środa, 28 stycznia 2015

Rozdział.1 Obłęd (Akashi x Takao)

- Shin-chan?
- Co znowu Bakao?- W zamian za swój krótki odzew, zostałem nieco zbesztany.
- Czy to nie jeden z graczy Pokolenia Cudów?- Mój sokoli wzrok zlokalizował na migotającym ekranie czerwoną czuprynę. Chłopak poruszał się zwinnie, przebiegle kiwając przeciwników, z gracją dokonując kolejnej zagrywki. 
- Nie bądź głupi, przecież wiesz, z kim będziemy grać.- Posłałem mu głupawe spojrzenie. 
   Oczywiście, że wiedziałem, ale materiał, który znalazłem całkowicie zbił mnie z tropu.
  Midorima na prośbę o obejrzeniu starych nagrań z meczu Teiko zareagował nieco nerwowo, wzbraniając się, że umiejętności Akashiego w gimnazjum, a obecnie nie mają większego znaczenia. Nagranie mogło być po prostu nieaktualne. Jakby tak nad tym dłużej pomyśleć, miał więcej racji. 
  Westchnął ostatecznie, dając za wygraną, gdy przytargałem kolejne nagrania, tym razem z drużyną Rakuzan. Skorzystał na tym cały nasz zespół.
Z rozdziawioną gębą wpatrywałem się w zawodnika z numerem 4. 
Uważnie obserwowałem jego ruchy, olewając innych graczy. Jednym słowem….ideał.
 - Coś ty taki skupiony?- Ktoś pomachał mi dłonią przed oczyma. Ściąłem się z lekka.

  Podniosłem wzrok napotykając rozbawioną twarz Taisuke. Tylko fajnie było by wiedzieć, dlaczego.
- Eh…No, bo chcę się do-dobrze przygotować.- Palłem głupa, szczerząc się jak dziecko na wystawie.
- Aha, w porządku. Ale wiesz, że wszyscy już wyszli?- Zdezorientowany rozejrzałem się po pokoju. W ławce siedziałem tylko ja, zaś naprzeciwko kapitan usiłował zebrać porozkładane płyty z nagraniami na swoje miejsce.
   Shin-chan też się zmył, więc stąd ten nagły brak kąśliwych uwag w moim kierunku.
- Która godzina?
- 20.00, a bo co? Siedziałeś jak zaczarowany przez dobre 40 minut.- Chwycił sporej wielkości karton szykując się do wyjścia.- Reszta wyszła dobre pół godziny temu.
- Serio?!- Aż tak szybko to zleciało? Jak mogłem tego nie zauważyć? Chyba naprawdę przysnąłem, albo coś…
- Radzę ci się zbierać. Chyba, że chcesz zaliczyć bliskie spotkanie z mopem woźnego.
Powinniśmy ulotnić się już jakiś czas temu.
- Idź… Muszę jeszcze gdzieś zajść.
- Jak tam chcesz.- Wzruszył ramionami, pozostawiając mnie samego wśród pustych ławek. Przeciągnąłem się leniwie, podnosząc z ziemi sportową torbę.
- Chyba powinienem odpocząć…- Podrapałem się po karku, zamykając drzwi klasy. Obraz czerwono włosego zawodnika wciąż tkwił mi w głowię. 
  Chwilowe zainteresowanie przeradzało się w fascynację. 
Może powinienem zapytać o niego Midorimę? Albo nie…zapewne dość szybko mnie spławi, pouczając i tłumacząc, że to i tak bez sensu.
  Czasami go nie rozumiałem, w końcu moim zdaniem lepiej jest powiedzieć, co się wie, niż robić wykład o byle, co.
 Pogodziłem się z tym smutnym faktem, lecz znałem pewną osobę, która bądź, co bądź opowie mi to z przyjemnością.

- Kise?                                                                
- Witaj Takaocchi! Skąd masz mój numer telefonu?
- Kiedyś Shin-chan zostawił u mnie swoją komórkę, więc postanowiłem użyczyć sobie kilku rzeczy.- Kąciki moich ust powędrowały do góry na wspomnienie słodkiej galerii.- Mam sprawę.
- Słucham.
- Oglądaliśmy eliminacyjne mecze Rakuzan. Chodzi mi o zawodnika z numerem 4…
- Chodzi ci o Akashicchi?
- Właściwie to tak…
- Więc?
- Sprzedałbyś mi małe info?- Uśmiechnąłem się złośliwie sam do siebie.- W zamian dam ci kilka ciekawostek z Seirin, co ty na to?
- Co cię tak wzięło?
- Nic, po prostu ciekawość ciekawskiego trzeba zaspokoić, prawda?
- Niech pomyślmy… Dlaczego by nie…- Odezwał się po chwili ciszy.
- U ciebie za pół godziny?
- W porządku.
- Jest!- Rozłączyłem połączenie, wychodząc poza teren szkoły. 
  Sam w sumie nie widziałem powodów swojej ekscytacji, ale to mało ważne.
- Z czego się tak cieszysz?- Podskoczyłem, o mały włos nie zaliczając gleby.
- Shin-chan! Przestraszyłeś mnie! Od kiedy tu stoisz?- Wlepiłem wielkie jak spodki oczy w przyjaciela, który był raczej bardziej poirytowany niż skruszony.
- Od godziny, Bakao!- Iskierki w zielonych oczach przeszyły mnie na wylot. Przecież nie kazałem mu na siebie czekać. Ja nawet nie wiedziałem, kiedy wyszedł!
- Nie prosiłem cię o czekanie…
- Zapomniałeś?- Westchnął poprawiając zsuwające się z nosa szkła. Kiedyś zaprowadzę go w końcu do optyka… Jak Boga kocham.- A jednak…- Odwrócił się dostrzegając mój pytający wyraz twarzy. 
   Z całej siły usiłowałem przypomnieć sobie czegoś, co znając życie zapomniałem.
- Miałem pomóc ci w matematyce.- Zgromił mnie, gdy usilne próby przypomnienie sobie, co tak właściwie miałem w planach nic nie dały.
- Ach…No tak!- Jak ostatni dureń zrobiłem efektownego face plama.
- Nie bij się. Jeszcze nie daj Boże ci się pogorszy.
- Dzięki za troskę…
- Tak czy inaczej Kazurami.- Użył imienia. To gorsze od „Bakao”- Widzę, że masz już plany.
- Coś mi wypadło…- Wyjąkałem zdezorientowany. Musiałem jakoś uciec od tej niewygodnej rozmowy. Wkręcę go, że zostawiłem mleko na gazie, potrącili mi babcie na pasach albo terroryści zaatakowali mój dom... Cokolwiek!- Moja koleżanka jest w ciąży! Shin-chan ona rodzi!
- To ci wypadło?- Widziałem jak jego ręce opadają załamane. Czyli mi nie uwierzył…- Umówiła się z tobą? Poza tym, co ty masz do porodów? Z własnych spostrzeżeń wiem, że dzwoni się po pogotowie albo jedzie do szpitala.
- Musze się śpieszyć!- Jedyną mądrą opcją była ucieczka, a znając Midorime, bieganie za mną było ostatnią czynnością, jakiej by się podjął.- Kise czeka!
- Czyli kto „rodzi” koleżanka czy Kise?- Spojrzał na mnie jak na wariata, gdy spanikowany, chcąc uniknąć dalszych tłumaczeń rzuciłem się do biegu, mały włos nie lądując pod kołami.
   Chociaż wiedziałem, że wyjaśnienia mnie nie miną, ale o to pomartwię się potem.
Jedyne, o co prosiłem to o to, by zielonowłosy przyjaciel nie zapisał mnie do psychiatry.
Pogoda była dość przyjemna.
  Powoli panował zmrok a na niebie nie widniała ani jedna chmurka.
 Delikatny powiew musnął moją twarz, wprawiając w ruch ciemne kosmyki.
  Zwinnie zrzuciłem z siebie bluzę, rozkoszując się miłą aurą. 
Nic tak bardzo mnie nie uspokajało jak letnie wieczory, w dodatku, gdy miałem możliwość solidnie się przewietrzyć.
Wyjąłem z kieszeni torby odtwarzacz, rozkoszując się ulubionymi kawałkami. Bieg i muzyka działały na mnie kojąco, do tego stopnia, że po chwili zapomniałem jak bardzo się wygłupiłem.
Zerknąłem na wyświetlacz.

Od: Kise Ryota
Gdzie jesteś??? :3 //:P//
Czekam :D *__*

- Matko Boska. Ile emotikonek…- Czyli ta kwestia dotycząca wiadomości Kise była prawdziwa. On naprawdę nadużywa znaków.

Do: Kise
Zaraz będę, coś mnie zatrzymało.

  Odpisałem pośpiesznie, choć tak naprawdę nie było w tym większego sensu, gdyż w przeciągu kilku minut stałem pod domem kolegi.
- Wozi się, nie powiem…- Zżerała mnie nieco zazdrość, widząc na podjeździe drogi samochód i zdumiewająco wypielęgnowany ogród. Słyszałem coś, że rodzice blondyna moją całkiem niezłe fundusze, nie wspominając o dodatkowej robocie ich syna, ale widzieć to na własne oczy to już inna sprawa. No nic, przynajmniej nie będę miał wyrzutów sumienia pożyczając drobniaki. 
  Pożyczając mam raczej na myśli wziąć i zapomnieć, że się wzięło.
Zdarza się.
- Hej Takaocchi!- Nie zauważyłem, kiedy wyskoczył wprost przed moim nosem.- Chodź, chyba nie chcesz stać na podjeździe.- Kurde… Znowu miałem zawieche.
- Ja-jasne- Odburknąłem tylko, idąc wiernie w ślad za nim. 
  Niemal przez całą drogę zastanawiałem się, co blondyn mówił do mnie, podczas gdy podziwiałem jego ogródek.
- Jesteś jakiś nieobecny…- Cmoknął w moją stronę złośliwie, gdy znaleźliśmy się w skromnie urządzonym pokoju. Zdziwiło mnie to. Kise i skromny wystrój absolutnie do siebie nie pasują.
- Nie tylko ty mi to mówisz.- Usadowiłem się wygodnie na czarnej kanapie, spoglądając jak wychodzi z pokoju, przychodząc po chwili z dwoma kubkami.
- Więc…Co chcesz wiedzieć?- Uśmiechnął się lekko siadając naprzeciw.
- Zapytaj mnie, czego nie chce.- Posłałem mu kąśliwe spojrzenie, które odwzajemnił tym samym.
   On i Ryota jakby nie patrzeć mieli bardzo podobne charaktery, w większości upierdliwe i niepoważne. Albo jest się pięknym albo mądrym...
- Od kiedy tak bardzo interesuje cię Akashicchi?
- Zaimponował mi.
- Serio? To raczej niecodzienne.
- Co masz na myśli?
- Jest dość trudny. Mówi ci coś przysłowie: „Po trupach do celu”
- Tsa…
- No właśnie.- Upił kolejny łyk herbaty odstawiając kubek na biurko.- Nikt z nas nie do końca go rozumiał. Masochista z niego… Dąży do ideału wywracając wszystko do góry nogami.
W dodatku bywa przerażający.- Zerknął na mnie kontem oka.- Niemniej jednak jest z bogatej rodziny. Mieszka z ojcem, który w wymaga od niego niemalże wszystkiego.
- Po co to?
- Ponieważ dzięki temu uważa, że jest godny ich rodziny. Myślę, że koszykówka pozwala mu, chociaż na moment oderwać od codziennych obowiązków…- Zamyślił się przez chwilę wbijając gdzieś w oddali złote tęczówki.- Ale to już moje zdanie…
   Odwróciłem się, trawiąc na moment to, co usłyszałem. Mimo tego, że Ryota przedstawił go dość nieprzyjemnie, czułem rosnącą ciekawość, lecz na wiele z pytań musiałem odpowiedzieć sobie sam. Niemniej jednak było coś, co interesowało mnie bardziej niż sama jego postać.
- Kise?
- Tak?
- Byłeś kiedyś zakochany?
- Heh?
- Tak od pierwszego wejrzenia?
- Nie nadążam za tobą.- Zaśmiał się pod nosem obracając w dłoniach niewielkiego smartphona.
- Pytam poważnie… Spojrzałeś kiedyś na kogoś, czując, że ta osoba staje się dla ciebie ideałem. Miałeś chęć poznać każdy szczegół jej życia? Nie mogłeś oderwać wzroku…- Zaczerwieniłem się gwałtownie zdając sobie sprawę, co zrobiłem. Czyżbym…? Nie… Przecież my się nawet nie znamy!  Zachowuje się jak dwunastolatka, która pierwszy raz dostrzegła swojego muzycznego idola.
- Takao…?
- Heh…?
- Przepraszam! Muszę do toalety!- Wybiegłem z pokoju jak poparzony kierując się w stronę łazienki. Spojrzałem w lustro. Na mojej twarzy malował się pokaźny burak. 
  Odkręciłem kran, biorąc w dłonie lodowatą wodę i chlapiąc się nią obficie.
- Jestem durniem!- Chodziłem nerwowo po łazience, przeczesując włosy.- Właśnie Takao! Jesteś durniem! Dobrze, że to wiesz…- Koniec użalania. Wyszedłem z łazienki, mokry jak cholera.
- Będę się zbierał... Późno już.- Rzuciłem przekładając sobie przez ramię torbę.
- Ja-jasne…- Kise wpatrywał się we mnie nieco zagubiony.- Aha! A tak w ogóle to, o co chodzi z tą ciążą?
Zatrzymałem się na wpół kroku, zerkając z przerażeniem.
- Midorima do ciebie dzwonił?
- Tak…
- Nie ważne, kiedyś ci opowiem.

- Akashi…- Z moich ust wydarł się błagalny jęk.- Pro-proszę…
- Prosisz?- Objął mnie jeszcze mocniej, przyciskając spragnione usta do klatki piersiowej.
- Proszę…- Przymknąłem oczy, czując pod palcami jego miękkie włosy. Tak miękkie, i tylko moje…
- Kazurami… - Wydyszał do mojego ucha.. Tak seksowny… Tylko mój…
     Nie mogłem dłużej przedłużać tej chwili.
 Splotłem nasze języki w kolejnym namiętnym pocałunku, oblizując z rozkoszą wargi.
   Czułem jego pulsujące ciało, górujące niczym pan nad swoim poddanym.
Odchyliłem głowę, dając się ponieść przepełniającej rozkoszy. 
Wszedł we mnie niemal bezboleśnie, przy każdym następnym ruchu pocierając swoim ciałem o moje.
   Objął twarz dłońmi, składając pojedyncze pocałunki. Tak delikatny… urzekający…
- Dobrze ci?- Oblizał moje ucho czule, przyśpieszając ruchy.
- Tak, Akashi…- Jęknąłem cicho, czując jak cały drżę i niemal roztapiam się pod dotykiem gorących dłoni…
  Miałem wrażenie, że jestem spełniony, że jeszcze moment i uda mi się osiągnąć to, czego obaj tak bardzo pragnęliśmy. 
  Spojrzałem spod zmrużonych powiek w oczy swojego kochanka, chcąc by to trwało wiecznie.

SIĘ KURWA POMYLIŁEM

- Kazurami, spóźnisz się do szkoły!
Gwałtownie podniosłem się z łóżka, z przerażeniem czując mokry ślad.
- O kurwa…- Zakląłem pod nosem siadając zrezygnowany na łóżko.
Teraz to się załatwiłem. 

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział.4 Czy te oczy mogą kłamać?

-Zostaw wiadomość.- W słuchawce zabrzmiała poczta głosowa.
-Kurwa.- Syknąłem z ochotą wyrzucenia telefonu na drugi koniec ulicy.
Odwróciłem się, wściekły i zrezygnowany, chyba gorzej być nie mogło.
-Aominecchi?
-He..?- Odwróciłem się gwałtownie i równie gwałtownie głos zamarł mi w gardle.- Kise!

Chłopak stał przede mną, ubrany w bokserki i luźny podkoszulek. Twarz miał bledszą niż kiedykolwiek, rozczochrane włosy niedbale opadały mu na czerwoną od płaczu twarz. Pod lewym okiem, jak i pod prawym widniał nowy siniak.
-Wejdź…- Wyszeptał, wycierając twarz wierzchem dłoni.

Przez chwilę stałem jak wryty, z jednej strony chciałem uciec i nie musieć na to patrzeć, a z drugiej wejść i dowiedzieć się wszystkiego.

Skierowałem się do środka rozglądając wokół, choć w tym momencie nic, co powierzchownie mnie nie interesowało, jedyne co chciałem znać to prawdę.
Oboje usiedliśmy na kanapie, znajdującej się w salonie. Nie wiedziałem jak mam zacząć, nigdy nawet nie starałem się postawić na miejscu takiej osoby.
-Kise..?- Szepnąłem patrząc przed siebie pustym wzrokiem, chciałem uniknąć jego twarzy.- Kto to zrobił?
-Skąd ta nagła troska? Co mi da, że ci powiem?- Podsunął kolana pod brodę.- Przecież mało, co cię interesuje.
-Przestań! Przecież mogę ci pomóc!- Czułem się gorzej niż mogłem, czyli naprawdę uważa mnie za takiego bezdusznika, za którego podają mnie inni.
-Nic nie zrobisz…- Łza spłynęła powoli po jego policzku.
-Daj sobie pomóc!- Nie wiedziałem już, co mam robić. Chciałem by przestał myśleć tak, jakby naprawdę nie było wyjścia. To było żałosne.- Proszę…- Przechwyciłem jego spojrzenie, drgnął mimowolnie, spuszczając wzrok.

-Powiem ci…Chcę ci zaufać i mam nadzieje, że pozostanie to między nami.- Widziałem jak jego PIĘKNI zaciskają się w mocniejszym uścisku, a za jedną łzą lecą następne. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, co chciał mi powiedzieć.

-Zaczęło się od tego, że pewnego dnia zadzwonił do mnie telefon z propozycją sesji w znanym magazynie. Wszystko było świetne. Wielka szansa, możliwość spełnienia zawodowo. Oczywiście zgodziłem się i przyszedłem na umówione spotkanie. Fotograf wydawał się być w porządku, pierwsza sesja wyszła bardzo dobrze i byłem bardzo zadowolony.
Za kilka dni znowu do mnie zadzwonił, tak samo jak za pierwszym razem zgodziłem się, lecz wtedy był nieco inny. Kazał mi zrobić rozbieraną sesję…Nie bardzo mi się to podobało…Nie godziłem się na to…
-Powiedziałeś mu to?
-Tak…i to był pierwszy raz, kiedy dostałem…
-Co było dalej?
-Dalej było już tylko gorzej…Szantażował mnie, że jeśli tego nie zrobię wywrze wszystkie wpływy w mieście, by ograniczyć mi dostęp…Nie dałem mu się, bo wiedziałem, że nie jest w stanie tego zrobić…Dałem mu swój adres, w końcu przed sesją złożyłem swoje dane.
Przed treningiem, tego dnia, gdy się spóźniłem, dostałem naprawdę mocno. Pobili mnie, gdy wychodziłem z domu…
-Kto?
-Jego menadżerowie, było ich dwóch, całkiem sporawych. Nie dałem im rady. Powiedzieli mi wtedy, że mam ostatnią szanse, albo przyjdę na tą sesje następnego dnia albo będę miał kłopoty…- Głos Kise złamał się drastycznie.- Tak jak powiedział, tak uczynił. Wróciłem do domu…Było tam...- Chłopak wstał z kanapy zrzucając z siebie koszulę. Cały drżał, a pod tym, co ukazał materiał widniały nie tyle, co siniaki…

Wstałem podchodząc do niego. Opuszkami palców wygładziłem coś na kształt malinki. Ciągnęło się od szyj w dół odznaczając się w różnych miejscach.

Spojrzałem na niego, widząc, jak szloch zbiera mu się w gardle. Posadziłem go z powrotem na kanapę.

-W końcu…-Kontynuował po chwili ciszy.- Rzucili się na mnie zaczynając rozbierać, próbowałem się wyrwać, ale nie mogłem…Byłem zbyt słaby. Rzucili mnie na łóżko, siłą krepując ręce. Wyzywali mnie od szmat i poniżali…
Objąłem go, widząc jak zanosił się na płacz, wtulił się w moje ramię szlochając w materiał bluzy. Chciałem go uspokoić, pogłaskałem po głowię, czując jak coraz mocniej mnie obejmuje.
-Zrobili to Aominecchi! Bardzo bolało, czuje się poniżony i żyje w wstręcie przed samym sobą…
-Już wszystko w porządku…- Przymknąłem oczy, czując jak jego włosy głaskają mój policzek, a ramiona tak uporczywie trzymające się mojej osoby, zupełnie jakbym chciał go zostawić i już nigdy nie wrócić.
-Powiedzieli, że będą to robić nadal…
-Nie pozwolę im.
-Aomiecchi?
-Tak?
-Zostaniesz ze mną?- Błagalna nuta w jego głosie tylko utwierdzała mnie przy fakcie, że nie zostawię go samego.

Gdy Kise poszedł się kąpać zdążyłem zaopatrzyć ranę po wypadku, na szczęście był zbyt roztrzęsiony, by dopytywać się, co się stało. Na szczęście... W końcu nie chciałem go martwić, a znając jego, na pewno przejąłby się tym bardziej niż ja.

Miałem spać na materacu, obok jego łóżka. Niestety, ze snu wyrwał mnie jego krzyk.
Wstałem jak oparzony, chcąc dowiedzieć się co się stało.
-Miałem koszmar…przepraszam….- Wydukał wpatrując się we mnie zmęczonym spojrzeniem.- Aominecchi? - Wszedłem pod kołdrę, dając obejmując go czulę i całując w czoło. Kise wtulił się we mnie, najwyraźniej czując, że jest bezpieczny.



Midorima, czemu zawsze masz rację?

Rozdział.3 Czy te oczy mogą kłamać?

  Leniwie podniosłem się z łóżka, jak co dzień narzekając na wszystkie stworzenia tego świata.
Wyrobiłem się znacznie wcześniej niż powinienem, więc trudno powiedzieć o codziennym spóźnialstwie. Choć właściwie nie to, co wyrobiłem, co zżerała mnie ciekawość.
  W drodze na trening, zarządzony przez Momoi zdarzyło mi się wpaść na Midorime.
- Nie masz zamiaru wagarować w domu? Co w ciebie wstąpiło?- Zlustrował mnie uważnie spojrzeniem nie kryjąc zainteresowania.
- Pfff…Po prostu nie mogłem spać.- Odwarknąłem z przekąsem idąc ramię w ramię ze znacznie wyższym od siebie kolegą.- Ej…
- He?
- Co to jest?- Spojrzałem nieco zażenowany na przedmiot w jego dłoni.
- To jest mój szczęśliwy przedmiot.- Wskazał z dumą na plażowe wiaderko.
- Dobrze, chociaż że kartonowy Ronaldo nie wypadł, zacząłbym się wtedy martwić…- zmęczony przeczesałem dłonią włosy.
- Ty i martwienie się?- Kąciki ust zielonowłosego wygięły się w lekkim uśmiechu. Przerażał mnie.- Troska jest jedną z ostatnich cech, o które bym cię podejrzewał.
- Grunt to szczerość, co nie?
- Za specjalnie nikim się nie przejmujesz, ani nawet niczym, czemu mam ci słodzić? Nawet jakbym chciał, nie miałbym ku temu podstaw.- Z tej zwięzłej wypowiedzi dowiedziałem się, że jestem bez serca, dobrze wiedzieć, zachowam to sobie.- Chociaż…-Zamyślił się, ale nic na mnie nie ma..Heh…marne jego myślenie.
- Przejąłeś się Kise. Bardziej niż ktokolwiek…
- Nie przeginaj, byłem po prostu ciekawy.
- Może tak, a może i nie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- Zmrużyłem nieco oczy, próbując wywrzeć na nim presję. Jego myśli wciąż były dla mnie zagadką. Dobrze, że nie widział naszego wczorajszego pożegnania, mógłby wtedy naprawdę pomyśleć, że się przejmuje. Chociaż…czy to właśnie nie dlatego szedłem na trening? By sprawdzić czy z Ryotą wszystko w porządku? Tu już nie chodziło nawet o ciekawość, trochę bałem się o tego głupka, jednak trudno było mi to przyznać przed samym sobą. Może, dlatego, że nie znałem tego uczucia? Aj…chrzanie jak wróżka, jeszcze trochę i będę ryczał jak baba oglądając Tytanica.
  Uderzyłem się w twarz łapiąc pełne politowania spojrzenie.
- Uznam, że tego nie zrobiłeś.
- Zamknij się…- Midorima tylko się uśmiechnął, zupełnie jakby czytając mi w myślach, oznajmiał mi tym: „Ha, a nie mówiłem Aomine, martwisz się, a ja miałem rację.”
  Choć zapewne na tym by się nie skończyło. Wymskło by mu się to przy Akashim, a ten wywiesiłby mi nad głową piękny slogan, mówiący wszystkim, jaki to jestem czuły.
- Nie przesadzasz? Aż tak płytko mnie oceniasz?
- Jak ty…?- Spojrzałem na niego z przerażeniem.
- Mówisz na głos debilu.- Chyba powinienem coś ze sobą zrobić…
  Otworzyłem z hukiem drzwi szatni, uderzając tym samym chodzącą lodówkę. Chociaż przyznam się, że nie chciałem, ale płakać nie będę.
- Kretynie!
- Otworzyłem tylko drzwi, nie wiń mnie za to…-Posłałem mu znudzone spojrzenie.
  Murasakibara zerknął na mnie ukosa, najpewniej z chęcią zabicia, po czym podniósł z ziemi paczkę żelków, która tak podle skończyła.
- Aomine-kun, jesteś dziś podenerwowany.- Tetsu zaszedł mnie, a ja wydarłem się jak głupi. Dlaczego musi to robić?! I w dodatku ten wyraz…Jak będzie kogoś mordował, albo stanie przed ołtarzem, też będzie miał wciąż ten sam? Wyczytaj u takiego emocję…
- Wbrew pozorom Aomine jest…!
- Ooo! Midorima, jaka szkoda, że nikt cię tu nie lubi! Idź zobacz czy Cie tam nie ma.- Szarpnąłem za klamkę uśmiechnięty, wypychając go z całej siły na korytarz, tak, że wpadł na przechodzącego obok Kise.
- Ał…- Próbował wstać z podłogi, podpierając się dłonią.
- Żyjesz?- Zielonowłosy podał mu rękę, widocznie zaniepokojony.
- Tak…- Blondyn westchnął z trudem wstając.
Czy tylko mi się zdaję czy mu się pogorszyło? Pomijając oczywiście fakt, że wylądował na nim Midorima. Ale do cholery, po co mu te okulary?! Znaczy…wczoraj nie specjalnie przejmował się podbitym okiem, więc po jakiego?!
  Bez słowa wyminął nas, wchodząc do szatni. Nawet na mnie nie spojrzał, w dodatku po wczorajszym dniu…
- Kise?
- Idę do Akashiego…muszę mu powiedzieć, że przez jakiś czas nie będę się pojawiał.- Odparł przez ramię.
- Co?- Murasakibara włożył do ust kolejnego żelka.
Nic nie robiąc wpatrywałem się jak jego sylwetka znika za zakrętem. Nie tu…przyjdę do niego później.

  Jak obiecałem tak zrobiłem, pod wieczór udałem się w jego kierunku. Schowałem dłonie do kieszeni, czując chłodny powiew. Zapadł zmrok, a ja jak błąkałem się po ulicy. Zarzuciłem na głowę kaptur czarnej bluzy, rozglądając się wokół. Latarnie niewiele dawały, dlatego ciężko było mi cokolwiek spostrzec.
- Jak tak dalej pójdzie to zainwestuje w latarkę.- Prychnąłem sam do siebie.
 Do celu pozostało mi kilkanaście metrów, przez co coraz mocniej wahałem się swojej decyzji. Może nie powinienem się wtrącać?
   Wychodząc zza zakrętu, oślepiło mnie światło nadjeżdżającego samochodu.
- Kurwa! Jak jedziesz kretynie?!- Wydarłem się uciekając w ostatniej chwili na pobocze. Przecież musiał mnie widzieć! Miałem odblask! Poza tym, kto normalny jedzie taką prędkością zahaczając o chodnik?!
- Sekunda i byłbym w zakładzie pogrzebowym…- Wydukałem sam do siebie, gdy zaczęła dochodzić do mnie świadomość, co się przed chwilą stało. 
Odwróciłem się widząc odjeżdżające czarne Volvo.
- Kurwa…-wysyczałem czując ściekającą po ręku krew. Upadając nabiłem się na wystający drut.
Nie miałem zamiaru jednak zrezygnować z tego, co chciałem zrobić. Podniosłem się z ziemi nie przejmując się obrażeniami.
  Stanąłem pod drzwiami, wyczekując przyjęcia. Nie zdarzało mi się bywać tu jakoś często, chyba dwa czy trzy razy w życiu, wliczając ten wczorajszy.
Pukałem, na zmianę dzwoniąc dzwonkiem, ale nikt nie otwierał. Postanowiłem zadzwonić. Wbiłem numer Kise próbując wykonać połączenie.
- Zostaw wiadomość.- W słuchawce zabrzmiała poczta głosowa.
- Kurwa.- Syknąłem z ochotą wyrzucenia telefonu na drugi koniec ulicy.
Odwróciłem się wściekły i zrezygnowany. Chyba gorzej być nie mogło.
- Aominecchi?
- He..?- Odwróciłem się gwałtownie i równie gwałtownie głos zamarł mi w gardle.- Kise!

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział.4 Chowanego z diabłem

 - Proszę usiąść.- Takao usiadł na tyłach radiowozu, nie do końca zdając sobie sprawę, co się dzieje. 
  Starszy policjant siedzący na przedzie wpatrywał się skupionym wzrokiem w stertę papierów, co chwila tylko pomrukując coś niezrozumiałego pod nosem.
- Przepraszam…- Chłopak widząc, że żaden z nich nie specjalnie zwraca na niego uwagę postanowił się odezwać.
- Tak?- Młodszy z policjantów spoczął obok niego na siedzeniu, w skupieniu trzymając w ręku coś, dziwnie przypominającego alkomat.
- Co się tak właściwie stało?
  Stróże prawa popatrzyli się po sobie, nieco zażenowani, widocznie wiedzieli coś, o czym ja z kolej nie miałem pojęcia.
- Proszę o okazanie dokumentów.
- Ja...Nie mam przy sobie...- Szatyn wydukał zdezorientowany.
- Godność?
- Takao Kazunari ...Ale nadal nie rozumiem, co się dzieje!- Takao spojrzał niemal błagalnie na Akermana.
- Co robiłeś między 12.00, a 02.00?
Co miał powiedzieć? Że błąkał się po lesie grając w chowanego. Przecież w życiu mu nie uwierzą i nie daj Boże pomyślą, że coś zrobił.
- Jesteś podejrzany o napad na stację benzynową, do którego doszło między godziną 01.30,  a 02.00. Tym czasem zbadamy cię na obecność alkoholu. Pojedziesz z nami na komendę, tam zostaniesz zatrzymany w areszcie na czas wyjaśnienia sprawy i poddany badaniom na obecność narkotyków- Komendant dodał, nie otrzymując odpowiedzi.
  Takao opadł bezwładnie na fotel, tępo wbijając spojrzenie w funkcjonariusza.
Jak mogą go o to podejrzewać?! Chociaż w sumie mieli ku temu powody, ale to nie zmieniało faktu, że miał alibi.
- Grałem w tym czasie w chowanego!- Starszy spojrzał się na niego z politowaniem.- Mam alibi!
Przez chwilę w samochodzie zapadła głucha cisza, przerwał ją po chwili głos młodszego.
- Słuchamy.
- Przyjechałem tu na obóz wypoczynkowy z drużyną, jesteśmy zakwaterowani w domku letniskowym niecałe 3 km stąd. Graliśmy w chowanego w lesie, ale zboczyłem z trasy i całkiem przypadkiem zostałem podejrzany o coś, w czym nie uczestniczyłem.
- W lesie?!- Akerman wbił zdumione spojrzenie w chłopaka.- Widziałeś może małą dziewczynkę? Około 8 lat, długie blond włosy i charakterystyczna, wojskowa kurtka?
- Nie..-Takao czuł się coraz bardziej tępy. Co znowu?
- Mówiłem ci, że patrol krąży od 5 godzin.- Kierowca samochodu odłożył zalegające papiery.
- Wiem!- Policjant przeczesał opadającą na twarz grzywkę.- Zrobimy tak: Pojedziemy do wspomnianego przez ciebie zakwaterowania i sporządzimy raport, może sprawa się wyjaśni, jasne?
- Tak... 

- Kurwa!- Aomine wciąż krążył wokół tego samego pnia, co kwadrans temu.-Gdzie ten dureń?!
  Gdyby tak nagle spadł mi z nieba to nie wiem, co bym z nim zrobił...- Chłopak usiadł, załamy chowając twarz w dłoniach. Siedział w lesie, sam, całkowicie zgubiony, szukając drogi powrotnej albo niedorobionego partnera. No chyba gorzej być nie mogło.

  Podniósł głowę czując spływającą po policzku kroplę, a chwilę potem następną.
- Tylko nie to…- Błaganie nic nie dało, bo chwilę potem spadł deszcz.- Za co?!
- Aominecchi?- Zaraz, czy ja słyszę ten piskliwy jazgot? Nie może być…
Podnosząc głowę skrzyżował się ze spojrzeniem blondyna.
- Ty…!
- Aominecchi?!- Kise nie zdążył uskoczyć, w jednej chwili poczuł jak czyjeś dłonie zaciskają się na jego koszuli, a jedna z nich podnosi się do góry, celując w prosto w twarz. Zamknął oczy szykując się na uderzenie. Nic.
- Starczy, Aomine…- Midorima złapał rękę chłopaka nim ten zdążył zadać cios.- Bijąc go nic nie zrobisz.
  Kise powoli wyswobodził się z uścisku, przecierając lekko zaczerwienione oczy.
- Ehhh…To nie moja wina! Nie ja skazałem nas na porażkę! Przegrywamy tylko dlatego, że kapitan pielucha postanowił iść w ustronne krzaczki!
- Posłuchaj chwilę. Skorzystałem z krótkofalówki, Momoi i Kiyoshi zostali złapani jako pierwsi przez Akashiego, Kuroko i Kagami skończyli grę przez Murasakibare, ja i Takao jesteśmy rozdzieleni i śmiem wątpić, że zaliczą nam zadanie. Tym czasem zostają Hyuuga i Riko, ale mogą nie podejrzewać ,że mapa jest fałszywa i zapewne błąkają się po lesie. Macie przewagę i jeżeli dobrze to wykorzystacie możecie wygrać, więc wątpię w uzasadnienie twojej złości, Aomine.
- Czemu nam to mówisz?
- Ponieważ mi nie zależy.- Zielonowłosy przeszył ich beztroskim spojrzeniem poprawiając okulary.
- Aominecchi! Chodź!- Kise pociągnął go za rękę.
- Niech ci będzie, ale tylko spróbujesz wyjść w krzaki! Wtedy Midorima cię nie uratuje!


- To miłe, że ktoś mnie odwiedził.- Staruszka podeszła do Hyuugi, na co chłopak wzdrygnął się ostrzegawczo.- Przystojny z ciebie kawaler, a pannę, jaką masz?- Zaśmiała się ochryple przeczesując go po włosach.
  Riko mimo strachu nie mogła powstrzymać śmiechu, zakrywając się nerwowo wierzchem dłoni. Hyuuga zlustrował ją ostrzegawczym spojrzeniem.
- O! Panienka, tak?!
- Nie...ale ja...- Dziewczyna nerwowo próbowała wymigać się z niekomfortowej sytuacji. Ona i on…nie! Dlaczego ta starucha tak pomyślała?! Prędzej Momoi przestanie biegać za Tetsu.
- Oh…Ja wiem, co to znaczy drogie dzieci. Kiedyś też byłam zakochana. Miał na imię Elrond, spotkałam go w tym lesie. Przyjeżdżał codziennie łowić ryby w jeziorze niedaleko stąd. 
Bardzo się kochaliśmy, mieszkaliśmy tu w chatce, lecz pewnego dnia, przyprowadził inną. Nie mogłam tego znieść i skrzywdziłam go równie mocno jak on mnie, jednak od tamtej pory staram się prowadzić normalne życie, na uboczu od ludzi.- W kuchni słychać było odgłos gotującej się wody.- Przepraszam na moment, zrobię coś ciepłego do picia.
- Hyuuga, zmywamy się!- Dziewczyna podbiegła zdenerwowana, gdy tylko staruszka odeszła na bezpieczną odległość.
- O! Panienka zmądrzała?- Posłał jej złośliwy uśmiech.
- Nie o to chodzi! Patrz tam!- Twarz Riko momentalnie zbladła, wskazując obiekt za oknem.
- Boże…-Chłopak wyjrzał, równie czując jak ciśnienie uderza mu do głowy. Będą musieli uciec stąd jak najszybciej.


-Skoro jestem tu, zostało mi iść kilometr na północ i kilometr na wschód…-Midorima w głowie kalkulował trasę, nie przejmując się już wygraną, teraz głównie chodziło mu o powrót, choć raczej nie był to problem, jeżeli znało się drogę. 

  Spacer samemu nie był przyjemną rzeczą, nawet, jeśli jego towarzyszem był Takao czy Kise.
 Oboje głośni i nieznośni, ale lepsze to niż ta przytłaczająca cisza.

  Chłopak zatrzymał się gwałtownie słysząc cichy szelest w krzakach. Zapewne Akashi zdążył się zorientować gdzie jest, uciekać? Nie, to bez sensu, i tak odpadł.
-Nie masz się co chować Akashi i tak już odpadłem.- Midorima odsunął gałęzie krzewu, przyświecając miejsce latarką.- Hę?!- W jednej chwili zawartość w jego dłoni upadła z trzaskiem na ziemie.

-Przepraszam…To twoje, prawda?

czwartek, 1 stycznia 2015

Raz na rok można wypić. (ErwinxLevi)

Dziękuje mojej miłej przyjaciółce, która zważywszy na moje wielkie OTP prosiła mnie, abym to napisała. Ja naprawdę jestem w niebo wzięta xD 

   Odgarnąłem leżące na biurku dokumenty. W tym dniu praca i obowiązki nie dawały mi całkowicie spokoju, przez co pod koniec zupełnie brakuje siły i czasu na cokolwiek innego.
   Może powinienem odpocząć? Nie…zagłada ludzkości nie poczeka, aż łaskawie, ja Erwin Smith wyjadę na słoneczne Bahamy pławiąc się w pełnym luksusie, po czym wrócę całkowicie odnowiony i gotowy do pracy. Aż chciało mi się śmiać. 
  Leniwie skrzywiłem się w fotelu, pokładając się na blat biurka.
- Za co…
- Dowódco!- Drzwi mojego gabinetu trzasnęły się z hukiem, a ja mało nie dostając zawału i wylewu w jednym spadłem z krzesła lądując centralnie pod biurkiem.
- Dowódco Erwin…- Podpułkownik podbiegła do mnie przerażona.
- Hanji…- Spiorunowałem ją ostrzegawczo wzrokiem, widząc jak próbuje powstrzymać śmiech. Co za kobieta...- Możesz mi z łaski swojej wyjaśnić to wielkie wejście?
- Bo…chodzi o to…- Kiwnęła się lekko, widocznie zdenerwowana.- Znaczy się…
- Wysłowisz się?- Irytująca w każdym calu.
- Jaka kara spotyka niekompetentnych żołnierzy?- Wyjąkała, nerwowo pocierając dłonie,
Zamyśliłem się na chwilę, co ona chrzani?!
- Co zrobiliście?- W ciągu kilku minut wyparował ze mnie ostatek sił, który tak zaparcie próbowałem zachować. Jeszcze trochę i naprawdę wezmę sobie urlop. O! Levi mnie zastąpi! Właśnie tak…Jedyna na tyle kompetentna i odpowiedzialna osoba. Plan wymyślony, teraz tylko wystarczy go zrealizować.
- Pamiętasz może ten alkohol w komórce? W końcu dziś sylwester.- Szlag, zapomniałem. Moje postanowienie noworoczne? Załatwię sobie kalendarz.- Chodzi o to, że mój oddział postanowił nieco uczcić nadchodzący rok.
- Wszystko w porządku, dopóki nie widzę wymiocin i upitych w trupa żołnierzy.- Westchnąłem prosząc niebiosa o należytą łaskę.
- Nie, nie…Chodzi o to, że…- Drzwi ponownie huknęły z impetem, na co z powrotem uderzyłem w biurko. Tym razem leżąc pod nim. Co za urozmaicenie.
- Do-dowó…dowódco…Chciałem cię poinformować …że się skoń-skończyło…- Popatrzyłem się oszołomiony przed siebie, wciąż pokładając się na podłodze. We framudze drzwi stał doszczętnie piany kapral. W ręku dzierżył pustą butelkę po trunku, a sam ledwo trzymał się na nogach, kiwając głową we wszystkie strony.
- Chodzi o to, że Rivaille za bardzo sobie pozwolił.
- O czym….o czym ty mówisz Hanji?! Ja czuję się wyśmienicie.- Zachwiał się, kierując się w naszą stronę. Oczywiście slalomem, w efekcie lądując na pobliski kredens.- A tak w ogóle…Masz…bar-bardzo ładne…włosy...
- Zauważyłem.- Spojrzałem na niego z politowaniem. Co w niego wstąpiło?! Chyba jednak zrezygnuje z powierzenia mu posady na czas wakacji.
- Podpułkownik Hanji?- W drzwiach stanął żołnierz z oddziału kobiety. Chociaż otworzył drzwi, a nie trzasnął i chwała mu za to.- Potrzebujemy pani.
- Tak, oczywiście! Erwin, zostawiam cię z naszym pijaczyną.- Wskazała ruchem dłoni na chłopaka, bełkotającego pod nosem niezrozumiałe i całkowicie nieskładne zdania.
- Tak, nie ma sprawy.- Kobieta wyszła, posyłając mi przepraszający uśmiech. Jakby miało to w czymś pomóc.
  Wstałem z podłogi, siadając niepewnie w fotelu. Co mam z nim teraz zrobić? Najprościej chyba byłby zaprowadzić go do łóżka.
- Wiesz…masz bardzo ładne…oczy…- PODSZEDŁ w moją stronę, zaplatając mi ręce na szyj. Popatrzyłem na niego z politowaniem zastanawiając się czy uwierzy mi, gdy powiem mu, co wyprawiał, jak już wytrzeźwieje.
- Chodź już do łóżka i daj spokój.
- Ła! Jakiś ty zaborczy! Nie spodziewałem się tego po tobie…
- Nie w tym sensie!- Skrzywiłem się lekko czując jego oddech na mojej twarzy. Tsaaa…musiał stanąć na palcach.- Jesteś pijany.
- Tak sądzisz?!- Spojrzał się na mnie równie inteligentnym spojrzeniem.- Ja już mówiłem….Ja czuje się…bardzo dobrze.
  Przewróciłem teatralnie oczami, nie miałem zamiaru się z nim droczyć.
- Erwinku!....Po co te szaleństwo?- Czy on się zaśmiał?! Chyba go podmienili. Objąłem go w pasie, przerzucając za ramię. Niestety, ale po dobroci nie pójdzie.
- Chodź, bo chrzanisz jak wróżka.
   
  Przez kilka następnych chwil zmuszony byłem wysłuchiwać pijackich pojękiwań. Ku mojemu szczęści, żaden z żołnierzy nie przyłapał mnie na tym efektownym występku. Nieźle musiałbym się tłumaczyć. Gdy dotarłem do jego sypialni, postawiłem go z powrotem na ziemi.
- Wiesz...bo ja cię bardzo kocham…- Przysunął się do mnie, muskając wargami. Otworzyłem usta z zaskoczenia, na co on wsunął mi w nie swój język. Byłem tak zaskoczony, że trudno było mi jakkolwiek zareagować.- Bardzo…kocham…- Ziewnął przeciągle odrywając się ode mnie.- To…dobranoc…- Kiwnął się rzucając na stojące obok łóżko.
   Widząc, że pijaczyna z ostatniego zdarzenia smacznie śpi, opuściłem jego sypialnie, ciekaw, co będzie jutro.

   Następnego ranka wchodząc do stołówki spostrzegłem siedzącego przy stole kaprala. Jego stan niemal mnie rozbawił. Załamany, widocznie nic nie pamiętając, oparł głowę na dłoni, wpatrując się w stojącą naprzeciwko filiżankę kawy.
- Kac?- Zaśmiałem się wesoło.
- Zamknij się..
- Tak w ogóle…Zobacz, co mi wczoraj zrobiłeś.- Odwinąłem nieco kołnierz wskazując na średniej wielkości malinkę.- Jestem twoim przełożonym, na przyszły raz miej to na uwadze.
  Zaśmiałem się pod nosem, łapiąc tępy wyraz ciemnowłosego, który już nic nie mówiąc, upił duży łyk kawy, pocierając zbolałą głowę. W sumie było warto.