mały wyjątek, a przynajmniej w sylwestra. 
- Akashi? 
- Tyle razy mówiłem ci abyś nazywał mnie po imieniu Tetsuya.- Skarciłem go przyciskając policzek do niebieskich kosmyków, które ochoczo łaskotały moją skórę.  
- Przepraszam, chyba nigdy się nie nauczę.- Kącik jego ust uniósł się delikatnie, a na twarzy wystąpił lekki rumieniec.- Chce cię o coś zapytać. 
- Tak?- Dotknąłem jego policzka kierując twarz nieco bliżej mojej. 
- Kochasz mnie? 
   Przez chwilę wpatrywałem się tępo w zawartość moich ramion, całkowicie zbity z tropu. 
- Przecież wiesz, więc dlaczego pytasz?- Niebieskie oczy przeszywały mnie na wylot, wprowadzając w jeszcze większe zakłopotanie. W ogóle co to za pytanie? 
   Jasne że tak, w końcu od pewnego czasu zadecydowaliśmy się nawet razem zamieszkać. Czuliśmy się szczęśliwi, korzystając z każdego danego nam dnia i wspierając się wzajemnie w trudnych chwilach. Jasne, mieliśmy też pewne spory i kłótnie, ale nie miały one w naszym życiu większego znaczenia. Kłóciliśmy się, przepraszaliśmy i godziliśmy.  
Nie wątpiliśmy w nasze uczucia. Czyżby coś się zmieniło? 
- Nie bierz tego do siebie, po prostu chciałem wiedzieć.- Smukła dłoń musnęła moje usta, przyprawiając o lekki dreszcz.  
  Nie byłem bierny i po chwili musnąłem delikatnie wargami jego usta rozkoszując się w przyjemnym uczuciu ciepła.  
   Fajerwerki a nawet publiczne spojrzenia przestały mieć dla mnie większe znacznie, zagłuszone przez delikatny pocałunek Kuroko.  
   Powoli odsunął się ode mnie z przekąsem poprawiając kołnierzyk szarej koszuli.  
- Chodźmy się przejść.- Mruknąłem cicho chwytając go za dłoń i bez oporu kierując między oświetlone uliczki, pełne świętujących nowy rok przechodniów. Dzieci przechadzały się wpatrując wielkimi oczami w rozświetlone niebo, a ludzie z zapałem rzucali sobie szerokie uśmiechy, wiwatując i składając życzenia. 
Wydawali się być szczęśliwi, z reszta ja również byłem.  
   Miałem Kuroko, miałem dom, przyszłość, plany na życie… Naszą wspólną przyszłość. 

Czego miałbym się obawiać?  
Czasami jednak, pojawia się coś, co zaprzepaszcza twoje plany i komplikuje twoją drogę do szczęścia. 

   Zatrzymałem się gwałtownie, tracąc oddech. Moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz, a w głowie zaczęło niemiłosiernie kołować. Spośród zamazanego obrazu doszedł mnie dźwięk przestraszonego głosu Kuroko, jednak byłem zbyt skołowany by móc cokolwiek odpowiedzieć. 
  Wziąłem jeszcze kilka nierównych oddechów, lokalizując promieniujący ból. Czułem jak coś niemiłosiernie kuje mnie w klatce piersiowej, powodując to całe zaburzenie. 
  Upadłem na kolana, nie mogąc więcej znieść nieprzyjemnego uczucia, a zaraz potem usłyszałem ochrypły krzyk Kuroko; 
-Akashi!  
  Mroczki przed moimi oczami powoli zaczęły ustępować, a bolesne uczucie łagodniało wraz z oddechem. 
  W momencie, gdy wróciłem do pełnej świadomości, pozbywając się po części tępego bólu rozejrzałem się wokół, wyłapując przestraszone spojrzenia ludzi i zmartwioną twarz swojego chłopaka.  
-Akashi, zabieram cię do szpitala. 
-Nic z tego!- Warknąłem może trochę zbyt poirytowany. Nie lubiłem przesadnej troski, a sam dobrze bym sobie poradził.
-Wracajmy do domu.- Podkreśliłem dobitnie, wstając z klęczek by tylko uświadomić Kuroko, że moje samopoczucie jest jak najbardziej prawidłowe. 
  Wezwaliśmy taksówkę, po drodze jednak towarzyszyło nam uczucie ciszy. Żadne z nas nie miało ochoty rozmawiać, a to być może przeze mnie.   
                                          
  Nie lubiłem, gdy ktoś mnie niańczył… 

Historia jak historia, prawda?  
To, o czym opowiadam jest jedynie wstępem do tego, jak mało wiedziałem o życiu, Kuroko, prawdziwym szczęściu i czego już nigdy nie poznam. 
Każdy z nas popełnia błędy, lecz świadomość ich istnienia dostrzegamy dopiero wtedy, gdy zaczynamy żałować… 
Tego, co zrobiliśmy…albo tego, co NIE zdążyliśmy zrobić… 
Nie żądam współczucia, nie chcę go… 
Jedyną rzecz, jakiej pragnąłem, straciłem… 
Teraz jestem kimś, kto głosi i przestrzega, takich jak ja. 
Obojętnych na siebie i innych.  
Aniołem dla niewinnych, nadzieją dla zagubionych, szczęściem dla płaczących… 
Coś, co nauczyło mnie jak żyć… 
Coś, co zabiło we mnie nadzieję i odrodziło ją na nowo… 

 ***
    Następnego dnia, wciąż towarzyszyło nam uczucie ciszy, pustki i poniekąd skrywanego głęboko gniewu. Denerwowało mnie poczucie litości, gdziekolwiek bym nie spojrzał.
  Chciałem uniknąć wszelakich nieprzyjemnych
konfrontacji, dlatego nasza rozmowa toczyła się głównie do codziennych tekstów typu: „Kiedy wracasz z pracy?” czy „W lodówce masz obiad do odgrzania, jakbym się spóźnił”. 
   W pewnym sensie zrobiło mi się głupio, brak codziennego całusa o poranku, zapach świeżo zaparzonej kawy, miłe słowa, czuły gest, szeroki uśmiech na jego twarzy. Nie mogłem tego oczekiwać, a przynajmniej nie teraz, gdy atmosfera między nami była na tyle napięta. Nie chcieliśmy jej, ponieważ oboje nienawidziliśmy kłótni, ale to właśnie one wystawiają związki na próbę.
Przeczekać, porozmawiać, być blisko. Dam sobie czas…
 
   Dziś miałem nieco więcej pracy, więc mój powrót do domu zapewne się opóźni, z resztą tak jak zwykle. Praca była tym wyodrębnionym czynnikiem, który pochłaniał mnie doszczętnie, lecz nawet Kuroko potrafił to zrozumieć i nie ingerować w moje obowiązki. 
   Byłem pracoholikiem, ale miałem czas na spędzenie z nim chwili sam na sam, na rozmowę czy nawet na coś tak banalnego jak przyrządzenie śniadania.  
  Spojrzałem szybko na zegarek, a wychodząc wziąłem kluczę i kilka potrzebnych dokumentów.  
  Bez zbędnych zastanowień, poprawiłem krawat garnituru, i wsiadłem do samochodu. Zapaliłem silnik czarnego mercedesa przekręcając klucz w stacyjce. 
  Moja firma znajdowała się w centrum miasta, częściowo odziedziczona po ojcu.  
  Dojazd zajmował mi mniej więcej 40 minut, bywało też gorzej z powodu korków, ale do tego też dało się przywyknąć. Włączyłem radio, na chwilę zapominając o problemach i wsunąłem w kieszeń marynarki książeczkę z dokumentami.  
  Wyjechałem z osiedlowego parkingu, kierując się główną drogą. Pogoda, w przeciwieństwie do słów telewizyjnej prezenterki, wcale nie wydawała się być taka ładna jak obiecywali. 
Na niebie rozciągały się czarne chmury, a na szybie samochodu powolutku osadzały się kropelki wody. 
   Ludzie opatuleni w płaszczę i parasolki, czym prędzej kierowali się pod zadaszone budynki, aby tylko uniknąć niespodziewanego deszczu.  Nie przywiązywałem się jakoś bardzo do pogody, jednak podświadomie ta ponura aura dawała mi się we znaki.

 Niepokój.  
   
  Zgryzłem wargę, czując lekki ucisk w okolicach podbrzusza. 
Od kiedy to denerwowałem się bez powodu?  
- Ech… Chyba powinienem zająć się czymś sensowniejszym, niż myślenie o pogodzie.- Wymruczałem sam do siebie, jednak znikome uczucie niepokoju, wciąż niebezpiecznie kłębiło się w mojej głowię. 
  Próbując odgarnąć złe myśli, zastanawiałem się nad konferencją dotyczącą kontraktu i jeszcze kilku innych niepozornych sprawach, ale coś, o czym chciałem zapomnieć i co bagatelizowałem niebezpiecznie zaczęło nawracać.  
  Ucisk zacisnął się jeszcze mocniej, a oddech stawał się coraz cięższy. Próbowałem zaczerpnąć głęboko powietrze, aby się uspokoić. Zacząłem wpadać w panikę. Zawszę opanowany, a jednak strach powoli atakował cały mój organizm, tłumiąc logiczne myślenie. 
   Kłucie w klatce piersiowej powróciło, przez co mocniej zacisnąłem ręce na kierownicy. 
Obraz powoli zamazywał się, zupełnie jak poprzednio, gdy znajomy ból niemal sparaliżował moje ciało. 
   Rozumiejąc to, co może się stać zmusiłem się do jak najszybszego zatrzymania samochodu, gdzieś na skraju jezdni.  
   Nie zastanawiając się nad tym długo w pośpiechu otworzyłem okno, łapczywie wdychając świeże powietrze, jednak nawet ono nie pozwalało mi pozbyć się uczucia duszności. 
Mocno zacisnąłem powieki, starając się nie skupiać na przeszywającym bólu. 
   Przez chwilę nawet żałowałem, że nie skorzystałem z wizyty w szpitalu, ale moja dumna osoba była nad poczuciem odpowiedzialności o własne zdrowie.  
- Hej! Tu nie wolno stawać.- Po czole spłynęła mi stróżka potu, a ręce z zapałem rozmasowywały klatkę piersiową. 
Dopiero po chwili zorientowałem się z obecności policyjnego radiowozu i dwóch gliniarzy.   
   Obraz wciąż był niezbyt wyraźny a odgłosy lekko szumiały w uszach. 
Ból się nasilił, a ja moje ciało, powoli odmawiało posłuszeństwa. Zamknąłem oczy, czując jak ciemność wdrapuje się do mojej podświadomości. 
Ogarnęło mnie przyjemne uczucie senności, powieki powoli zaczęły ciążyć jak nigdy dotąd. Poddałem się temu. 
   Zapomniałem o problemach, choć na chwilkę.  

Co z tego, że zapomnisz o czymś, co cię trapi? 
To, że próbujesz podjąć nieudolną próbę zapomnienia o tym, co jest złe, wcale nie sprawi, że twój problem zniknie… 
Dopóki go nie zniwelujesz, będzie ciążył nad tobą niczym kat, a poczucie jego braku będzie tylko nikłą, kłamliwą iluzją. 

***
   Nie wiem, co się ze mną stało. Wiem tylko, że ból, który tak panicznie wypełniał mnie od środka, ustąpił.
   Niepokój na moment zniknął. Ruszyłem ręką, czując jak moje palce dotykają czegoś miękkiego, a nozdrza wypełnia ostry zapach. Wsłuchałem się w otoczenie, któremu towarzyszyło rytmiczne pikanie aparatury i ciche kroki. Mogłem się domyśleć gdzie się znajduje.  
   Uchyliłem delikatnie powieki, krzywiąc się lekko, gdy do moich oczu dotarło rażące światło jarzeniówek. 
Obraz jeszcze przez moment stawał się niewyraźny, zamrugałem więc kilka razy, aby wyostrzyć swoje pole widzenia. 
   Gdy spostrzegłem przymocowaną do mej dłoni kroplówkę, zdałem sobie sprawę, że miałem rację. Szpital. 
   Westchnąłem tyko przeciągle, rozglądając się dalej po pomieszczeniu. Leżałem w niewielkiej sali, łóżka obok mnie zdawały się być puste, jedynie dwa miejsca dalej kobieta średniego wieku rozmawiała z jakimś facetem. Sądząc po tonie, zapewne był to jej mąż.  
    Jedyne, czego potrzebowałem to szybka konfrontacja z doktorem. Im prędzej stąd wyjdę, tym lepiej, zwłaszcza, że czuję się już o niebo lepiej. 
    Nie chcę tracić czasu na chodzenie po szpitalach, czego w gruncie rzeczy nie planowałem.  
    Jęknąłem cicho, próbując podciągnąć się do pozycji siedzącej, jednak przeszkadzała mi w tym częściowo bogata pod każdym względem aparatura i liczne kabelki.
 - Joł… Lepiej nie cuduj, bo znowu będą cię musieli ratować…- Dobrze znałem ten głos. 
    Odwróciłem się czym prędzej. Obok mojego łóżka, ubrany w policyjny mundur, siedział nikt inny jak Aomine Daiki. 
Powoli przypomniałem sobie, co się wydarzyło, to jak zasłabłem za kierownicą i to jak upomniały mnie gliny. Bez wątpienia trafiłem właśnie na niego.  
- Co ty tutaj robisz? 
- A co miałbym robić? Siedzę… Przywiozłem cię, bo nie mam jakiejś specjalnej ochoty na kupno wiązanki tydzień przed wypłatą. 
- Widzę, że stan emocjonalny i twoje równie płytkie poczucie humoru nie opuściło cię aż do teraz. A szkoda, bo liczyłem że trochę zmądrzejesz przez te kilka lat.  
- Mówi się trudno…- Mruknął równie irytująco, malując na twarzy cień uśmiechu.  
- Gdzie lekarz… 
- Gdzie ci się tak śpieszy? Powiedział że przyjdzie do ciebie jak tylko zajmie się kilkoma pacjentami i obejrzy twoje wyniki badań.  
- Ile byłem nieprzytomny? 
Hmmm… Całkiem długo, w końcu zdążyłem wrócić do domu po dokumenty, wypić trzy kawy, doprowadzić do cholery pięciu pracowników, i zrobić zakupy… Plus, minus 6 godzin.  
   Opadłem zrezygnowany. Czułem jak moje problemy ponownie nawracają z podwojoną siłą.  
   Konferencja przepadła wraz z kontraktem, ponadto problem, który bagatelizowałem nawrócił, a teraz jeszcze leżę w szpitalu przypięty do miliona kabli i traktowany jak kaleka.  
- Nie widzieliśmy się dość długo…- Kątek oka spostrzegłem jak Daiki wyjmuje z kieszeni wibrujący telefon.- Sorry, ważne.- Od kiedy on przeprasza? Nie mówcie mi, że nabrał jakiejkolwiek kultury, bo nie uwierzę. 
- Hej Koch… Tak, w pracy jestem…Znaczy nie! Jestem w szpitalu… Nie, nic mi nie jest… Tak, na pewno… Wrócę później… Obiecuje… Tak, kupiłem… Tak, załatwiłem… Wiem, że wracasz dopiero za dwa dni… Nie kupiłem… Zajadę później do sklepu… No przepraszam…Tak ja Ciebie też kocham… No…Cześć… 
- Rozumiem, że masz dziewczynę, a to nowość… Jakaś z tobą wytrzymała?- Chyba już nic nie mogło mnie zaskoczyć ze strony pewnego pospolitego leniwca w mundurze.  
- Niech no pomyśle…- Idealne ciało, rozmiary na miejscu, piękne oczy, złote włosy, wieczny uśmiech, pilotuje samoloty, uroczo krzyczy moje imię gdy dochodzi... No i może jeszcze wtedy, gdy nie wywalę śmieci… Tylko gotować nie umie.  
- Mówiłem ci już o płytkim poczuciu humoru? Jeśli nie, to wspominam jeszcze raz.  
- Nie wierzysz?!- Niemal siłą wepchnął mi do rąk swój telefon.- No to patrz.  
   W niemałym szoku spojrzałem na wyświetlacz, na którym ewidentnie widniało zdjęcie blondyna, którym okazał się być nikt inny jak Kise Ryota.   
- On się nie liczy...- Mruknąłem oddając własność jej właścicielowi, a tuż po chwili usłyszeliśmy zbliżające się w naszym kierunku kroki i cichą rozmowę między dwojgiem ludzi.
   Już moment później stała przede mną osoba ubrana w biały fartuch z powieszonym na szyj stetoskopem. Jej okulary odbijały światło jarzeniówek, a zielone włosy zostały idealnie odgarnięte do tyłu za pomocą żelu. 
  Tuż obok niego z małym zeszytem i teczką stał ciemnowłosy chłopak, ubrany w białe spodnie i koszulę.  
  Obaj  spoglądali na nas nieco ponuro, i choć Midorima nie palił nigdy większym optymizmem, w tym momencie zdawał się być bardziej przejęty niż zwykle. Towarzyszący mu u boku Takao, również zdawał się być nieobecny, uciekał wzrokiem po sali, bądź wpatrywał się tępo w trzymany przed sobą plik kartek. 
- Shintaro… 
- Akashi, przejdziemy do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać.

                               Ludzie intrygują się wzajemnie.
Szukają ze sobą wspólnych cech, by budować na nich stały fundament.
Są ci, otwarci na innych, skory do pomocy, uprzejmi, lecz nie zawszę prawdziwi.
Lecz są też tacy, którzy żyją w gorzkiej prawdzie.
Osobowość tych prawdziwych, nie zawsze jest słodka w swym smaku.
Znając innych, troszczą się głównie o siebie, nie patrząc na cudze problemy, a czasem nawet starają się je prowokować.
Istnieje jednak pewna sentencja, że to, co z pozoru najciemniejsze, wiąże za sobą sznur prawdy o człowieku…

***
   Chciałem zasnąć, jednak nie potrafiłem. 
Siedziałem przygarbiony na krześle, trzymając w dłoni komórkę, jakby ciągłe wydzwanianie miało dać upust mojemu zdenerwowaniu.
  Wiedziałem, że i tak nie odbierze, a bezcelowe czekanie i tak na nic się nie zda.
  Akashi choć był skorym do pracy urzędnikiem, jeszcze nigdy nie kazał czekać na swój powrót tak długo. Żałowałem, że wybuchł między nami spór, jednak wiedziałem także, że było to nieuniknione. Bałem się o jego zdrowie, o które w gruncie rzeczy nie dbał. 
  Niby taki dorosły i poważny, ale miał w sobie więcej z dziecka niż sam mógł przypuszczać. Człowiek może i bywa rezolutny, ale trochę rozwagi również by nie zaszkodziło.
Tak bardzo mnie irytował… Myślał, że wszystko co wiąże się z jakimkolwiek nieszczęściem, nie jest w stanie go dotknąć, jednak często bywa tak, że wyobrażenia stają się obłudne.
  Czułem, że może tak być również i w tym przypadku. Wiedziałem, że uzmysłowienie mu racji nie będzie łatwe, a jednak gotowy byłem tego dokonać.
  Jeszcze raz zerknąłem w stronę tykającego zegara. Wskazówki wybiły właśnie 11.00, a mi robiło się coraz słabiej. Kolejna nadana wiadomość i kolejna głucha cisza.
  Przez chwilę miałem nawet ochotę położyć się do łóżka i liczyć na to, że rankiem Akashi zjawi się w domu, a wtedy będziemy mogli szczerze porozmawiać. Po dłuższych przemyśleniach, wiedziałem jednak, że to niemożliwe.
  Nawet jeśli będę starał się usnąć, nie mam gwarancji, że moja psychika pozwoli mi odpocząć.
  Jęknąłem w duchu pokładając się na blacie stołu. Odpocząć… Wyłączyć…. Myślenie i tak nie przyniesie mi sukcesu.
  Przymknąłem leniwie powieki, powoli dając się uwieść ciszy wypełniającej nasze mieszkanie. Na moment udało mi się zrelaksować. Zapomnieć…
  Po chwili jednak niemal podskoczyłem, słysząc pukanie do drzwi. O tej porze? Pierwszym co wpadło mi do głowy był fakt, że Akashi już nie raz zapominał kluczy, lecz w tej samej chwili przypomniałem sobie, jak rano wychodząc z domu zabrał ze sobą cały komplet, łącznie z tymi od skrzynki i gabinetu. Zgubił? Nie, szczerze w to wątpiłem. Był zbyt dobrze zorganizowany by je gdziekolwiek zostawić, a w jego przypadku zaniedbanie nie wchodziło w grę.
   Pukanie wciąż nie ustawało, dlatego lekko zaniepokojony podszedłem do ciemnobrązowych drzwi, po chwili delikatnie naciskając na klamkę.
   Na moment oniemiałem zaskoczony, a zaraz potem na moje usta wdarł się lekki uśmiech.
- Kurokocchi… Już myślałem że zrobię ci najazd na szybę w oknie…- Mimowolnie roześmiałem się widząc jak mój przyjaciel nadyma policzki niczym mała dziewczynka. Robił to od kiedy chodziliśmy razem do gimnazjum, a potem gdy graliśmy między sobą w liceum.
   Typowy przykład osoby której dziecięca natura nie zmienia się nie ważne ile lat by osiągnął. Kise Ryota był jednym z członków naszej drużyny koszykarskiej, do której należeliśmy również ja, Akashi, Aomine i Midorima.
   Po tym jak dane nam było ukierunkować się w życiu na dobrą drogę, by wejść w czas dorosłości, choć i tak byliśmy jeszcze bardzo młodzi, każdy poszedł w swoją stronę. Akashi odziedziczył po ojcu firmę, majątek i status społeczny. Midorima ukończył szkołę z powalającymi wynikami, dlatego sugerując się tym co naprawdę chcę robić, został lekarzem. Aomine nigdy nie był osobą pracowitą, w życiu kierował się głównie tym, na co miał ochotę, odtrącając zajęcia, które wydawały mu się mało atrakcyjne.
   Niektóre cechy wyszły mu na plus. Dzięki swojej sprawności fizycznej i mentalnej arogancji, rozpoczął pracę w policji i związał się z Kise.  
   Kise za to był osobą dość energiczną, czyli całkowitym przeciwieństwem wiecznie opanowanego Midorimy.  
Co pomyślał to powiedział, czasami nawet tego żałując, choć nie zawsze. 
W szkole znany był z wszechobecnej sławy, szczególnie w świecie mody, gdzie jego postać widniała na okładkach magazynów.
   Nie rozkręcił jednak tego co wstępnie zaczął, a zamiast tego stał się odpowiedzialnym pilotem. 
   Zawsze powtarzał, że czuje się niesamowicie w swojej pracy i nie żałuje wyboru, nawet jeśli przez to stracił możliwość korzystania z bogatego życia celebryty.
- Tetsu-Kun!
- Momoi? Co ty tu robisz?- Ponownie otępiały sunąłem wzrokiem po postaci różowo włosej dziewczyny, opatulonej w szalik i cienką deszczówkę. 
   Z nią również przyjaźniliśmy się od najmłodszych lat, zaś w gimnazjum była naszą niezastąpioną menadżer w klubie koszykarskim. Gdy tylko rozeszliśmy się do liceum, pozostała u boku Aomine dalej pełniąc swoją rolę. 
   Obecnie wciąż utrzymuje z nami kontakt, w końcu mieszkamy w tym samym mieście. Otworzyła kwiaciarnie kilka kilometrów od mojego osiedla, więc co jakiś czas zdarza nam się zamienić ze sobą kilka słów.
- Ki-chan zadzwonił do mnie dosłownie dwie godziny temu, prosząc bym odebrała go z lotniska.- Odpowiedziała równie wesoło co zwykle.
- To prawda, miałem wrócić dwa dni później, ale sprawy się skomplikowały, ponadto Aominecchi deklarował, że nie jest w stanie po mnie przyjechać…
- Phi, leń..- Nasza koleżanka tylko wywróciła oczami.
- Może i leń, ale odbiera mnie za każdym razem.- Czułem jak zagadka zniknięcia Akashiego dalej pozostaje nierozwiązana.  
  Intrygowała mnie również nieobecność Aomine, o której rzekomo wspomniał Kise. W jednym miał rację, Daiki choć nie zawsze wywiązywał się z tego co trzeba, musiał mieć dobry powód aby tak po prostu odwołać swoją obietnice, którą raczył zwykle dotrzymywać.
- Nie rozmawiajmy w drzwiach. Wejdźcie proszę.
- Jasne Kurokocchi, ale tylko na chwilkę. Nie mam pewności w jakim stanie zastanę mieszkanie. Wolałbym uniknąć ciężkiej konfrontacji z siostrą… Przyjeżdża na kilka dni w odwiedziny. Z resztą podobnie jak w zeszłym tygodniu, choć to nie ja zaniedbałem! Nawet nie było mnie przez tydzień.
- Hai, hai…- Przesunąłem się lekko dając dojście do mieszkania.
   Spojrzałem mętnym wzrokiem na komórkę, jednak tak jak podejrzewałem, ekran wciąż pozostawał czarny. Czułem się zmęczony.


***
   Kolorowe światła rzucane przez neony i miejskie latarnie, rozmazywały mi się przed oczyma.
Dzielnica miasta, mimo że żywa, już dawno obumarła w mojej głowie. 
   Po tym co usłyszałem, wszystko we mnie obumarło. 
Jednak nie chciałem się tym przejmować, jak na przekór wszystkiemu postanowiłem to bagatelizować.
- Jesteś głupi. Cholerny egoista.- Zerkałem z ukosa, jak ręka policjanta zaciska się na kierownicy.
  Byliśmy w drodze do mojego mieszkania. Nie obchodziło mnie, co ma mi do powiedzenia ktoś jego pokroju. 
  Nieudolny i niepoprawny. Nie obchodziło mnie zupełnie nic, a w szczególności to, co mają do powiedzenia inni.
- Rob co chcesz, możesz nawet zdechnąć przez własne ego, jednak przed tym powiedz to komuś, kogo interesuje twoja zasrana racja bytu… Powiedz to Kuroko.- Zacisnąłem mocniej zęby.

A co niby ty możesz o tym wiedzieć?

- Zniszcz to, twoja wola… Nikt ci tego nie wybaczy. Nikt nie będzie za tobą płakał. Gwarantuje ci to… Będziemy płakać, ale w imieniu tego, co będzie za tobą żałował.
- Zamknij się…- Spuściłem głowę, zamknąłem powieki. 
   Nie będę uległy. Nigdy nie byłem i nigdy nie zostanę.
Kilka godzin temu było zupełnie inaczej. 
   Zostałem poproszony do gabinetu, jednakże Daiki ruszył w ślad za mną. Teraz jak o tym pomyśle, wydaje mi się to głupie. Jednak i doskonali skłonni są czasem do błędów, o których istnieniu nawet by nie pomyśleli.
- Akashi… Spojrzałem oczekująco w kierunku znajomego kolegi, teraz siedzącego naprzeciw mnie w gabinecie lekarskim.
   Perspektywa naszego spotkania była niemal paradoksalna jak dla mnie. Oznaka słabości, ależ skąd?
- Ufam ci, jako mojemu byłemu koledze z drużyny.
 Mimo, że pracuje w tym szpitalu od jakiegoś czasu i staram się prawo wykonywać swoje obowiązki, nie jest mi na rękę informując cię o tym.- Od kiedy osoba na tyle konkretna, zdyscyplinowana i szczera, zmienia się do tego stopnia? Może powinienem był się przejąć?
   Skoro sam Shintaro ma problem z wypowiedzeniem prostych słów, to co musiały one zawierać? 
   Nie wiedziałem, ale wiedziałem za to, że długo to nie potrwa.
- Nie przeciągaj, jesteś lekarzem do cholery.-Znudzony pomruk dotarł do ich uszu. Aomine usadowił się na krześle pod ścianą, niby to nie zainteresowany, jednak widziałem jak po kryjomu bada nas wzrokiem.
  Lekarz odetchnął głęboko, jakby żałując tego, co miało się wydarzyć. Pielęgniarz, który również nerwowo uciekał wzrokiem, a jego ręce jak gdyby drżały, podał garść dokumentów i szybko wyszedł z sali. 
  Została nasza trójka, skąpana w ciszy i niepewności. Nienawidziłem tego połączenia. Czułem się wtedy bardziej podatny.
- Nie mogę cię okłamywać. Jestem lekarzem… Akashi twoje serce nie funkcjonuję poprawnie. Badania EKG i twoja krew mówią same za siebie.- Wpatrywałem się na moment tępo w stronę osoby w białym fartuchu. Nie rozumiałem.
  Prychnąłem w jego stronę, zakładając ręce na ramiona.
- Na jakiej podstawie miałbym być chory?- Tak, na jakiej?  
  Wiedziałem, że ludzi dotykają różne tragedię, ale czemu akurat miałyby spotkać mnie? Nie zawiniłem i nigdy tego nie zrobię. 
  Mój ojciec był idealny, ja również. Czułem się niedostrzeżony dla rzeczy, wprawiających ludzi w nieszczęście.
- Jestem lekarzem. Skonsultowałem twoje wyniki z innymi, wykształconymi i po zawodowym doświadczeniu. Widać u ciebie stadium miażdżycy tętnic wieńcowych, która niemal natychmiast może doprowadzić do niedokrwienia serca. Nie okłamuje cię, więc ty nie okłamuj sam siebie. Znam cię na tyle, by wiedzieć, że nie potraktujesz na serio tego, co mam ci do powiedzenia. To jest twoja wola, lecz, czy tego chcesz czy nie, z dania na dzień będziesz czuł się słabszy. To, że zignorujesz moje słowa, nie przywróci ci zdrowia.
   Nie słuchałem go, po tym co usłyszałem nie miałem większego zamiaru.

Może najzwyczajniej w świecie nie chciałem przyznać się do tego, że jestem zwykłym, słabym człowiekiem…
Nie tym, za którego się uważałem…
Którego wykreowałem w swojej własnej głowię jako obraz idealny…
Obraz siebie idealnego.

   Opuściłem gabinet, zignorowałem wołanie, wypisałem się na własne żądanie, zignorowałem Aomine. Chciałem wrócić do domu.    Wrócić i zapomnieć. Zapomnieć o tym, że po raz pierwszy w życiu nie wiem co zrobić. 

Nie mam zamiaru stać się ograniczony.
Osoby, które są w stanie prawić innymi, nie mogą być ograniczeni.
Nie są na tyle słabi…
Ich nie obowiązują zasady…
Mnie na pewno nie będą.

Za błędy trzeba zapłacić (AkashixKuroko)

Halo, halo
Akatsu powraca C:


Wstań.
   Dotarł do niego pomruk zza pleców. Wiedział kto to, pomimo że głos wydawał się zbyt obcy. Zrobił to, co mu rozkazano, przecież musiał być posłuszny,  inaczej spotkałaby go brutalna kara.

Podejdź do mnie.
   Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Były niemal jak z waty; miękkie i  prawie bezwładnie. Musiał się ruszyć, inaczej po raz kolejny zostałby pozbawiony zmysłu, bez którego nie może żyć.

Przecież nie pozbawiłem Cię słuchu, wiec dlaczego mnie nie słuchasz? 
   Bez pośpiechu dotarły do niego usłyszane wyrazy, literka po literce,  wyraz po wyrazie. Jakby z czyjąś pomocą odzyskał władzę w dolnych kończynach. 
  W końcu spełnił oczekiwania swojego oprawcy, i powoli zaczął dążyć w jego kierunku.  Gdy dotarł,  poczuł nasuwający się na powieki, miękki materiał. Czyżby właśnie zawiązywano mu oczy?    Czy ta czynność miała być jego karą?

Powiedz coś. 
  Poczuł przyjemne muśnięcie na swoich ramionach. Dotyk, który zawsze dostawał w nagrodę. Był zdezorientowany. 
   Dlaczego mieszano mu w odczuciach?

No dalej, wyduś z siebie jakieś słowo. Najlepiej moje imię, jak podczas tych dawniejszych zabaw w nocy. Pamiętasz? 
  Nie odezwał się. Teraz ani już nigdy więcej. 
 Czyżby jego partner zapomniał,  że podczas snu zostały mu usunięte struny głosowe? Powód dla którego zrobił to jego kochanek jest prosty. 
 Wmawiano mu, że w dzień gada za dużo,  a w nocy jęczy zbyt głośno. Chyba uznał to za wystarczający powód.

Jesteś nieposłuszny. 
  Żądał od niego rzeczy niemal niewykonalnych. Za niewykonanie swoich zadań czeka kara. Czy kara za niezrobienie czegoś niemożliwego jest ona słuszna i godna?

Sprzeciwiłeś mi się już ponad dwa razy w ciągu kilku minut. Co się z tobą dzisiaj dzieje? Wiedz, że nie potraktuje Cię ulgowo?
   Ulgowo? Przecież dla niego za zwykłą porażkę, lub nieumyślne przeciwstawienie, wymierzane są najgorsze i najbardziej brutalne kary. 
  Dostanie coś jeszcze gorszego? Czy tak się da? Poczuł delikatny chłód na szyi. Wzdrygnął się, a po plecach przebiegły mu intensywne dreszcze. 
    Jego kochanek dmuchał prosto w kark, jedno z najwrażliwszych miejsc na jego ciele. Chwila przyjemności, relaksu, która jednak nie trwała długo.

Wiesz co teraz zrobię?
   Po pokoju rozniósł się dźwięk dość szybkiego i głośnego pstryknięcia. Przy uchu poczuł intensywne ciepło. Domyślał się wydarzeń, jakie za chwilę nastąpią.

Zapamiętaj, kto tu jest władcą, a kto poddanym.
    Materiał służący za opaskę na oczy, został odsunięty odkrywając jedno, niebieskie oko. Światło wychodzące miedzy ciemnymi firanami oślepiło go, lecz tylko na chwilę. 
  Szybko zignorował to uczucie, bo wiedział, że musi przygotować się na najgorsze.

Mam nadzieję, że nacieszyłeś się tym okiem.
   Zapalniczka niebezpiecznie zbliżyła się w stronę narządu wzroku. Jego źrenice zmniejszyły się do najmniejszej wielkości. Próbował się wyrywać, jednak daremnie. 
  Oprawca trzymał go z całych sił uniemożliwiając ucieczkę. Oddychał ciężko, zaciskał z całych sił zęby, a próby zamknięcia gałki ocznej kończyły się niepowodzeniem, gdyż palce czerwono włosego przytrzymywały powieki.

Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy.
   Ogień wydobywający się z małego przyrządu, zapalił pierwotnie jego rzęsy. Paliły się w równym tempie. W powietrzu unosił się odczuwalny zapach spalenizny. 
  Nadpalone włoski poodpadały na policzki, omijając oko. Zapalniczka została przybliżona tak, że prawie stykała się z jego nawierzchnią. 
   Ostatnim obrazem jaki zarejestrował, był uśmiech, oraz czerwone oczy, przepełnione żądzą mordu. Urządzenie zostało odpalone ponownie.

Cierp.
Jego oko w jednej chwili iskrzyło się między płomieniami, które z zaangażowaniem niszczyły organ. 
  Wyrywał się, jednak to na nic. Palony narząd wprawiał go w niewyobrażalny ból. Chciał, żeby to się skończyło. 
  Chciał krzyczeć, najmocniej jak potrafi, jednak nie mógł. Musiał cierpieć w milczeniu. Obraz zaczął niknąć wraz z potwornym uczuciem, wyniszczającym jego ciało i podświadomość. Zapalniczka została odłożona na bok.  
 Sprawca cierpienia puścił go wolno, oczekując z zainteresowaniem na dalsze kroki.

Jak się czujesz?
  Złapał gwałtownie za powieki, klękając na podłogę. Ból nie ustępował. Cały czas odczuwał to zbyt mocno. 
  Poczuł, jak z drugiego oka zaczynają lecieć łzy.

Szkoda, że nie mogę słyszeć twojego krzyku.
   Skupił się na znaczeniu tych słów. Dlaczego był tak traktowany? Nikomu nie wchodził w drogę, nigdzie nie wpychał się w nie swoje sprawy. Czy to dlatego, że się zakochał?
   Chciał wstać. Chciał spojrzeć swoim nienaruszonym okiem na oprawcę. 
   Na jego włosy koloru brudnej krwi i na niezwykłą heterochromię. Pomimo tego co przeżywał, cały czas darzył go takim samym głębokim uczuciem.

Nie zasługujesz na to, aby spojrzeć mi w oczy.
  Te słowa bolą. Są gorszym odczuciem, niż cierpienie fizyczne. Dlaczego?
  Poczuł, że jest pociągany do góry za przydługie włosy. Towarzysz nie był dla niego zbyt delikatny, ale w porównaniu z wcześniejszym postępowaniem można powiedzieć, że potraktował go ulgowo. Zmusił go do stania.

Dziwie się, że wytrzymałeś tyle czasu. Jestem z ciebie zadowolony. Jednak... 
   Poczuł delikatne objęcie w pasie. Niegdyś kochanek, właśnie się do niego przytulił. Czy chce uśpić jego czujność? Nie wiedział, jedynie stał biernie odbierając czynność. 
  Dlatego, że był w zbyt dużym szoku, czy może dlatego, że chciał zachować ostrożność? Nie wiedział sam.

...Znudziłeś mi się... 
   Uścisk rozluźnił się, a on sam ciągle trwał w tej samej pozycji. Poczuł rękę, przesuwającą się z jego wychudzonego brzucha do widocznych obojczyków.
  Sam oprawca przeszedł teraz za niego. Nim się zorientował, usłyszał brzęk metalowych kluczy obijających się echem w rękach czerwono włosego. 
  Kiedy zdążył je wyciągnąć? Uścisnął go mocno, uniemożliwiając ucieczkę. Co znowu na niego czeka? Czyżby chciał dokończyć swoje dzieło i oślepić go do końca? Wyrywał się. Za bardzo bał się, że ta czynność zostanie powtórzona. 
  Jednak  jeszcze nie wiedział, jak bardzo się mylił .

...Tetsuya. 
   Dotyk zimnych kluczy na jego szyi przyprawiał o dreszcze. Kochanek rysował na nim majestatyczne wzory zaczynając od zwykłych kresek, a kończąc na własnym imieniu. Usłyszał śmiech.    Śmiech zwiastujący nadchodzącą tragedię.

Żegnaj.
   Klucze zostały zatrzymane. Dotykały skórę pomału przyciskając ją, aż w końcu zostały zabrane. Ręka, trzymająca przedmiot odchylała się coraz bardziej. Usłyszał krótki i cichy chichot.    Metalowy przyrząd został szczelnie zamknięty w dłoni, po czym z siłą wbił się prosto w jego tętnicę. Wstrzymał oddech. Z jego zdrowego oka powtórnie zaczęły lecieć łzy. Poczuł ścieżkę krwi spływającą po bladym ciele. Nie odczuwał bólu, jednak zaczął się dusić.
   Przedmiot dwoma palcami sprawcy został bardziej dociśnięty, powiększając cięcie. Nie mógł złapać powietrza, na dodatek z jego ust zaczęła delikatnie ulewać się czerwona ciecz.    Czerwono włosy puścił go ,czując coraz większy ciężar.

Godne zakończenie, nie uważasz? 
  Stawał się coraz bardziej słaby. Krwotok z sekundy na sekundy pogłębiał się. Upadł na ziemię ciągle się dusząc. To był jego koniec. Czy zasłużył sobie? Nie potrafił na to odpowiedzieć.
   Z niebywałą szybkością uchodziło z niego życie. Stawał się coraz bardziej bledszy i brudny. Ostatnie wdechy i wydechy są najtrudniejsze. Wzrok stawał się coraz bardziej zamazany.
   Ostatni raz spojrzał w stronę swojego zadowolonego partnera, po czym zamknął powieki. Już na zawsze.
   Przestał oddychać, a krwawienie powoli ustępowało, dając mu uczucie wolności i nikłej tęsknoty.



Zgodziłeś się na takie traktowanie, Tetsuya. Gdybyś się nie zakochał, żyłbyś dalej, a ja nadal byłbym twoim najlepszym przyjacielem.