Leniwie podniosłem się z łóżka, jak co dzień narzekając na
wszystkie stworzenia tego świata.
Wyrobiłem się znacznie wcześniej niż powinienem, więc trudno
powiedzieć o codziennym spóźnialstwie. Choć właściwie nie to, co wyrobiłem, co
zżerała mnie ciekawość.
W drodze na trening, zarządzony przez Momoi zdarzyło mi się
wpaść na Midorime.
- Nie masz zamiaru wagarować w domu? Co w ciebie wstąpiło?-
Zlustrował mnie uważnie spojrzeniem nie kryjąc zainteresowania.
- Pfff…Po prostu nie mogłem spać.- Odwarknąłem z przekąsem
idąc ramię w ramię ze znacznie wyższym od siebie kolegą.- Ej…
- He?
- Co to jest?- Spojrzałem nieco zażenowany na przedmiot w
jego dłoni.
- To jest mój szczęśliwy przedmiot.- Wskazał z dumą na
plażowe wiaderko.
- Dobrze, chociaż że kartonowy Ronaldo nie wypadł, zacząłbym
się wtedy martwić…- zmęczony przeczesałem dłonią włosy.
- Ty i martwienie się?- Kąciki ust zielonowłosego wygięły się
w lekkim uśmiechu. Przerażał mnie.- Troska jest jedną z ostatnich cech, o które
bym cię podejrzewał.
- Grunt to szczerość, co nie?
- Za specjalnie nikim się nie przejmujesz, ani nawet niczym,
czemu mam ci słodzić? Nawet jakbym chciał, nie miałbym ku temu podstaw.- Z tej
zwięzłej wypowiedzi dowiedziałem się, że jestem bez serca, dobrze wiedzieć,
zachowam to sobie.- Chociaż…-Zamyślił się, ale nic na mnie nie ma..Heh…marne
jego myślenie.
- Przejąłeś się Kise. Bardziej niż ktokolwiek…
- Nie przeginaj, byłem po prostu ciekawy.
- Może tak, a może i nie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- Zmrużyłem nieco oczy,
próbując wywrzeć na nim presję. Jego myśli wciąż były dla mnie zagadką. Dobrze,
że nie widział naszego wczorajszego pożegnania, mógłby wtedy naprawdę pomyśleć,
że się przejmuje. Chociaż…czy to właśnie nie dlatego szedłem na trening? By
sprawdzić czy z Ryotą wszystko w porządku? Tu już nie chodziło nawet o
ciekawość, trochę bałem się o tego głupka, jednak trudno było mi to przyznać
przed samym sobą. Może, dlatego, że nie znałem tego uczucia? Aj…chrzanie jak
wróżka, jeszcze trochę i będę ryczał jak baba oglądając Tytanica.
Uderzyłem się w twarz łapiąc pełne politowania spojrzenie.
- Uznam, że tego nie zrobiłeś.
- Zamknij się…- Midorima tylko się uśmiechnął, zupełnie jakby
czytając mi w myślach, oznajmiał mi tym: „Ha, a nie mówiłem Aomine, martwisz się, a ja miałem rację.”
Choć zapewne na tym by się nie skończyło. Wymskło by mu się
to przy Akashim, a ten wywiesiłby mi nad głową piękny slogan, mówiący
wszystkim, jaki to jestem czuły.
- Nie przesadzasz? Aż tak płytko mnie oceniasz?
- Jak ty…?- Spojrzałem na niego z przerażeniem.
- Mówisz na głos debilu.- Chyba powinienem coś ze sobą
zrobić…
Otworzyłem z hukiem drzwi szatni, uderzając tym samym chodzącą lodówkę. Chociaż przyznam się, że nie chciałem, ale płakać nie będę.
- Kretynie!
- Otworzyłem tylko drzwi, nie wiń mnie za to…-Posłałem mu
znudzone spojrzenie.
Murasakibara zerknął na mnie ukosa, najpewniej z chęcią
zabicia, po czym podniósł z ziemi paczkę żelków, która tak podle skończyła.
- Aomine-kun, jesteś dziś podenerwowany.- Tetsu zaszedł mnie,
a ja wydarłem się jak głupi. Dlaczego musi to robić?! I w dodatku ten wyraz…Jak
będzie kogoś mordował, albo stanie przed ołtarzem, też będzie miał wciąż ten
sam? Wyczytaj u takiego emocję…
- Wbrew pozorom Aomine jest…!
- Ooo! Midorima, jaka szkoda, że nikt cię tu nie lubi! Idź
zobacz czy Cie tam nie ma.- Szarpnąłem za klamkę uśmiechnięty, wypychając go z
całej siły na korytarz, tak, że wpadł na przechodzącego obok Kise.
- Ał…- Próbował wstać z podłogi, podpierając się dłonią.
- Żyjesz?- Zielonowłosy podał mu rękę, widocznie
zaniepokojony.
- Tak…- Blondyn westchnął z trudem wstając.
Czy tylko mi się zdaję czy mu się pogorszyło? Pomijając
oczywiście fakt, że wylądował na nim Midorima. Ale do cholery, po co mu te
okulary?! Znaczy…wczoraj nie specjalnie przejmował się podbitym okiem, więc po
jakiego?!
Bez słowa wyminął nas, wchodząc do szatni. Nawet na mnie nie
spojrzał, w dodatku po wczorajszym dniu…
- Kise?
- Idę do Akashiego…muszę mu powiedzieć, że przez jakiś czas
nie będę się pojawiał.- Odparł przez ramię.
- Co?- Murasakibara włożył do ust kolejnego żelka.
Nic nie robiąc wpatrywałem się jak jego sylwetka znika za
zakrętem. Nie tu…przyjdę do niego później.
Jak obiecałem tak zrobiłem, pod wieczór udałem się w jego
kierunku. Schowałem dłonie do kieszeni, czując chłodny powiew. Zapadł zmrok, a ja
jak błąkałem się po ulicy. Zarzuciłem na głowę kaptur czarnej bluzy,
rozglądając się wokół. Latarnie niewiele dawały, dlatego ciężko było mi
cokolwiek spostrzec.
- Jak tak dalej pójdzie to zainwestuje w latarkę.- Prychnąłem
sam do siebie.
Do celu pozostało mi kilkanaście metrów, przez co coraz
mocniej wahałem się swojej decyzji. Może nie powinienem się wtrącać?
Wychodząc zza zakrętu, oślepiło mnie światło nadjeżdżającego
samochodu.
- Kurwa! Jak jedziesz kretynie?!- Wydarłem się uciekając w
ostatniej chwili na pobocze. Przecież musiał mnie widzieć! Miałem odblask! Poza
tym, kto normalny jedzie taką prędkością zahaczając o chodnik?!
- Sekunda i byłbym w zakładzie pogrzebowym…- Wydukałem sam do
siebie, gdy zaczęła dochodzić do mnie świadomość, co się przed chwilą stało.
Odwróciłem się widząc odjeżdżające czarne Volvo.
- Kurwa…-wysyczałem czując ściekającą po ręku krew. Upadając
nabiłem się na wystający drut.
Nie miałem zamiaru jednak zrezygnować z tego, co chciałem
zrobić. Podniosłem się z ziemi nie przejmując się obrażeniami.
Stanąłem pod drzwiami, wyczekując przyjęcia. Nie zdarzało mi
się bywać tu jakoś często, chyba dwa czy trzy razy w życiu, wliczając ten
wczorajszy.
Pukałem, na zmianę dzwoniąc dzwonkiem, ale nikt nie
otwierał. Postanowiłem zadzwonić. Wbiłem numer Kise próbując wykonać
połączenie.
- Zostaw wiadomość.- W słuchawce zabrzmiała poczta głosowa.
- Kurwa.- Syknąłem z ochotą wyrzucenia telefonu na drugi
koniec ulicy.
Odwróciłem się wściekły i zrezygnowany. Chyba gorzej być
nie mogło.
- Aominecchi?
- He..?- Odwróciłem się gwałtownie i równie gwałtownie głos
zamarł mi w gardle.- Kise!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz