niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział.3 Czy te oczy mogą kłamać?

  Leniwie podniosłem się z łóżka, jak co dzień narzekając na wszystkie stworzenia tego świata.
Wyrobiłem się znacznie wcześniej niż powinienem, więc trudno powiedzieć o codziennym spóźnialstwie. Choć właściwie nie to, co wyrobiłem, co zżerała mnie ciekawość.
  W drodze na trening, zarządzony przez Momoi zdarzyło mi się wpaść na Midorime.
- Nie masz zamiaru wagarować w domu? Co w ciebie wstąpiło?- Zlustrował mnie uważnie spojrzeniem nie kryjąc zainteresowania.
- Pfff…Po prostu nie mogłem spać.- Odwarknąłem z przekąsem idąc ramię w ramię ze znacznie wyższym od siebie kolegą.- Ej…
- He?
- Co to jest?- Spojrzałem nieco zażenowany na przedmiot w jego dłoni.
- To jest mój szczęśliwy przedmiot.- Wskazał z dumą na plażowe wiaderko.
- Dobrze, chociaż że kartonowy Ronaldo nie wypadł, zacząłbym się wtedy martwić…- zmęczony przeczesałem dłonią włosy.
- Ty i martwienie się?- Kąciki ust zielonowłosego wygięły się w lekkim uśmiechu. Przerażał mnie.- Troska jest jedną z ostatnich cech, o które bym cię podejrzewał.
- Grunt to szczerość, co nie?
- Za specjalnie nikim się nie przejmujesz, ani nawet niczym, czemu mam ci słodzić? Nawet jakbym chciał, nie miałbym ku temu podstaw.- Z tej zwięzłej wypowiedzi dowiedziałem się, że jestem bez serca, dobrze wiedzieć, zachowam to sobie.- Chociaż…-Zamyślił się, ale nic na mnie nie ma..Heh…marne jego myślenie.
- Przejąłeś się Kise. Bardziej niż ktokolwiek…
- Nie przeginaj, byłem po prostu ciekawy.
- Może tak, a może i nie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- Zmrużyłem nieco oczy, próbując wywrzeć na nim presję. Jego myśli wciąż były dla mnie zagadką. Dobrze, że nie widział naszego wczorajszego pożegnania, mógłby wtedy naprawdę pomyśleć, że się przejmuje. Chociaż…czy to właśnie nie dlatego szedłem na trening? By sprawdzić czy z Ryotą wszystko w porządku? Tu już nie chodziło nawet o ciekawość, trochę bałem się o tego głupka, jednak trudno było mi to przyznać przed samym sobą. Może, dlatego, że nie znałem tego uczucia? Aj…chrzanie jak wróżka, jeszcze trochę i będę ryczał jak baba oglądając Tytanica.
  Uderzyłem się w twarz łapiąc pełne politowania spojrzenie.
- Uznam, że tego nie zrobiłeś.
- Zamknij się…- Midorima tylko się uśmiechnął, zupełnie jakby czytając mi w myślach, oznajmiał mi tym: „Ha, a nie mówiłem Aomine, martwisz się, a ja miałem rację.”
  Choć zapewne na tym by się nie skończyło. Wymskło by mu się to przy Akashim, a ten wywiesiłby mi nad głową piękny slogan, mówiący wszystkim, jaki to jestem czuły.
- Nie przesadzasz? Aż tak płytko mnie oceniasz?
- Jak ty…?- Spojrzałem na niego z przerażeniem.
- Mówisz na głos debilu.- Chyba powinienem coś ze sobą zrobić…
  Otworzyłem z hukiem drzwi szatni, uderzając tym samym chodzącą lodówkę. Chociaż przyznam się, że nie chciałem, ale płakać nie będę.
- Kretynie!
- Otworzyłem tylko drzwi, nie wiń mnie za to…-Posłałem mu znudzone spojrzenie.
  Murasakibara zerknął na mnie ukosa, najpewniej z chęcią zabicia, po czym podniósł z ziemi paczkę żelków, która tak podle skończyła.
- Aomine-kun, jesteś dziś podenerwowany.- Tetsu zaszedł mnie, a ja wydarłem się jak głupi. Dlaczego musi to robić?! I w dodatku ten wyraz…Jak będzie kogoś mordował, albo stanie przed ołtarzem, też będzie miał wciąż ten sam? Wyczytaj u takiego emocję…
- Wbrew pozorom Aomine jest…!
- Ooo! Midorima, jaka szkoda, że nikt cię tu nie lubi! Idź zobacz czy Cie tam nie ma.- Szarpnąłem za klamkę uśmiechnięty, wypychając go z całej siły na korytarz, tak, że wpadł na przechodzącego obok Kise.
- Ał…- Próbował wstać z podłogi, podpierając się dłonią.
- Żyjesz?- Zielonowłosy podał mu rękę, widocznie zaniepokojony.
- Tak…- Blondyn westchnął z trudem wstając.
Czy tylko mi się zdaję czy mu się pogorszyło? Pomijając oczywiście fakt, że wylądował na nim Midorima. Ale do cholery, po co mu te okulary?! Znaczy…wczoraj nie specjalnie przejmował się podbitym okiem, więc po jakiego?!
  Bez słowa wyminął nas, wchodząc do szatni. Nawet na mnie nie spojrzał, w dodatku po wczorajszym dniu…
- Kise?
- Idę do Akashiego…muszę mu powiedzieć, że przez jakiś czas nie będę się pojawiał.- Odparł przez ramię.
- Co?- Murasakibara włożył do ust kolejnego żelka.
Nic nie robiąc wpatrywałem się jak jego sylwetka znika za zakrętem. Nie tu…przyjdę do niego później.

  Jak obiecałem tak zrobiłem, pod wieczór udałem się w jego kierunku. Schowałem dłonie do kieszeni, czując chłodny powiew. Zapadł zmrok, a ja jak błąkałem się po ulicy. Zarzuciłem na głowę kaptur czarnej bluzy, rozglądając się wokół. Latarnie niewiele dawały, dlatego ciężko było mi cokolwiek spostrzec.
- Jak tak dalej pójdzie to zainwestuje w latarkę.- Prychnąłem sam do siebie.
 Do celu pozostało mi kilkanaście metrów, przez co coraz mocniej wahałem się swojej decyzji. Może nie powinienem się wtrącać?
   Wychodząc zza zakrętu, oślepiło mnie światło nadjeżdżającego samochodu.
- Kurwa! Jak jedziesz kretynie?!- Wydarłem się uciekając w ostatniej chwili na pobocze. Przecież musiał mnie widzieć! Miałem odblask! Poza tym, kto normalny jedzie taką prędkością zahaczając o chodnik?!
- Sekunda i byłbym w zakładzie pogrzebowym…- Wydukałem sam do siebie, gdy zaczęła dochodzić do mnie świadomość, co się przed chwilą stało. 
Odwróciłem się widząc odjeżdżające czarne Volvo.
- Kurwa…-wysyczałem czując ściekającą po ręku krew. Upadając nabiłem się na wystający drut.
Nie miałem zamiaru jednak zrezygnować z tego, co chciałem zrobić. Podniosłem się z ziemi nie przejmując się obrażeniami.
  Stanąłem pod drzwiami, wyczekując przyjęcia. Nie zdarzało mi się bywać tu jakoś często, chyba dwa czy trzy razy w życiu, wliczając ten wczorajszy.
Pukałem, na zmianę dzwoniąc dzwonkiem, ale nikt nie otwierał. Postanowiłem zadzwonić. Wbiłem numer Kise próbując wykonać połączenie.
- Zostaw wiadomość.- W słuchawce zabrzmiała poczta głosowa.
- Kurwa.- Syknąłem z ochotą wyrzucenia telefonu na drugi koniec ulicy.
Odwróciłem się wściekły i zrezygnowany. Chyba gorzej być nie mogło.
- Aominecchi?
- He..?- Odwróciłem się gwałtownie i równie gwałtownie głos zamarł mi w gardle.- Kise!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz