sobota, 20 lutego 2016

Chwila tłumaczeń oraz nowe AoKiseły!


                                         Witam :v Czy ktoś tu jeszcze o mnie pamięta?
A tak na serio to zdaję sobie sprawę, jak bardzo długo mnie nie było (bo pół roku to serio kawał czasu ;-; ). Dlaczego tak się stało? Już tłumaczę.
Dwoma powodami mojej nieobecności był brak urządzenia na którym mogę pisać (a telefon odpada, to jest już strasznie niewygodne ;-; ) oraz oczywisty brak w wenie.
Ale już wracam. Może aktywność nie będzie jeszcze aż tak duża, ale postaram się jednak coraz więcej uczestniczyć w życiu tego bloga.

A tak na przywitanie mam dla Was takie luźne opowiadanko, które napisałam już jakiś czas temu.
No więc miłej lekturki! :D 





  Pieczenie ciasta to dość trudne zadanie dla osoby, która nigdy tego nie robiła. Szczególnie, jeżeli ma ono być dla osoby, którą się kocha.
  Kuchnia, w której Kise przyrządzał deser wyglądała jak po przejściu tornada. Mąka rozsypana była po blatach oraz szafkach. Czekolada wypływała z niewielkiego garnka, brudząc przy tym kuchenkę oraz kawałek podłogi, a mleko rozlane po zlewie dodawało temu widokowi jeszcze więcej nędzy i rozpaczy. Blondyn nie przejmował się tym jakże okazałym brudem. Chciał jak najszybciej skończyć swoje drobne dzieło jeszcze przed powrotem Aomine.
  W końcu to miała być niespodzianka.
  -Dodać 2 żółtka, po czym ubić... Dosypać cukier... Dokładnie wymieszać... - co chwilę powtarzał czynności do wykonania. Pomagało mu to się skupić- dosypać kakao... ponownie wymieszać...
  Cały czas zerkał w stronę zegara wiszącego nad drzwiami. Miał nie dużo czasu. Za jakieś 20 minut Daiki kończy pracę.
  -Cholera! Ciasto nie zdąży się upiec!- Kise coraz bardziej zaczął się denerwować, co nie wpłynęło dobrze na jakość jego pracy. Pomieszczenie ponownie zostało udekorowane, ale tym razem przy pomocy cukru, proszku do pieczenia oraz połamanych na milion kawałków skorupek jajek.
  Gdy wszystko było już gotowe, Ryouta błyskawicznym ruchem wstawił ciasto do piekarnika. Po raz ostatni spojrzał na zegar. Za pięć minut Aomine kończy pracę. Kise westchnął. Zdążył.
  Musi jeszcze tylko posprzątać...
Nagle po całym mieszkaniu roznióśł się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Kise natychmiastowo zrobiło się słabo. Przecież nie mieli mieć dzisiaj gości, a niemożliwym jest, aby obiekt jego westchnień wrócił tak wcześnie do domu, skoro powinien jeszcze pracować. A może wypuścili go wcześniej?
  Zacz
ął panikować.
  Jeśli to faktycznie jest Aomine to nici z niespodzianki! Już nawet nie obchodził go bałagan zostawiony w pokoju, liczyło się tylko ciasto. Niepewnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Przecież nie będzie kazał czekać tej osobie całą wieczność. Westchnął po raz kolejny i z nieustępującym niepokojem otworzył drzwi.

  Jednak za nimi nikogo nie było.
  Ryouta był już zdezorientowany. Jednocześnie poczuł natychmiastową ulgę oraz kolejną falę strachu. Daiki gustuje w robieniu takich kawałów. Co, jeśli to on dzwonił?
Stał przy drzwiach przez dłuższą chwilę. Tak dla pewności.
  Jednak w momencie, kiedy uświadomił sobie ile czasu stracił, natychmiastowo zerwał się z miejsca i poleciał do miejsca wcześniejszej zbrodni. Czyli po prostu ich kuchni.
  Zaczął energicznie biegać po mieszkaniu w poszukiwaniu środków czystości oraz jakieś miotełki. Przeszukał niemal każde pomieszczenie, a znalazł tylko i wyłącznie kończący się płyn do mycia szyb oraz małą, brudną ścierkę.
  "Lepsze to, niż nic" skomentował w myślach, po czym z niewyobrażalną szybkością rzucił się w wir sprzątania. Dosyć szybko pozbył się zaschniętej już czekolady z podłogi i paru skorupek wraz z jego odłamkami. Co chwilę zaglądał przez okienko piekarnika, wypatrując, czy jego prezent zaczyna coś rosnąć.
  Za każdym razem odchodził zawiedziony.
  -Kuchenka umyta, szafki się świecą, śmieci w koszu..- zaczął wymieniać obiekty, które wcześniej czyścił. Przy okazji dokładnie je analizował czy na pewno nie zostały na nich żadnych resztek brudu- Tak! Wszystko przygotowane!
  Kise z dumnym wyrazem twarzy, wytarł swojego czoło z paru kropelek potu. Po chwili rzucił swoim pobrudzonym od tłuszczu fartuchem, przypadkowo trafiając do brudnego od czekolady garnka w zlewie. A kto by się martwił? I tak brudne.
  Ryouta zadowolony ze swojej pracy po raz ostatni spojrzał na urządzenie ze wskazówkami. Tak jak się domyślał, Aomine skończył pracę ponad piętnaście minut temu, czyli za chwilę powinien być.
  Z opanowaniem ruszył w stronę łazienki.
  Po wejściu od razu skierował wzrok na swoje odbicie. Zauważył, że na włosach pozostała mu niewielka ilość mąki. Stał tak przez chwilę zastanawiając się, jak to zrobił.
  Po chwili zastanowień podłożył głowę pod kran, z lecącą już wodą. Wiedział, że Aomine na jego widok od razu zacząłby się dusić. Wolał jednak nie kusić losu.
  Użył niewielkiej ilości szamponu, tylko po to, aby miały jednak ten swój delikatny zapach.
  Po szybkim myciu z szafki znajdującej się obok wyciągnął małą, praktyczną suszarkę, która po mniej niż dwóch minutach całkowicie wysuszyła jego włosy.
  Zwinnym ruchem ubrał przygotowane wcześniej ubrania, a były to zwykłe, czarne spodnie oraz biała koszula.
  Udał się w stronę salonu, po drodze zachodząc do kuchni. Ku jego radości, ciasto jednak urosło.
  Siedząc na kanapie sięgnął po podłużnego, czarnego pilota.
  -Nic nie ma..- mruknął, przelatując wszystkie kanały możliwe kanały. Nie znalazł nic, co przykułoby jego uwagę.
 Po czasie sobie jednak darował. Odłożył pilot na miejsce, stwierdzając, że poczeka na swojego partnera w ciszy.
  Czas mijał i mijał, a Aomine dalej nie było.
  Kise zazwyczaj w takiej sytuacji już dawno siał by panikę dzwoniąc po całym mieście. Ale nie dziś. Domyślał się, że będzie spóźniony. Prawdopodobnie jego koledzy również zrobili mu małą niespodziankę...
  Blondyn znudzony już tym czekaniem poczuł, jak robi się senny.
  -Dopóki nie przyjdzie...- wygodnie ułożył się i od razu oddał się snu.
Na jego nieszczęście zapomniał o cieście, które za niedługo miało być gotowe...

  -Kise! Kise!- obudził go wrzask dobiegający z drugiego końca mieszkania. Głos wydawał się być aż nad to znajomy.
  -Aominecchi..?- szybko zerwał się z kanapy (jeszcze lekko zaspany) i pobiegł w stronę krzyku, dochodzącego z kuchni.
  "Czyżby to był krzyk zwiastujący niezwykłą radość spowodowaną niespodzianką?"- pomyślał, jednak ta nadzieja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
  Całe pomieszczenie było zapełnione dymem. Ryouta od razu skojarzył fakty, domyślając się, że to przez zapomniane, pieczące się ciasto. Przy piekarniku zauważył Aomine.
  -Kise, otwieraj te okna!- zrobił, jak mu kazano.
  Gdy widoczność w pomieszczeniu nie była już ograniczona i dało się normalnie oddychać, Aomine z wściekłością malującej się na twarzy podszedł do swojego chłopaka.
-Możesz mi to jakoś wyjaśnić?- ciemnoskóry chłopak nadal trwał przy swoim wyrazie twarzy, krzyżując przy tym swoje ręce na piersi. Zabawne, wyglądał teraz jak wkurzony Akashi.
-Aominecchi.. Bo ja.. Chciałem ciasto zrobić..
-Widzę- wskazał ręką na niedoszłą, całkowicie spaloną jeszcze do niedawną słodkość- Prawie mieszkanie spaliłeś!
-Przepraszam, to miała być niespodzianka...- blondynowi zrobiło głupio. Skierował swój wzrok na podłogę.
-No debil- Daiki załamał ręce - No ale trzeba przyznać, że gdybyś nie był taką gapą to byłoby nawet bardzo miłe.
-Gniewasz się?- Kise gwałtownie podniósł głowę. W jego oczach można było zobaczyć malutki promyk nadziei.
-Nie aż tak bardzo. Pomyśl, co by się stało, gdybym do domu nie przyszedł!
-Przepraszam.
  Ciemnoskóry westchnął głośno, drapiąc się po szyi.
-Żeby to ostatni raz...
-Aominecchi.. - model nagle wskoczył mu w ramiona i mocno się w niego wtulił- Wszystkiego najlepszego.
  Jego partner odpowiedział wyłącznie jednym, delikatnym pocałunkiem w czoło.
-Jak myślisz... jak bardzo się zatrujemy jak je zjemy?

niedziela, 14 lutego 2016

Walentynkowy Special (Bokuto x Akaashi Haikyuu)

ZDĄŻYŁAM... 
Jak? pojęcia nie mam do tej pory, najprawdopodobniej jakiś anioł weny i motywacji czuwał nade mną. Tak to jest jak się coś odkłada na ostatnią chwilę, a potem zapomina o zaległych dwóch wypracowaniach z polskiego ;___; No i w sumie jeszcze o sprawdzianie, a jakżeby inaczej. 
A więc o to taki skromniutki prezencik ;3 Ja przyznam się, że lubię walentynki... Lubię, bo zwykle w ten dzień jest spory spam na blogach, tumblrach i tak dalej i tak dalej xD Także tego, grunt to znaleźć sobie jakiś plus... Oczywiście wszystkiego najlepszego dla tych zakochanych, niech druga połówka wykaże się (a najlepiej niech się cały czas wykazuje, bo o to w tym wszystkim chodzi), a dla tych bez miłego rzepa na ogonie, niech takowy się trafi  ( ͡° ͜ʖ ͡°) 


Bokuto był jedną z osób, dla których określenie „nieokrzesany” pasowało równie idealnie co kontakt do gniazdka. To jak jedna z prawd rządzących światem - jest i już.
Drugą niepodważalną prawdą było również to, że Bokuto był zmienny jak pogoda. Gdy coś szło po jego myśli, męczył wszystkich swoim entuzjazmem niczym małe dziecko, zadowolone ze zrobionej przez siebie laurki na dzień mamy. Gdy jednak szczęście postanawiało go opuścić, natychmiast nastawała era życiowego męczennika. Pełen żalu buczy się na cały świat, dąsa po kątach i za nic nie da się przekupić.
Drużyna znalazła na to sposób, który był skuteczny, ale jedynie na boisku.
W codziennych realiach, bywało nieco gorzej, jeżeli ma się na myśli białowłose zwłoki, snujące się niczym widmo po szkolnym korytarzu.
Tego dnia kapitan drużyny miał ochotę strzelić sobie w twarz, a najlepiej zrzucić się z pierwszego lepszego okna mijanego po drodze do sali.
Znowu zaspał, znowu dostał ochran, znowu się nie przygotował; bo oczywiście zapomniał, w dodatku zakazali mu trenować dopóki nie weźmie się w garść. Niby jak inaczej miał się czuć? Miał skakać z radości, że siwy matematyk tak po prostu się na niego uwziął?
- Wcale się na ciebie nie uwziął. Po prostu dajesz mu powód do zrobienia ze sobą porządku - rzucił Akaashi, opierając się o parapet, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Minęła właśnie druga lekcja, więc siedzieli razem pod salą.  
- Nawet ty przeciwko mnie…- załkał teatralnie, chowając twarz w dłoniach.- Akaashi jak możesz, myślałem że jesteś moim najlepszym przy…
- To on ci wyłącza budzik?
- Mówiłem ci przecież, że on tak sam z siebie nie dzwoni.
- Prawie codziennie?- wbił w niego znudzone spojrzenie ciemnych oczu. Znał swojego partnera z boiska aż zbyt dobrze, jakkolwiek bo to nie brzmiało.- Ja to widzę tak, że kładziesz się zbyt późno, a potem masz problem z ludzkim wstawaniem.
- Jeśli godzinę szóstą można nazwać „ludzką”, to ja już nic więcej nie mówię…- wyjęczał, kładąc czoło na podciągniętych kolanach. Nie trzeba było być jego matką, by wiedzieć, że jest zmęczony. Może nawet nie przespał całej nocy. Co gorsza może którejś z rzędu.
Szatyn zerknął na niego, jak siedzi na podłodze z dezaprobatą.
Jak z dzieckiem…
- Mamy w przyszłym tygodniu egzaminy- odparł pod nosem. Zaczął niepokoić się nieco, czy jego kolega jest oby odpowiednio doinformowany.
- Przecież wiem…- burknął w odpowiedzi, siedząc smutno na podłodze.
- Już myślałem, że ci uleciało.
 Bokuto tak naprawdę zapomniał. Przypomniał sobie o istocie szkolnej edukacji dopiero sekundę temu. Nie miał jednak chęci przyznawać się do tego.
- Wiesz, że miałbyś problem? Gdyby poszło ci tak jak ostatnio, mogliby nawet zabronić ci gry w ważnych meczach. Przynajmniej dopóki się za siebie nie weźmiesz- wymamrotał, śledząc reakcje asa. Ten jednak nawet nie drgnął, wbijając pusty wzrok w przestrzeń.
- Nie dopuściłbym do tego…
- Na razie idziesz w złym kierunku.
- Akaashi… Czemu jesteś przeciwko mnie?!- zajęczał na tyle głośno, że uczniowie przechodzący obok, wlepili w niego nerwowe spojrzenia- dam rade. Nim się zorientujesz będę mógł trenować z wami i pojadę na najbliższy mecz!
- Chyba jako kibic.
Bokuto burknął coś pod nosem, na nowo chowając spojrzenie w zaciszu własnych kolan i emitując coś na kształt choroby sierocej.
- Wstawaj już- wyciągną dłoń w jego kierunku- siedząc pod parapetem, świata nie uratujesz.
Spojrzał na niego smętnie, po czym z wahaniem chwycił jego rękę. Przyjaciel stękną cicho, przyjmując ciężar i z trudem postawił go do pionu.

Cały dzień zdawał się mieć nijak do wszystkiego. Bokuto z trudem kontaktował i wiecznie smęcił, albo przysypiał prawie na każdej lekcji, łapiąc kolejne zirytowane spojrzenia nauczycieli.
Wczorajszej feralnej nocy, czyli w dzień w którym wyznaczono mu jego „mniejszą” szkolną karę, postanowił wziąć się w garść i nadrobić ciążące zaległości. Pełen zapału i wyraźnie zmotywowany, rzucił się w nurt podręczników. Wszystko mogło ułożyć się pięknie i w zgodzie z jego oczekiwaniami, jednak cała noc spędzona na dzikim romansie z książką do matematyki, nic mu nie dała. Dziwne szlaczki i wzorki, dalej pozostawały dla niego tylko i wyłącznie nie zrozumiałym szykiem liczb i literek. Nie ważne jak długo wpatrywał się w dany rysunek, ile razy z rzędu czytał tę samo zdanie i ile filmików w internecie zdążył obejrzeć. Efekt wciąż pozostawał ten sam.
O godzinie szóstej umiał tyle samo co o północy. Udało mu się wzbogacić jedynie o potworne zmęczenie, parę sińców pod oczami i chęć pomsty do nieba.
Rano rodzicielka wygoniła go z domu, nawet nie siląc się na skomentowanie jego wizerunku. Wiedziała o jego zaległościach, a to naprawdę w niczym nie pomagało. Zapewne gdyby nadal żyła w błogiej nieświadomości, to z samego rana poklepałaby go miło po główce i pozostawiłaby w domu. Od kilku dni jednak mierzyła go wrogim spojrzeniem, dowiadując się o nieszczęsnych wynikach jego równie nieszczęsnej edukacji.
Z tego powodu był dziś nie do życia, przypominając bardziej zombie niż najweselszego gościa w placówce. Do tego wszystkiego Akaashi zdążył przypomnieć mu o kolejnej katastrofie, a zaliczenie z matematyki zbliżało się do niego wielkimi krokami.
Stary, siwy dziadyga już nie raz odmówił mu korepetycji i jakiejś większej pomocy. Głównie dlatego, że pilny uczeń opuścił kilka poprawek idąc na trening, albo z góry olewał to, co działo się na lekcji. Stąd dobroć pewnego nauczyciela została doszczętnie wyczerpana, a nie zaliczony przedmiot taki właśnie pozostał.
- Idziesz na trening?- wymamrotał ciszej niż zamierzał.
Obaj po skończonych lekcjach, opuszczali właśnie budynek. Ich zajęcia się dziś nieco przedłużyły, co niestety działało na niekorzyść Bokuto.
- Tak- rzucił po chwili wahania.
 Oboje stali teraz na placu, by za moment rozejść się w oddzielnych kierunkach.
- Opowiesz mi jutro jak było?- westchnął, poprawiając torbę na ramieniu.
- Tak. Daj spokój, to tylko jeden trening… Świat się nie zawali, bo wszechmogący Bokuto nie zaszczycił wszystkich zebranych swoją promienną osobą. Im szybciej zabierzesz się za poprawki, tym szybciej wrócisz - Akashi rzucił na odchodne, odwracając się w kierunku sali gimnastycznej.
- Taa, łatwo ci mówić- nadymał policzki niczym małe dziecko, po raz kolejny uzmysławiając sobie swoją beznadziejną sytuacje.
Wesołe okrzyki kolegów, dźwięk piłki uderzającej o parkiet, pełne irytacji spojrzenia skierowane na jego zbyt nadpobudliwą osobę, wystawienia Akaashiego i jego morderczy poker face… W tamtej chwili rozweseliłoby go nawet mycie boiska, byleby nie dotykać się do pierwiastków.
Rzucił ostatnie tęskne spojrzenie, w kierunku oddalających się pleców na tle ukochanego budynku sali gimnastycznej, po czym męczeńskim krokiem skierował się w stronę domu. Najchętniej położyłby się na łóżku i umarł młodo, ale dziś chyba nic z tego. Jeszcze gdyby coś z tej nauki zrozumiał, to byłaby już połowa sukcesu.
Dochodziła godzina dziewiętnasta, słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, sprawiając że drzewa i budynki rzucały rozmyte cienie, a okolica stawała się miła i kojąca.
Wieczory miały swój urok, szczególnie gdy świat powoli niknął pogrążony w mroku, a niebo złociło się na wiele barw.
Idąc w kierunku domu, pozwolił sobie nie myśleć ani o swoim problemie, ani o pierwszym treningu, który ominął go od dłuższego czasu. Zapewne jeszcze trochę przegapi, ale czym prędzej pokaże innym, że potrafi się za to zabrać, tym prędzej wróci do tego, za czym tak uparcie tęskni.

W domu zjawił się niecałe dwadzieścia minut później, rzucając niedbale buty i wołając głośno w  progu na powitanie. Odpowiedziała mu głucha cisza, w związku z czym niezbyt delikatnie postawił torbę obok schodów i przeszedł do kuchni.
Dom urządzony był nowocześnie, ale nie brak mu było przytulnego zakątka czy tradycyjnego akcentu. Ot co zwykły dom.
Wchodząc do kuchni, nie zastał nawet żywej duszy. Wzruszył tylko ramionami, kierując się do lodówki i rozpoczął penetrować jej zawartość. Rodzice zaszczycili go wczoraj zakupami, a dom niebezpiecznie lśnił. Zaintrygowany zauważył na jednej z półek zwiniętą tortille i bliżej niezidentyfikowaną zawartość w plastikowym pudełku. Nie zostawiali mu zwykle tyle jedzenia, chyba że mieli zamiar gdzieś wyjechać.
Z tą myślą zamknął drzwiczki, dostrzegając na nich niewielką karteczkę. Jakim cudem nie zauważył jej wcześniej?

Wyjeżdżamy z tatą pilnie do siostry.
Nie będzie nas przez kilka dni. W lodówce masz jedzenie, a w górnej szufladzie pieniądze.
Nie wydaj ich tylko na głupoty… W razie problemów zadzwoń.
Mama ;)

- Dobrze, że mam szkołę, inaczej pewnie kazaliby mi jechać…- beznamiętnym wzorkiem spojrzał na kartkę, opuszczając kuchnie i kierując się po schodach do swojego pokoju, na drugim końcu korytarza.
Czysto może nie miał, ale mogło być o wiele gorzej, w końcu sprzątanie boli.
Na jednym wdechu kopnął drzwi, zdjął górę mundurka i rzucił się z utęsknieniem na łóżko.
- Ty mnie rozumiesz…- miłe ciepło i miękka pościel pozwalały mu na chwilę relaksu, a powieki zaczęły coraz bardziej ciążyć. Najchętniej pozwoliłby sobie w końcu wypocząć, ale nie miał na to czasu. Miał jeszcze sporo pracy.
Wyciągnął spod poduszki podręcznik i nim się zorientował, przysnął.

Nie wiedział co się dzieje, ani która jest godzina. Jedyną rzeczą jaką czuł, był ucisk na ramieniu i delikatne poruszanie jego zmęczonymi zwłokami.
- Bokutooo… wstawaj…- ledwo słyszalny głos zburzył jego idealny świat spokoju i wypoczynku. Jękną niezadowolony, nakładając na głowę poduszkę i przekręcił się sprawnie na drugi bok.- Rety, naprawdę jesteś beznadziejny…
Szturchanie i daremne molestowanie jego osoby ustało, zaraz za poirytowanym westchnieniem.
- Nie po to przyłażę do ciebie by ci pomóc, abyś teraz gnił w łóżku- silił się na dobitny ton, krzyżując ramiona na piersi i patrząc z przekąsem na obraz całego zamieszania.
Białowłosy chyba w końcu zajarzył co się do niego mówi, bo podniósł się gwałtownie, wpatrując w swojego bohatera szeroko otwartymi oczyma.
- Nie poszedłeś na trening, by mi pomóc?- Akaashi mógł przysiąc, że widzi iskierki w jego oczach.
- Nie każ mi tego powtarzać. Sam się raczej nie ogarniesz, a nie trzeba być geniuszem by wiedzieć, że naprawdę zapomniałeś o tym egzaminie, a ja sam chętnie powtórzę to i owo.
Poza tym bez naszego asa jest to trochę bez sensu…- ostatnie powiedział niemalże szeptem.
- Mógłbyś powtórzyć?- Bokuto uśmiechnął się radośnie, poruszając znacząco brwiami.
- Powiedziałem że… Zaraz, zaraz, czy to są majtki?- wskazał palcem na materiał, wiszący na lampce. 
- Akaashi kocham cię!- Kapitan usiadł na łóżku, obejmując go w pasie i wciskając rozradowaną twarz w materiał jego bluzy.- Ratujesz mi życie!
Keiji stał jak wryty, czując oplatające go w pasie masywne ramiona i gorący oddech, drażniący skórę w okolicach brzucha. Spiął się gwałtownie, czując ciepło w okolicach twarzy i lekko przyśpieszony puls. Gdyby Bokuto czasami uważał na to, co mówi…
Niezręczną chwilę przerwało donośne burczenie, wydobywające się z wnętrza pewnej osoby.
- Oj…
- Jadłeś coś?
- Nie, w końcu zapomniałem.
- Naprawdę jesteś do dupy…- odparł, przybierając ponownie swój kamienny wyraz twarzy. Ignorując dzikie wycie kolegi z drużyny, spojrzał z uwagą na zegar ścienny, wiszący kilka metrów dalej.
Przy założeniu, że ofiara losu zje kolacje w szybkim tempie i uda im się podzielić materiał do nauczenia na kilka części, powinni zdążyć przygotować się chociaż częściowo i wbić do głowy to, co było najtrudniejsze. Zostanie również czas na jako taki sen.
- Słuchasz mnie?
- Nie. Chodź coś zjeść, zanim się rozmyśle- rzucił, wymaszerowując z pokoju.
- Ej! Akaashi czej! W ogóle to jak ty wszedłeś?
- Nie zamknąłeś drzwi i nie odbierałeś.
Bokuto skarcił się tylko za te drzwi, po czym obaj powędrowali do kuchni i odgrzali zawiniętą tortille. Kapitanowi widocznie poprawił się humor. Zachowywał się już bardziej jak „on” i przestał użalać się nad własnym losem.
Następnie spędzili czas na zajadaniu się przed telewizorem i komentowaniu jakiegoś teleturnieju. W międzyczasie as streścił materiał i opowiedział z przestrachem nad czym spędził ostatnią noc.
- Spróbuje wytłumaczyć ci to po swojemu. Wygląda na to, że nie potrafisz przyswoić sobie czysto naukowego języka.

Dochodziła godzina dziesiąta, kiedy zaszyli się w pokoju Bokuto, wcześniej powierzchownie w nim sprzątając, bo jak sądził korepetytor: „ w takim bałaganie, nauczenie się jednej zwrotki wiersza sprawiłoby nie lada problem”.
Zaopatrzeni w dzbanek mocnej kawy, kartkowali kolejne strony książki, robiąc notatki i rozpisując kolejne zadania. Ludzkie zwłoki emanowały kolejną falą energii, kiedy tematy tłumaczone przez Akaashiego stawały się jasne i przejrzyste. Język i sposób tłumaczenia przypadły mu do gustu, a co najważniejsze zapamiętywał więcej niż mógł przypuszczać. Nawet matematyka stała się łatwiejsza.
- Musisz jeszcze podzielić przez dwa- wskazał ołówkiem miejsce w jego zeszycie- niby umiesz, ale robisz głupie błędy.
- Zapominam…- odparł, ziewając przeciągle i na nowo wrócił do zadania.  
- Chyba raczej chce ci się spać- Keiji zmierzył go czujnym spojrzeniem. Wyglądało na to, że dziś nie wyciągnie z niego nic więcej. Jakby nie patrzeć Bokuto odespał dziś niewiele, w dodatku większość na lekcji.
- Nie prawda…- wydukał, choć moment później wylądował twarzą w książce.- No może trochę…
- Idź się umyj.
- Że niby śmierdzę?
- Jak cholera.
- Mocne słowa jak na ciebie- Akaashi uśmiechnął się pod nosem, widząc na twarzy przyjaciela równie delikatny uśmiech.- Dobra już idę, nie denerwuj się…
Białowłosy zniknął za drzwiami łazienki, pozostawiając go samego sobie, wśród naukowego bałaganu.
Sprawnie odłożył książki, dziękując światu, że jutro już piątek, a co za tym idzie musiał wytrzymać jeszcze tylko jutro. Choć może źle to ujął, odpoczynek nie był odpowiednim wyrażeniem. W weekend zapewne zawita jeszcze u Bokuto, tonąc razem z nim w lawinie materiału i powtórek. Kiedy udało mu się to wszystko nazbierać? Czasem miał wrażenie, że światopogląd jego przyjaciela rozciąga się od atakujących do libero, przez rozgrywających.
Ale było w tym coś niezwykłego. Oddanie z jakim grał, momenty w których szczerze się cieszył i entuzjazm jakim palił na boisku, wszystko mu wynagradzały. Akaashiemu ciężko było to przyznać przed samym sobą, ale miał w nim oparcie i jednocześnie kogoś, przy kim nieświadomie czuł się spokojnie. Nawet jeśli ten ktoś bywał bardziej nerwowy niż on sam.
 Lubił jak był żywy, martwił się gdy chodził przygnębiony i czym prędzej chciał mu pomóc. Ostatnio zaczął nawet zastanawiać się, czy myśli o nim jedynie jak o przyjacielu.
- Akaashi wróciłem! Mam nadzieje, że nie skorzystałeś z okazji i mnie nie okradłeś.
- Zabrałem ci te majtki, co leżały na lampce.
- Żartujesz…?- Stanął gwałtownie w drzwiach, patrząc na niego z wahaniem. Sterczące włosy, oklapły, okalając jego twarz, a z końcówek spływały kropelki wody. Miał na sobie luźne spodenki i czarny t-shirt.
- Pewnie że nie, wziąłem też kilka sztuk z szafki. Kolekcjonuje je jak nie patrzysz.
- A ja cały czas obwiniałem pralkę, stalkerze jeden…
Rozmawiali jeszcze chwilę, pozwalając na luźne docinki i robiąc streszczenie tego, co zdążyli już zrobić. Po pewnym czasie Akaashi wstał z krzesła, stojącego przy biurku i powoli zaczął zbierać swoje rzeczy.
- A ty gdzie?- Bokuto zmrużył oczy ostrzegawczo.
- Do domu, chyba proste- powiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Tamten z kolej stał w miejscu, krzyżując ręce na piersi i z morderczym spojrzeniem wpatrywał się w niego.
- Nigdzie nie będziesz się szlajał po nocach.
- Mam niedaleko…
- Sam nie idziesz.
- Dobra matka z ciebie.  
- Akaashi, zostań. Rodzice i tak wyjechali na kilka dni- wyrzucił w końcu, widząc jak chłopak zbliżał się do drzwi.- Rano wyjdziemy wcześniej i zajdziemy po twoje rzeczy.
Bokuto już  myślał, że zdołał go namówić, jednak cisza trwająca między nimi została szybko zniwelowana przez spokojny głos:
- Przepraszam Bokuto, jednak naprawdę musze już wracać.
Entuzjazm chłopaka zniknął, jakby kilka dobrych metrów pod ziemią, przysypany żwirem trwogi i rozczarowania.
Keiji zakładał właśnie buty, kiedy w oka mgnieniu as pojawił się tuż przy nim.
Ubrany był w luźne jeansy, miał na sobie grubą czarną bluzę z założonym kapturem i brązową kurtkę z futerkiem. Wciąż miał wilgotne, oklapłe włosy, które nijak miały się do jego tradycyjnej fryzury. Ewidentnie nie wyglądało na to, że miał zamiar siedzieć w domu.
- To chociaż daj mi się odprowadzić!- Skrzyżował ręce na piersi, siląc się na władczy ton.
Akaashi mimo wszystko roześmiał się. Wyglądał teraz co najmniej jak młodzież w czasie buntu.
- Niech będzie, jednak to trochę bez sensu, zważywszy na fakt, że jeszcze niedawno szurałeś nosem po książce.- Narzucił na siebie czarną kurtkę, która mimo że była niezwykle ciepła, zdawała się być szokująco cienka i lekka. Rozejrzał się wokół, mając dziwne wrażenie, jakby czegoś zapomniał. Czegoś, co najprawdopodobniej leżało sobie spokojnie w zaciszu męskiej szatni, na szkolnej sali gimnastycznej.
- Nie będzie ci za zimno w szyje?- Teraz zdał sobie sprawę, że zapomniał o jeszcze jednej rzeczy.- Poczekaj chwilę.
Akaashi stał w miejscu, przyglądając się szeroko otwartymi oczyma, jak białowłosy narzuca mu na szyje biały szal i zawija go dokładnie. Poczuł delikatne ciepło na policzkach, kiedy jego palce przypadkowo muskały jego szyje. Musiał przyznać, że skupienie na jego twarzy, kiedy dokładnie go obwiązywał, było przezabawne. Mimowolnie zachichotał pod nosem, a ten spojrzał na niego zagadkowo.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie, nic nic…- machnął dłonią, a Bokuto odsunął się kilka kroków do tyłu, podziwiając swoje dzieło.
- Wyglądasz w nim lepiej niż moja mama- stwierdził w końcu.
- Zaraz, to szalik twojej mamy?- zamrugał po chwili, czując zapach damskich perfum.- Tym bardziej nie powinienem go zakładać…
- Daj spokój i tak ma kilka innych- przyznał w końcu.
Akaashi westchnął tylko, jednak nie miał zamiaru wdawać się w kolejną dyskusję na ten temat.
Wychodząc z domu owinęło ich zimne powietrze. Bokuto przed wyjściem założył jeszcze szarą czapkę z daszkiem, ponieważ jego włosy nie miały najmniejszego zamiaru wyschnąć. Teraz naprawdę przypominał typowego dresa.
Droga nie była może długa, jednak obaj zastanawiali się czy nie lepiej byłoby skorzystać z środków transportu. Wychodząc na jedną z głównych dróg, skręcili na przystanek autobusowy, ze skupieniem studiując rozkład jazdy.
- Gdybyśmy pojechali tym za dziesięć minut, to uda nam się wysiąść przy szkole. Stamtąd będzie to tylko kawałek drogi piechotą- Bokuto wyszczerzył się ponownie, choć powieki zaczęły mu powoli ciążyć i najchętniej zrobiłyby efektowny spadek w dół. Na to nie mógł pozwolić, więc obecnie dreptał w miejscu, bądź też chodził w te i we w te.
- Może usiądź, bo wyglądasz teraz jak młody gniewny- szatyn wymamrotał, siedząc na ławce i chowając twarz w zgłębieniu szalika. Mimo, że pachniał naprawdę mocno, to był to dość ładny zapach, a materiał z którego był zrobiony, był naprawdę ciepły i miły.
Po dwóch minutach szybko mu się znudziło, więc zajął miejsce obok niego. W okolicy było pusto, raz na jakiś czas przejeżdżał samochód. Było to spowodowane późną porą. Kilka metrów dalej stał mały sklep całodobowy, a budynki mimo stojących bok latarni, wciąż były częściowo skąpane w mroku.
- Mamy jeszcze trochę czasu, pójdę po coś do picia- Bokuto wstał z ławki, czując jak zmęczenie zbyt mocno go otumania. Nie mógł siedzieć w miejscu, bo inaczej uśnie tu na sto procent. Jego przyjaciel widocznie zrozumiał o co chodzi, bo kiwnął tylko głową ze zrozumienie.
Siedział teraz sam, wypatrując autobusu. Wyjął z kieszeni telefon, skupiając wzrok na godzinie. Jeśli pojawi się punktualnie, to zostało im 7 minut. Był na siebie naprawdę zły.
Przyszedł dziś do Bokuto w jeszcze jednej istotnej sprawie, jednak jak na złość, przez swoje gapostwo, zapomniał o najważniejszej rzeczy. Coś, co teraz leżało w szatni.
Ale czy naprawdę chciał mu to powiedzieć? Miał wrażenie, ze stąpa po kruchym lodzie. Przekładał to z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc.
Doszukiwał się odpowiedniej okazji, tracąc wszystkie po kolej. Im bardzie odwlekał, tym gorzej się czuł. Targały go jednak potworne wątpliwości. Czy jeśli mu powie, to na pewno poczuje się lepiej? Być może poczuje się jeszcze gorzej, jednak zrobi to dla własnego spokoju.
- Nie ładnie się włuczyć po nocach, mama nie byłaby dumna- mocny głos wydarł go z zadumy. Tak się zamyślił, że stracił częściowo kontakt z rzeczywistością.
Przed nim stało dwóch chłopaków. Nie mogli mieć więcej niż osiemnaście – dziewiętnaście lat. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że szukali zaczepki. Był to kolejny typ zbuntowanych małolatów, którzy na siłę chcieli pokazać jacy są straszni i dorośli.
Jeden z nich, nieco wyższy od swojego kolegi, przysiadł się obok niego. Siatkarz w jednej chwili poczuł zapach piwa i dymu papierosowego. Naprawdę nienawidził wracać po nocach.
- Przedstawię sprawę jasno. Koledze spodobał się twój telefon. Myślę, że możemy ubić interes.- Objął go ramieniem, siląc się na pseudo przyjacielski ton. Szatyn odruchowo skrzywił się, czując jeszcze mocniejszy smród. Mimo wszystko postanowił się nie wyrywać, nie chciał pogorszyć sytuacji i nie miał zamiaru dać się sprowokować. Był spokojny, ale jego serce przyśpieszyło.
- Mówiąc o interesie, mamy na myśli to, że nie obijemy ci buźki, jeżeli łaskawie oddasz nam swój sprzęt. To jak będzie?
- Akaashi, przepraszam że tak długo, ale kasa nawaliła…- mówił, męcząc się z zakrętką butelki. Dopiero gdy podniósł wzrok, jego brwi znacznie się zmarszczyły, a głos przybrał surowszy ton:
- Jakiś problem?- rzucił, po czym powoli skierował się w ich kierunku. Nie raz widział tego typu zaczepki i ewidentnie oba typy nie wyglądały zbyt przyjacielsko.
- Ładna kurtka, firmowa no nie?
- Stać mnie na nią, w przeciwieństwie do pijanych, osiedlowych dresów.- Akaashi wiedział, że tak się to skończy. Jeśli chodzi o tego typu sytuacje, Bokuto nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Sprowokowanie go nie było jakimś wielkim wyczynem. Czuł, jak podświadomie zaczyna się denerwować.
- No popacz ty no, jaki pyskaty…- rzucił do drugiego. Ten wciąż siedział obok szatyna.
- Nadal chce tę kurtkę- wyjęczał porozumiewawczo.  
- To zabierz gnojkowi, właściwie to nawet mnie zdenerwował.
Akaashi zacisnął zęby, widząc jak jeden z nich podchodzi do Bokuto. Pogorszyli sprawę. Jeszcze bijatyki im potrzeba… Gdyby nie dali się sprowokować… Właśnie, to co wtedy? Najprawdopodobniej ograbiliby ich od razu, po czym sprzedali manto. Na jedno wychodzi.
Wciągnął powietrze, słysząc zdławiony krzyk jednego z chłopaków. Bokuto uderzył go pięścią w twarz, przez co tamten na moment stracił równowagę i upadł na ziemie. Spojrzał na niego wrogo i warknął pod nosem:
- Kurwa, koniec zabawy gnojku- wstał chwiejnie, jednak as zdołał kopnąć go w piszczel, na co tamten zawył i ponownie upadł na kolana. Kapitan na ułamek sekundy opuścił gardę i to wystarczyło. Mniejszy z nich zaszedł go z drugiej strony, uderzając pięścią w nos.
Białowłosy syknął, słysząc delikatne chrupniecie i metaliczny posmak krwi w ustach. Zakręciło mu się w głowie, a wzrok pozostawał zamglony. Fala bólu przytłumiła jego zmysły, dzięki czemu przeciwnik zdołał go ponownie uderzyć.
Akaashi stał w miejscu. Jeśli teraz by się dołączył, tylko pogorszyłby sprawę. Spojrzał nerwowo po otoczeniu, widząc jak kilka metrów dalej wyłonił się ich autobus. Bez zastanowienia odciągnął Bokuto i szarpnął w kierunku przystanku autobusowego.
Chłopak, z którym jeszcze przed sekundą borykał się jego przyjaciel, najwidoczniej próbował zorientować się w otoczeniu. Możliwe, że jakimś cudem kapitan zdołał mu oddać.
Autobus zatrzymał się, choć obaj mogliby przysiąc, że kierowca robi to bardzo niechętnie. W sumie nie było się co dziwić. Wyglądali jakby wrócili z typowej osiedlowej bijatyki.
Wsiedli do środka, starając się zbytnio nie zwracać na siebie uwagi pasażerów.
 Choć nie było ich wielu; staruszka siedząca na jednym z siedzeń, dwie młode dziewczyny, żwawo rozmawiające ze sobą i jakiś facet w czarnym płaszczu. Bezwarunkowo cała czwórka spojrzała na nich z niepokojem, choć żadne z nich nie miało zamiaru się odezwać.
Keiji odetchnął z ulgą, sadzając kolegę na jednym z tylnych siedzeń i podłożył mu pod nos kolejną chusteczkę. Szybko nasiąknęła krwią, która nieustannie spływała mu po brodzie.
- Powinniśmy jechać do szpitala, możesz mieć złamany nos.
- Nie trzeba…
- Słyszałem jak chrupnęło, a zauważ że siedziałem całkiem daleko. Trzeba coś z tym zrobić, inaczej będzie krwawiło nadal.
- Akaashi, nie przesadzaj. To nie wstrząs mózgu, a krwawienie zaraz ustanie…
- Aleś ty upierdliwy!- wciąż klęczał przy nim. Po chwili zdali sobie sprawę, że zdążyli wypaprać już wszystkie chusteczki jakie mieli w zapasie. Bokuto syknął cicho, dotykając nos wierzchem dłoni.
Autobus powoli zatrzymał się na jednym z przystanków, a za nimi stanął młody facet w czarnym płaszczu.
- Proszę- odezwał się jedynie, podając im kolejną paczkę, po czym wysiadł. Obaj spojrzeli na siebie, całkowicie wytraceni z rytmu.

Trzy przystanki później, wysiedli przed budynkiem szkoły. Szatyn ponownie spojrzał na przyjaciela z niepokojem. Nieszczególnie chciał ciągnąć go dalej, w końcu mieli jeszcze kawałek do jego domu, a nie miał najmniejszego zamiaru zostawić go samego. Cholera, jednak mógł zostać u niego na noc. Zachciało mu się nocnych wycieczek…
Ostatecznie westchnął i odparł:
- Możemy iść do szatni i cię opatrzyć. Poczekamy aż krwawienie ustąpi i pójdziemy do mnie. Nie chciałbym puszczać cię samego w takim stanie, a do szpitala jest kawałek drogi.
Białowłosy pokiwał głową, wyraźnie zadowolony.
- Ale jeśli ci się nie polepszy, to dzwonimy na pogotowie.
Uśmiech mu nieco zbladł, jednak pokiwał porozumiewawczo głową.
Obaj w oka mgnieniu znaleźli się przy tylnym wejściu do męskiej szatni. Wyciągnęli spod doniczki klucz, a chwilę potem zamek drzwi ustąpił z charakterystycznym dźwiękiem. Drużyna trzymała go tam w razie czego. Tym razem wyjątkowo się przydał, choć na pierwszy rzut oka wydawało się być to nadzwyczaj głupie.
Zapalili światło, wchodząc do środka.
As drużyny usiadł na ławce, zdejmując niepotrzebne rzeczy i pochylił głowę do tyłu, pozwalając by krew swobodnie spływała na podłogę. Przyjaciel jedynym susem znalazł się obok swojej szafki, wypatrując jej zawartości. Znalazł się zarówno jego szalik jak i jeszcze jeden ważny przedmiot. Cholera, znowu będzie musiał to odwlec?
- Co robisz?- spojrzał na niego zaciekawiony. Ten szybko odwrócił się od szafki i ruszył w kierunku półki z apteczką.
- Patrzyłem, czy nie zostawiłem tu przypadkiem szalika.
Wziął do ręki nieduże pudełko, klękając przed życiowym nieszczęśnikiem. Ten tydzień naprawdę dał mu mocno w kość.
- Wydmuchaj nos- polecił, gdy tylko krew nieco się uspokoiła. Wykonał polecenie, krzywiąc się jak tylko docisnął go mocniej palcami. Jeszcze chwilę zatykał nos, pozwalając krwi na krzepniecie.
Gdy ustało, Akaahi zbliżył się do niego delikatnie obmywając mu twarz zimną wodą. Musiał przyznać, że wyglądał teraz jak siedem nieszczęść. Oprócz sinego nosa, miał również rozwaloną wargę i lekki siniec wokół oka.
- Przepraszam…- skrzywił się, gdy tylko szatyn skończył przemywać jego twarz i nasączył wacik wodą utlenioną.
- Nie rzucaj się, będzie lekko szczypać- odrzekł spokojnie, jedną dłoń trzymając na jego policzku, a drugą płukał rozciętą wargę.
- Akaashi, ja naprawdę cię przepraszam…- Poczuł jak na jego dłoń spływa łza, a za nią idą kolejne. Z szeroko otwartymi oczyma spojrzał ku górze, widząc jak złote tęczówki szklą się znacząco. Oklapłe włosy wciąż okalały zmęczoną twarz, a ich kosmyki przykrywały oczy.- Przeze mnie nie zjawiłeś się na treningu, bo pomagałeś mi się uczyć czegoś, co było dawno temu. Ja byłem po prostu zbyt leniwy bo sobie to przyswoić, a w efekcie wplątałem w to ciebie. Zamiast grać z kumplami, kułeś ze mną do późnej nocy. Teraz zamiast siedzieć w domu, robisz za moją niańkę. Naraziłem cię na wielką głupotę, samemu wszczynając bójkę. Od kilku dni tylko ci smęcę i nie mogę się na nic przydać. Powinieneś mnie zostawić w cholerę samego…- nie dokończył, ponieważ poczuł jak coś obejmuje go w pasie i opiera głowę na jego udzie. Na moment łzy przestały płynąć z jego oczu, a wzrok nieco się wyostrzył.- A-Akaashi?
- Ja powinienem przeprosić. Gdybym nie wydziwiał, tylko został u ciebie na noc, nic by się nie stało…- wydukał w jego jeansy.- Może gdyby nie ta bójka…
- Akaashi.- Podniósł głowę z jego kolana, patrząc wprost w sowie oczy.- Nawet nie wiesz jak bardzo się zdenerwowałem, kiedy ten gość cię zaczepił. Poczułem się wtedy doszczętnie wkurwiony… Nie myślałem co robię i najchętniej mógłbym dostać jeszcze raz, byleby tylko…- zawiesił lekko głos. Zarumieniony, podrapał się po karku.- byleby tylko tobie…n-nic się nie stało…
Akashi patrzył na niego, a jego puls znacznie przyśpieszył. Jak miał traktować jego reakcje? Wiedział, ze kiedyś będzie musiał mu to powiedzieć. Chciał i być może teraz była ku temu najlepsza możliwość… Ale co jeżeli źle odczytał jego znaki? Wtedy wszystko szlak jasny trafi.
- M-mam coś dla ciebie…- zaryzykował i chwiejnym krokiem udał się do szafki. As wstał, patrząc na niego i nic nie rozumiejąc. Szatyn z bijący, sercem zjawił się obok niego. W ręku trzymał czarny pakunek, ze śliczną białą wstążką.
Bokuto już miał coś powiedzieć, kiedy ten przerwał mu szybko, rumieniąc się jeszcze bardziej:
- Bokuto, ja… Nie zawsze myślałem o tobie tylko jak o koledze z drużyny czy bliskim przyjacielu. Miałeś coś, co nie pozwalało mi oderwać od ciebie wzroku. Byłeś naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Podziwiałem twoją pasje i zapał do siatkówki… J-ja miałem cię za wzorzec… Cieszyłem się, gdy ty również byłeś szczęśliwy, martwiłem się, gdy byłeś smutny i chciałem widzieć na twojej twarzy jedynie uśmiech…- zaciął się, licząc na to, że Bokuto być może mu przerwie. Ten jednak nic nie mówił, więc kontynuował dalej-  tak wiem, głupio to brzmi, ale chyba się w tobie zakochałem… P-przepraszam cię, jeśli cię to brzydzi. Momenty w których obdarowywałeś mnie przyjacielskimi uściskami, były dla mnie czymś więcej… Albo raczej podświadomie chciałem, aby były. Nie gniewaj się na mnie, chciałem ci to powiedzieć, bo nie jestem w stanie dusić tego dłużej w sobie. Jesteś moim przyjacielem i mam nadzieję, że nic tego nie zmieni. Musiałem ci to powiedzieć, bo przyjaciół nie można okłamywać, prawda…?
Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Krew uderzała do głowy, dudniąc niebezpiecznie. Naprawdę mu to powiedział. Dopiero teraz w pełni to do niego docierało.
Nim się obejrzał, poczuł jak ramiona Bokuto delikatnie go obejmują, a jego upiększona siniakami i zmęczeniem twarz, opiera się jego skroń.
„Cholera jaki ten debil jest bezpośredni….”- jedynie to był w stanie pomyśleć, moment później chowając twarz w zgłębieniu jego szyj. Miły dotyk na plecach spotęgował przyjemne uczucie, a uszy piekły niemiłosiernie. Mógłby tak z nim sterczeć w nieskończoności, gdyby nie nagłe muśnięcie, niespodziewanie złożone na jego ustach. Jęknął cicho, a kapitan zaśmiał się zadziornie, widząc jego reakcje.
- Akashi-san się rumieeeeni!
- Ale ty jesteś durny…- parsknął cicho, dostając w zamian pełne wyrzutu spojrzenie. Dopiero wtedy przypomniał sobie o pewnej rzeczy, o której tak na marginesie, zapominał przez cały dzień.
- To dla ciebie…Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek- wydukał, wręczając mu do rąk pakunek.
Białowłosy mógłby przysiąść, że jego świat i wszystko wokół, zrobiło wielkie salto, stawiając się mniej więcej do góry nogami. Samo to, co zrobił dla niego Akaashi. Akaashi w którym niebezpiecznie się podkochiwać, lecz nie był tego do końca świadomy. Dopiero dziś zdał sobie sprawę, jakim uczuciem go darzył.
Podekscytowany, jednym płynnym ruchem otworzył zawartość paczki. W środku znajdowała się nowa para ochraniaczy. Niezwykle porządnych i ładnych ochraniaczy.
- Stwierdziłem, że ci się spodobają, poza tym będą użyteczne.
Bokuto uniósł jego podbródek, powoli łącząc ich wargi. Keiji jakby sam z siebie, oplótł dłońmi jego szyje. Mimo, że śmierdział potem, wodą utlenioną i maścią, wcale mu to nie przeszkadzało. Pozwolił na to, bo pogłębił pocałunek. Nie był natarczywy, lecz niezwykle delikatny i subtelny, a mimo wszystko naprawdę śmiały.
Trwali tak jeszcze przez chwilę. Wzrok szatyna padł na zegar, na przeciwległej ścianie
- Jest już bardzo późno. Chodźmy do mnie.
- Jak sobie przypomnę, że jutro do szkoły…
- To nie idźmy- Akaashi rzucił tylko, zbierając swoje rzeczy.- Wytłumaczę te całe zamieszanie rodzicom. Pozwolą nam zostać. Ty się wyśpisz, a potem zaczniemy romans z geometrią i algebrą.
- Ja bym wolał inny romans…
- Zabawny jesteś, ale siwizna szybko dałaby ci popalić.
- Nie przypominaj mi o nim…


- To jak?
Kiwnął porozumiewawczo głową, a kilka minut później dwie postacie opuściły salę, trzymając się razem za ręce i rumieniąc jak nastolatki. Mimo wszystko, żaden z nich nie spodziewał się, że pobicie w walentynki, może być tak cudowne. 

wtorek, 9 lutego 2016

Akt życia cz.2 (Aokise)

Aomine
   Nie wiedziałem co robię,  nie wiedziałem czy dobrze robię, wiedziałem za to jedno… Chce Kise.
Przyjemność jaką odczuwałem, dawała mi się we znaki. Blondyn coraz mocniej oplatał mnie nogami, a jego paznokcie znacząco wbijały się w moje łopatki.
Rozchylił lekko uda, jakby zachęcająco, odchylając lekko głowę. Musnąłem językiem zgłębienie jego szyj, powodując kolejna falę jęków.
Ułożyłem go sobie wygodnie, nabijając delikatnie na pulsującą część. Uścisk stał się silniejszy, a w kącikach złotych oczu pojawiły się delikatne łzy. Chciałem przestać, jak najszybciej, jednak nie zrobiłem tego. Perlisty uśmiech pojawił się na jego zarumienionej twarzy, dając mi do wiadomości, że wszystko jest w porządku. Odetchnąłem z ulgą, wchodząc mocniej i jednocześnie delikatnie wsuwając dłoń w jasne kosmyki. Podgryzałem płatek jego ucha, skupiając się na lśniącym kolczyku.
 Przyśpieszyłem nieznacznie ruchy, na co przymknął powieki, otwierając lekko usta. Nierówny oddech i grymas bólu znikały, zastępując je głośnym westchnieniem, a zaraz po nim serią kolejnych.
Mocniej wbiłem się w niego, czując jak jego ścianki zaciskają się gwałtownie, powodując u mnie równie głęboki jęk. Nasze ciała współgrały w regularnym rytmie, pocierając się o siebie i mieszając z zapachem świeżej pościeli.
   Puls przyśpieszył, a odczuwana przyjemność odbierała zdrowy rozsądek.
Przy kolejnym nabiciu, Kise wydał z siebie głośny dźwięk, mamrocząc potok niezrozumiałych słów. Wiedziałem wtedy, że trafiłem właśnie w ten punkt.
  Nasze jęki powoli przeistaczały się w błagalne wołania, a kręgosłup Kise wygiął się w prężny łuk. Rozmasowałem delikatnie jego członka, zaraz potem czując jak dochodzi razem ze mną.
Opadłem obok, powoli uspokajając oddech. Kise ponownie wymruczał coś niezrozumiałego, obejmując moje plecy i kładąc na nich rozgrzany policzek. Jasne kosmyki ochoczo łaskotały moją skórę, a powieki opadły delikatnie. Jeszcze raz spojrzałem na miejską panoramę, oświetlającą nasze sylwetki. Wreszcie poczułem, że naprawdę mam kogoś przy swoim boku.

Akashi  00:30 Biuro w Centrum Miasta
~ London bringe is falling down… London bringe is falling down…
- Akashi?- Młodzieniec, ubrany w czarny garnitur odwrócił się momentalnie od zatarasowanego biurka. Miał dziś kilka; jego zdaniem i tak niepotrzebnych spotkań, więc postanowił zrelaksować się we własnym towarzystwie.
- Znowu to nucisz? Czemu jesteś w biurze tak późno?
- Równie dobrze, mogę skierować to pytanie do ciebie. Ja czekam, ponieważ oczekuje od ciebie zeznać w dzisiejszej sprawie, ty zaś przychodzisz tu, by przekazać je mojej osobie. Proszę, nie zadawaj mi bezsensownych pytań, na które znasz odpowiedź, a jednocześnie które są bezgranicznie nielogiczne, Shintaro.
- To nie istotne.
- Więc co jest w takim razie istotne?
W gabinecie w jednej chwili zapanowała cisza. Oboje odczuwali, że coś jest nie w porządku.
- Coś się stało, wyglądasz na poirytowanego.- Midorima zmrużył nieco oczy, poprawiając okulary. Jest tu już dobre 10 minut, jednak ani razu nie usłyszał podszczypliwego komentarza, a na ustach szefa nie widniał znany mu dobrze, firmowy uśmieszek.
- Zabili jednego z moich ochroniarzy.

Kilka godzin wcześniej.
Limuzyna zatrzymała się przed potężnym biurowcem, wprawiając w ruch tłum dziennikarzy i fotografów. Ochrona stała w wyznaczonym miejscu, gotowa zainterweniować w każdej chwili.
Wśród całego tego tłumu, dało się słyszeć najczęstsze teksty: „Przyjechał!”, „Największy reprezentant Tokio”, „Ikona Japońskiej służby obronnej!”
Chłopak prychnął jedynie, nasuwając okulary przeciwsłoneczne. Nienawidził tych hien, czyhających na jego choćby najgłupsze słowo. Tylko pokazać im jakąś rozpoznawalną twarz, a tracą zdrowy rozsądek skacząc i kłębiąc się niczym zdziczałe małpy. Istna karykatura ludzi, lgnących do papierowych wyznaczników „potencjalnego szczęścia”.
Drzwi samochodu otworzyły się momentalnie, a tuż obok czerwono włosego pojawili się dwaj ochroniarze. Nienawidził tego, a mimo to lampy fleszów odbijały się w jego ciemnych okularach, chód pozostawał dynamiczny i pewny siebie, a na ustach zawtórował chytry uśmieszek. Dziennikarze krzyczeli jeden przez drugiego, odpychając nawzajem łokciami i biegając w popłochu. Patrzenie na ten cyrk było wystarczająco satysfakcjonujące, by wynagrodzić te wszystkie niedogodności.
Wtedy poczuł jak po jego ciele przebiega lekki dreszcz. Już dawno nie był w stanie go poczuć. Machinalnie zbliżył dłoń do paska spodni, na którym dyskretnie przymocowany był podręczny pistolet. Nie zdążył.
Jeden z ochroniarzy padł tuż przed jego stopami. Ochroniarz, nie on… Rozejrzał się wokół zaintrygowany.

- Obstawiam snajpera. Chcą cię zastraszyć.- Midorima odparł, upijając łyk wody i co jakiś czas spoglądając na postać po drugiej stronie biurka.
- Marne ich wysiłki.
- Akashi, to coś ważnego… Zrobiłem tak jak mi kazałeś. Zająłem się podsłuchem w domu Aomine, dokładnie wysłuchaliśmy wszystko co powiedział.
- Jest tak jak myśleliśmy, prawda?
- Tak, Ryota nie wie wszystkiego.
- A przede wszystkim nie wie, że Nijimura pracuje dla nas.
- Ponadto porównaliśmy jego zeznania, z zeznaniami naszego kolejnego szpiega. Wszystko się zgadza.
- Doskonale. Niedługo poznamy wszystko co powinniśmy wiedzieć, by wytępić tą spelunę raz na zawszę.- Obaj odwrócili się momentalnie, na dźwięk telefonu. Komórka Akashiego zawibrowała, a sam jej właściciel nacisnął zieloną słuchawkę.
- Akashi Sejiuro, słucham.
- Szef bezimiennego gangu. Dobrze słyszeć.- Oczy chłopaka rozszerzyły się momentalnie, a na ustach zawtórował szeroki uśmiech.
- Aaa….Dobry wieczór, dobry wieczór… W czym mogę panu pomóc?
- Owszem, może pan pomóc bardziej niż się panu wydaje. Proszę postępować według instrukcji. Niech wyjmie pan broń, trzymaną w lewej szufladzie, po prawej stronie biurka…odblokuje spust…przyłoży do skroni… i strzeli…
- Ale pan zabawny!- Midorima spojrzał, jak zęby jego szefa, błyszczą w szerokim uśmiechu.
- Chyba nie będzie tak zabawnie. Wiem, że macie u nas kogoś ze swoich ludzi, więc albo wycofacie to, co do nas zainfekowaliście, albo rozwalimy blondasowi łeb.
- Proszę zachować minimalną kulturę.
- Minimalną kulturę, pozna pan już niedługo…
W słuchawce nastąpiła cisza. Akashi zerknął na ekran, dość mocno poirytowany. Nie zastanawiając się dłużej, wybrał potrzebny numer, mrużąc ze złości oczy.
- Halo.
- Nijimura, gdzie jesteś?
- W porcie, niedługo wracam do tego śmietniska. Haizaki dzwonił do mnie jakiś czas temu, mówiąc, że mamy wtykę.
- Będzie bardziej ostrożny niż zwykle, więc oboje musicie uważać bardziej niż zwykle.
- Dobrze, mamo.
- Do ciebie się to tyczy w szczególności. To nie dziewczyna uwolniła Ryote, tylko ty. Jesteś bardziej podejrzany niż twoja żona.
- Jasne, jasne… Jak to się skończy to wyskoczymy na piwo, zestresowany kumpel, to zły kumpel.
- Chociaż jeden normalny.

3 DNI PÓŹNIEJ
Aomine. Mieszkanie w centrum. 7:20
- Wstawaj!
- Moment…- Przewróciłem się na drugi bok, ignorując wszechobecne piskliwe dźwięki, które śmiały dotrzeć do moich uszu.
- Dzwonił twój telefon…- Odwróciłem się, wybitnie zmęczony snem. Kise skakał obok mnie na łóżku jak poparzony, wymachując telefonem i jednocześnie zalewając gniewną falą na temat mojego „braku odpowiedzialności…”
- Aomine, to chyba coś ważnego, Midorima prosił byś jak najszybciej do niego oddzwonił!- Zrobiłem zbolałą minę, na co zlustrował mnie groźnym spojrzeniem, nadymając policzki.
- Nie odzywał się przez trzy dni. Siedzieliśmy w domu przez trzy bite dni, z zakazem wychodzenia… A teraz niech da mi spać.- Opadłem z powrotem na poduszkę, olewając dalsze wyżalenia. Niestety, nie podziałało.
- Kurwa moje gnaty!- Niemal nie wyzionąłem ducha, czując jak coś twardego ląduje na mnie.- Kise złaź!- Pan nie-robie-niczego-złego z całej siły rzucił się na mnie, nadal wymachując tym cholernym ustrojstwem.- Nie wiem kto pierwszy skończy za oknem, ty czy ten telefon…
- Znowu dzwoni!- Siedząc na moich kolanach, z całej siły zamachnął tym pikającym badziewiem, o mały włos nie wybijając mi zębów. Nie mając jakiegoś specjalnego wyjścia, nacisnąłem zieloną słuchawkę, przykładając urządzenie do ucha.
- Przepraszam, że cię obudziłem, jednakże w tej chwili mamy ważniejsze rzeczy na głowię.
- Skoro tak mówisz, to mam nadzieję, że masz rację.
- Gang zaczął zastraszać szefa. Pozostawili po sobie kilka śladów. Nie możemy działać ramię w ramię z komendą, jednak potrzebujemy kogoś, kto znał się na rzeczy. Kogoś, kto już raz prowadził tą sprawę. Chciałbym, byś dzisiaj stawił się w naszej placówce.
- Nie widzę problemu, już się zbieram… Mam zamiar doprowadzić to wszystko do końca.- Ostatnie zdanie prawie wysyczałem, podnosząc się na łokciach.
- Nie rwij się tak. Chyba pamiętasz o Kuroko…
- Nie musisz mi o tym przypominać, pamiętam aż za dobrze.- Odpowiedziałem pośpiesznie, wiedząc do czego dąży. Z resztą już od kilku dni planowałem by ponownie odwiedzić go i złożyć kwiaty. Prowadził tą sprawę razem ze mną, kumplowaliśmy się, niestety, on sobie nie poradził.
- W takim razie widzimy się niedługo. Pamiętaj, by Kise był pod odpowiednim zabezpieczeniem. Są mocno wkurzeni i mają go na celowniku.
- Jasne.- Wyszeptałem niemal od razu, kończąc połączenie.
Kise wciąż siedział na moich kolanach, bawiąc kosmykami. Widząc jak kończę połączenie, spojrzał na mnie wyczekująco.
- Muszę stawić się u nich… Potrzebują pomocy w śledztwie…
- Nie musisz mi się tłumaczyć, rozumiem.- Odparł pośpiesznie, wtulając się w moją klatkę piersiową.- Chce zapytać tylko o jedno, mianowicie kto to był Kuroko?
- Ech…- Westchnąłem, owijając go ramionami.- Pracowaliśmy razem i przyjaźniliśmy się od dawana. Kiedy obieraliśmy kierunek, w którym potoczy się nasza kariera, oświadczyłem mu, że chce wstąpić do policji. Mimo tego jak bardzo wmawiałem mu, że nie da rady, że nie nadaje się do tej roboty, on upierał się przy swoim. Mimo tego że był totalnym chuchrem, trenował ciężej od wszystkich, aż w końcu udało mu się dostać na wydział razem ze mną. Widząc jak dobrze sobie radzi, przestałem wątpić w jego siłę. Straciłem ostrożność przy pierwszej lepszej okazji. Zginął od postrzału, podczas jednej z akcji, na której mieliśmy rzekomo aresztować członków gangu. Zaraz po tym wydarzeniu moja psychika nie wytrzymała… Stoczyłem się, wywalono mnie z pracy… Do teraz byłem bezrobotnym.
- Więc dlatego nie chciałeś powiedzieć mi, gdzie pracujesz…- Odruchowo pogłaskałem go po włosach, na co mocniej wtulił we mnie ciepły policzek.- Posłuchaj, ten twój przyjaciel… Jak miał na imię?
- Tetsuya.
- Wydaje mi się, jakbym skądś je kojarzył.- Jego głos spoważniał, a twarz pozostała zamyślona.- Miał może rodzinę?
- Z tego co wiem, jego rodzice mieszkali za granicą, ale był ktoś jeszcze. Może wtedy nie wydawało mi się to dziwne, ale w dzień pogrzebu padał ulewny deszcz. Ludzie otoczeni byli ciemnymi parasolami, mgła przysłaniała widoczność, a jednak coś rzuciło mi się w oczy. Gdy ludzie zaczęli odchodzić, pojawiła się jeszcze jedna osoba. Przyszła na sam koniec, jakby chcąc pozostać niezauważoną. Niewysoka, niezbyt muskularna; ciemny parasol i kaptur przysłaniały jej twarz. Miałem podejść, lecz byłem zbyt daleko, jednak gdy chwilę potem zawitałem przy grobie, moją uwagę przykuł czerwony bukiet. Nie widziałem, by ktoś wcześniej go położył, więc najpewniej musiała być to sprawka przybysza. Później ta sprawa nie dawała mi spokoju, więc powęszyłem co nieco w archiwum. W jednym z akt, znalazłem informację, że Kuroko wcale nie był jedynakiem.
- Czyli że to mógłby być jego brat?
- To samo pomyślałem, ale nigdzie nie mogłem odszukać jego danych osobowych. Zupełnie jakby starał się wymazać swoje więzi z Kuroko. Jakby nie chciał, by ktokolwiek wiedział.
- Przecież to prawie niemożliwe.
- Chyba, że pełni znacznie wyższą funkcję, niż może nam się wydawać.
Na chwilę między nami zapanowała cisza, którą przerwał pełny furii głos:
- Aomine, miałeś stawić się u Midorimy! Nie leż, tylko wstań wreszcie!
- To zejdź ze mnie w końcu…- Blondyn osunął się żwawo, dając mi dojście. Wstałem, czując zakwasy w każdej możliwej części ciała. Rzuciłem pod nosem kilka przekleństw, kierując się do sporej szafy, w której tak w gruncie rzeczy nie trzymałem wiele. Kilka par spodni, bluzek, jakieś skarpetki… Istny full serwis.
Błądziłem oczami po półkach, sięgając dłonią po jedną z koszulek. Skrzywiłem się lekko, czując śliski materiał. Zawahałem się na moment, sekundę później jednak wyjąłem zawartość. Garnitur, wraz z nim broń i liścik.
- Eee…?- Otworzyłem kopertę powoli odczytując staranne pismo: „Od teraz działasz oficjalnie, więc uraczyłem wystylizować cię odpowiednio do sytuacji. Jeśli rozmiar będzie za mały, nie martw się, wymienimy J Twój nowy szef ^-^”- Na moment przemknęła mi myśl, że Kise wpadł na jakiś kiepski żart, jednak on nie podarowałby mi broni w prezencie.
- Coś się stało?- Zagadał do mnie, gdy już miałem opuścić mieszkanie.
- Nie, to nic takiego. Uważaj na siebie, wrócę niedługo.- Rzuciłem ostatecznie, pośpiesznie poprawiając mało dyskretny garnitur. Pochyliłem się, kładąc na jego ustach delikatny pocałunek i nacisnąłem na klamkę.
Zegarek wskazywał 8:20, więc powinienem był się pośpieszyć, jeśli nie chcę zawalić po całości.
Szybko podbiegłem do windy, zatrzymując drzwi w ostatniej chwili. Zdyszany rozejrzałem się wokół; obok mnie stał młody facet, ubrany w roboczy strój, a w dłoni trzymał skrzynkę z narzędziami. Pewnie elektryk, w końcu zasilanie zaczęło wczoraj świrować.  Staliśmy w milczeniu, jadąc na dół.
Niespodziewanie facet nacisnął guzik na 8 piętrze, kierując się do wyjścia. Przymknąłem powieki, chwilę później czując jak moją dłoń przechodzi delikatny dreszcz. Zaniepokojony otworzyłem oczy; drzwi windy właśnie zamykały się za tajemniczym gościem, a w mojej dłoni pojawiła się zwinięta karteczka. Bez zastanowienia odchyliłem jej rogi, odczytując wiadomość: „Jeśli raz na zawszę nie opuścisz blond kurwy, to obiecuje że wypuszczę jedne ze swoich fajerwerek.”
- Zobaczymy kto wypuści je pierwszy….

Kise. Kawiarnia naprzeciwko stacji 9:30
Od dawna nie czułem się tak dobrze, nie tylko w kwestii psychicznej. To dziwne uczucie, po raz pierwszy od wielu lat poczuć jak ktoś troszczy się o ciebie, a ty masz w nim pełne wsparcie. Nigdy nie spodziewałem się tego, nigdy nie miałem nadziei, że po tym wszystkim będę w stanie… Gdzie mój rozsądek? Przepadł, skąpany w ramionach Daikiego. Nie powinienem był zapominać, w jakiej sytuacji się znajduje i jak ogromne niebezpieczeństwo ciąży nad nami.
Wypłakałem zbyt wiele. Ale przez te kilka dni, spędzone razem z nim, nie potrafiłem przestać się uśmiechać. Rozmawialiśmy i wygłupialiśmy się, jakby to wszystko nigdy się nie wydarzyło.
Zastanawiałem się, na ile jeszcze będzie w stanie mnie zmienić.
 Po tym, jak Aomine opuścił nasze dotychczasowe mieszkanie, postanowiłem jak najszybciej spotkać się z przyjaciółką. Nie widzieliśmy się szmat czasu, a w tym momencie pomoc z jej strony chyba najbardziej by mi się przydała. Chciałem pochwalić się jej, że już nie jestem sam. Że nie muszę dźwigać całego ciężaru i że nie musi martwić się o swojego nieporadnego, młodszego kolegę.
Wokół panowała cisza, co jakiś czas kontrastująca z dźwiękiem szyn, kiedy pociąg zatrzymywał się na stacji. Stolik przy szybkie, zza której ciągnął się ten codzienny widok, był jednym z moich niezapomnianych. Zawszę czułem sentyment do miejsc, jednak te zdawało mi się być w pewien sposób wyjątkowe. Może i nasze pierwsze spotkanie nie należało do w pełni udanych, jednak to wtedy po raz pierwszy od kilku lat zacząłem znów szczerze się uśmiechać.
Zdjąłem kurtkę, zamawiając gorącą herbatę. W środku nie było wielu klientów; przy barze kręciła się obsługa, kelnerzy przemykali niemal niezauważalnie z kąta w kąt, a zajęte były zaledwie trzy stoliki, gdzieś na drugim końcu kawiarni. Cisza i spokojna atmosfera była wręcz nienaturalna.
Nagle cały ten spokój, przerwał cichy odgłos dzwonka obwieszczającego przybycie kolejnego klienta.
Ożywiłem się momentalnie, widząc jak w progu staje moja różowo włosa przyjaciółka.
- Ki-chan!- Wspominałem już, że jest głośna…? Podbiegła do mnie natychmiastowo, wieszając na szyj. Jej czarne kozaki zastukały obcasami o drewniane panele, a długi warkocz zakołysał delikatnie.
- Wracasz z pracy?- Uniosłem brwi, zwracając uwagę na znany mi ubiór. Czarna spódnica, luźna biała koszula i ciemny żakiet.
- Mam na drugą zmianę, więc zaczynam w południe.- Westchnęła ciężko.- Wiesz jak męcząca jest praca dziennikarza? Czasami myślę, by rzucić tą robotę, ale muszę wspomóc męża w domowym budżecie.- Jej twarz przybrała teatralny wyraz, a wściekle czerwone usta cmoknęły z niezadowoleniem.
- No właśnie, jak tam jego cukiernia?- Kilka razy spotkałem się z mężem Momoi. Najbardziej chyba zapamiętałem to, że musiałem zadzierać podbródek by spojrzeć mu w twarz, i że pochłonął pół tortu na własnym weselu.
- Działa sprawnej niż byśmy przypuszczali. Ale skończmy ze mną, co tam u ciebie?- Wyprostowała się, podpierając na łokciu.- Dawno nie widziałam cię w tak dobrym humorze.
- No cóż…Poznałem kogoś.
Miałem wrażenie, że mijają długie godziny, a nasza rozmowa nie ma końca. Mówiłem wszystko, opowiadając dokładnie co się wydarzyło. Co jakiś czas wyraz mojej twarzy zmieniał się, łącząc z tym co chciałem przekazać.
Momoi słuchała mnie uważnie, nie przerywała… Wiedziałem, że tego potrzebuje, jednak nie sądziłem, że tak bardzo. Satsuki była jedną z ważniejszych osób w moim życiu, nie tylko przez sam fakt że wiele razy niosła mi i mojej siostrze pomoc, ale również dlatego, że potrafiła mnie zrozumieć. Nie miałem wątpliwości, tłumacząc wyżalając się jej. Zaufanie jakim darzyłem jej osobę było szczere i niepodważalne.
- Ki-chan?- Wyszeptała, gdy tylko skończyłem opowiadać.- Powiedz mi, czy teraz jesteś szczęśliwy?
- Ja…- Nie dokończyłem, widząc jak w jej oczach błyszczą łzy, a na ustach rozciąga się szczery uśmiech.
- Zawszę chciałam byś znowu był taki jak kiedyś… Naprawdę nie wiesz, jak się cieszę…- Po zaróżowiałym policzku popłynęła kolejna łza, a smukła dłoń dotknęła mojej.
Odwzajemniłem uśmiech, czując się spokojnym. Dawno nie potrafiłem zapomnieć, jednak oni mi pomogli. Teraz miałem Aomine, a reszta wciąż mnie wspierała. Nie mogłem ich stracić, za nic w świecie…
- Ale wiesz co, Ki-chan…- Podniosłem wzrok na jej twarz. Nagle spoważniała, jakby dając mi do zrozumienia, że to co teraz powie musi być przeze mnie zaakceptowane.- Proszę, uważaj na siebie… Bądź już zawszę taki jak teraz. O nic innego nie proszę.
- Mom…- Nie wiem co się stało, nie potrafiłem nadążyć… Do moich uszu doszedł głośny huk, a zaraz potem gwałtowne ciepło. Szklane szyby rozsypały się w drobny mak, ludzie krzyczeli, a wszystko pokrył czarny obłok i płomienie.- Momoi!- Krzyknąłem ostatecznie, jednak głos zamarł mi w gardle, a w głowię zaczęło się kręcić. Nie potrafiłem ustać na nogach, podtrzymując kawałka ściany. Upadłem na ziemię, dusząc się i kaszląc. Obraz powoli rozmywał się przed oczyma, a powietrze nie docierało do moich płuc.
Moment później, poczułem jak czyjeś ręce oplatają mnie mocno w uścisku. Odkaszlnąłem kilka razy, zachłannie czerpiąc świeże powietrze, a do moich oczu dotarło rażące światło. Byłem na zewnątrz. W głowię nasuwało mi się milion scenariuszy, każdy z nich kończył się najgorszą z możliwych opcji… Co się stało? Tak bardzo chciałem odpowiedzieć sobie na tę pytanie. Z trudem odchyliłem głowę, widząc jak ratownicy delikatnie układają mnie na noszach, pokazując coś miedzy sobą. Byłem zbyt oszołomiony, więc nie słyszałem tego co między sobą mówili, jednak ktoś w jednej chwili krzyknął na nich z odległości. Natychmiast mnie puścili, podając noszę dwóm innym mężczyzną. Jeden z nich uklęknął przy mnie… Wśród potoku niezrozumiałych słów, powoli dostrzegałem te rysy… Aomine był tutaj, z zapałem krzycząc coś między medykami. Tuż za nim stał jeszcze jeden, kolor jego włosów od razu rzucił mi się w oczy, choć wciąż pozostawał zamglony. Jaskrawa czerwień. Mimo iż nie miałem pełnej świadomości, dosłyszałem wyraźnie te ostatnie dwa zdania, których podświadomie nie chciałem znać najbardziej…
- Ilu przeżyło?
- Tylko jeden…

Aomine. Mieszkanie w centrum 21:30
Wziąłem do rąk kubek z parującą cieczą, choć równie dobrze miałem ochotę rzucić go o ścianę. Stawiłem się w placówce o należytym czasie, zostałem poinformowany o dokładnych warunkach pracy, obowiązkach i wynagrodzeniu. Zdążyłem poznać kilkorgu pracowników i osoby z wyższej półki, jednak mój pracodawca wciąż pozostawał anonimowy, co do tej pory nie dawało mi się spokoju. Wdrążono mnie do sprawy; poznałem tylko mały kawałeczek poszlak zebranych do tej pory, jak i przebieg całego śledztwa. Ich sukces, a zmagania policji były nie do porównania. Komenda tak naprawdę nie wiedziała niczego, a oddział specjalny był istną skarbnicą wiedzy.
Midorima oprowadzał mnie wtedy po placówce, gdy nadano ważny komunikat, informujący o wybuchu w jednej z kawiarni. Zaraz potem zadzwonił telefon, a wraz z nim potwierdzono, że Kise znajdował się właśnie tam od dłuższego czasu, razem z osobą towarzyszącą. Tak, jak się spodziewałem, śledzili każdy nasz ruch.
Zbladłem momentalnie, nie wahaliśmy się. Wsiedliśmy w samochód, a z racji iż oba punkty nie były zbytnio oddalone od siebie, to na miejscu byliśmy już kilka minut później.
 Rozglądaliśmy się; wokół stały służby mundurowe i wozy strażackie, zewsząd gęstniał czarny dym, spod którego niekiedy widniały płomienie.
- Zaczekaj, zostaw to odpowiednim…- Nawet Midorima nie był w stanie mnie zatrzymać. Ruszyłem do środka, przysłaniając usta materiałem, i jednocześnie czujnym okiem badałem teren. Wśród ciemności, zdołałem zauważyć jedynie gruz i pozostałości po kawiarni, jednak w pewnym momencie trafiłem na coś, czego nie chciałbym ponownie oglądać. Dosłownie metr ode mnie leżało ciało kobiety, domyśliłem się tego po długim różowym warkoczu. W pierwszej chwili, może nie byłem tego w stanie dostrzec, więc ruszyłem z zamiarem pomocy. W momencie gdy uklęknąłem bliżej, widziałem jak ogromny odłamek gruzu przygniata jej ciało, niemal miażdżąc na pół. Nie musiałem sprawdzać czy żyje, w końcu byłbym głupi… Przełknąłem ślinę, widząc odsłonięte żebra i nieruchome kończyny. Dopiero w tym momencie, obudziłem się całkowicie, błądząc w ciemnościach, by odnaleźć Kise.
Ulga. Właśnie to poczułem widząc jak blondyn kaszle, trzymając się na nogach i to zaledwie kilka metrów dalej.
 Dalsze wydarzenia nastąpiły szybko, z racji iż za nic w świecie nie mogliśmy zabrać go do szpitala, zmuszeni byliśmy przebadać go u mnie w domu. Ufałem Midorimie, więc z ulgą widziałem jak dokładne zajmuje się jego oparzeniami. Kątem oka dostrzegałem, że rany nie były zbyt rozległe, jednak potrzebowały interwencji lekarza specjalisty.
Kise patrzył na nas zamglonym wzorkiem, ignorował niemal każdą próbę nawiązania kontaktu i co jakiś czas chował twarz w dłoniach. Miałem mieszane uczucia, z jednej strony cholernie mu współczułem; jego życie sprawiało wrażenie jakby chciało dostatecznie wbić go w ziemie, lecz z drugiej po raz pierwszy w życiu miałem ochotę go uderzyć. Uderzyć, nakrzyczeć i pójść w cholerę. Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, że może być tak głupi, by iść sam wystawione na pastwę losu gangu, który cały czas go obserwuje. Nie wiedziałem czy mam w bezsensowny sposób wyjaśnić to co się stało, czy już od razu załamać ręce, zamiast wysłuchiwać tego, czego nie koniecznie chciałem usłyszeć.
- Kurwa!- Midorima na moment oderwał się od zakładania bandaża na lewę ramię blondyna, który siedział cicho, z wzrokiem utkwionym w podłodze.
- Opanuj się, co się stało to się nie odstanie.- Rzekł z lekka zrezygnowanym tonem. Nawet on nie czuł się dostatecznie dobrze. Całe szefostwo nie spodziewało się takiego bezmyślnego działania ze strony Kise. Nikt nie przemyślał, a teraz wszyscy wytykali sobie popełnione błędy.
Zginęło tylu niewinnych ludzi…
- Już skończyłem.- Oznajmił, zakładając ostatni opatrunek.- Zostawię was samych. Szefostwo prosiło bym stawił się na konferencji prasowej, dotyczącej wysadzenia kawiarni.
Nie odpowiedzieliśmy, jedynie wsłuchiwaliśmy się w ciszy jak kroki lekarza cichną, by po chwili zaniknąć całkowicie z całą jego osobą, tuż za drzwiami mieszkania.
Nie chciałem stronić grzecznego i potulnego, krew w moich żyłach buzowała jak szalona, ilekroć widziałem jak jego złote oczy uciekają wzrokiem po pomieszczeniu.
- Dlaczego wyszedłeś?- Warknąłem zdecydowanie głośniej niż chciałem, przez co Ryota skulił się momentalnie, lekko drżąc.- Dlaczego do kurwy nędzy wyszedłeś?!- Cisza panująca w pomieszczeniu i jego beznamiętne spojrzenie, tylko napawało mnie furią. Mógł zginąć do cholery… Przez jego pogawędki z przyjaciółeczką, mogłem odkopywać go spod pieprzonego gruzu!
- Ona nie żyje…- Wyszeptał sam do siebie, dalej nie podnosząc worku znad podłogi.
- Nie żyje, jak reszta innych  ludzi i omal ty też nie umarłeś!- Wysyczałem przez ściśniętą szczękę.- Gdyby cię tam nie poniosło, to nic się nie wydarzyło… Gdybyś choć raz siedział w…
- Zamknij się w końcu!- Blondyn warknął głośno, uparcie nie podnosząc głowy. Zgiął kolana, podsuwając pod brodę.- Zamilcz Aomine…- Ostatnie wyszeptał niemal niesłyszalnym głosem, drżąc z lekka.
Między nami zapanowała cisza, a atmosfera zrobiła się na tyle gęsta, na tyle, że można było ją kroić nożem. Ścisnąłem mocniej pięści, czując jak puszczają mi nerwy.
- Jesteś głupi, Kise…
- W takim razie wychodzę!- Gwałtownie wstał z kanapy, a wokół jego zeszklonych oczu zauważyć można było opuchliznę po przebytym płaczu.
- Żeby niewinni ludzie wokół ciebie znowu padali jak muchy?- Zwinnym ruchem złapałem go za przedramię, uniemożliwiając ruchy. Szarpał się, agresywnie próbując strącić moją rękę, jednakże nie pozwoliłem mu na to. Nie miałem najmniejszego zamiaru znowu go wypuścić.
- Jeśli nie masz zamiaru przebywać ze mną w jednym pomieszczeniu, to uraduje cię… Też nie mam zamiaru.- Odparłem już ciszej, na co zlustrował mnie czujnym spojrzeniem, w każdym momencie gotowy by rzucić się w kierunku drzwi i uciec z mieszkania.- Sam wyjdę…- Spojrzał na mnie, w pierwszej chwili zaskoczony, jednak odpuścił. Widać nie przeszkadzało mu to, że ja zostawię go samego. Nie miało znaczenia kto opuści mieszkanie, jedynie co chcieliśmy to jak najszybciej oddalić się od siebie.- Przy mnie przynajmniej nikt nie zginie.- Wysyczałem jedynie, trzaskając drzwiami.
 Wyszedłem z wieżowca, oddychając chłodnym wieczornym powietrzem, jednocześnie ukajając nadszarpane nerwy. Od dawna nie czułem się tak zdenerwowany i jednocześnie bezsilny. Równie dobrze mógłbym uchlać się w jednym z barów, ale jak już uciekłem z domu, to chociaż przydałbym się na coś. W tym momencie potrzebowałem czegoś znacznie mocniejszego niż szklanka whisky.
Postanowiłem iść do placówki i jeszcze raz przeszukać wszystkie akta leżące w archiwum.

Akashi. Biuro bezpieczeństwa publicznego 23:30
- Znowu szef to robi.
- Przecież nie śpiewam, drogi Reo.
- Mówię o tym, że siedzi pan po nocach zamiast wrócić do domu. Jedynie co pan zrobił, to zmienił biuro…
- Nie miałem innego wyjścia, w końcu tamte zdążyli już namierzyć.- Odparł spokojnie czerwono włosy, beznamiętnie jeżdżąc wzrokiem po stercie arkuszy. Sądząc po jego postawie, wciąż żył nie przejmując się wszystkim co działo się wokół. Niestety, Kise go zaskoczył… Nawet on nie mógł przewidzieć tak głębokiej lekkomyślności. Teraz mógł jedynie siedzieć i czekać, aż wszystko się rozpocznie. Spojrzał na zdjęcie, spokojnie stojące na biurku. Szklana ramka, przedstawiała postać ciemnowłosego mężczyzny, tulącego do siebie blond włosą piękność w srebrzystym warkoczu. Na barkach mężczyzny siedziała mała dziewczynka. Jej długie złote włosy; blaskiem nie odstające od koloru włosów matki, otulały roześmianą twarzyczkę. Złote oczy patrzyły spod długich rzęs, a na wietrze falowała śnieżnobiała sukienka.
Mimowolnie uśmiechnął się na ten widok, głaszcząc opuszkami palców szklaną ramkę.
Nie powinienem pozwalać im działać, przecież biuro ma tylu wyszkolonych agentów…”
Odetchnął głęboko, wiedząc, że nie należy się tym przejmować i mimo wszystko musi zachować dobrą minę do złej gry. Nie żeby go to nie bawiło, w końcu od bardzo dawna nie czuł się tak żywy. Przynajmniej od kiedy on zginął…
Jego dzisiejsze dłuższe posiedzenie za blatem biurka, nie było przypadkowe. Był aż nadto świadom czego mógł się spodziewać i właśnie dlatego pojawił się tu o tej, a nie innej porze.
- Reo, proszę zrób herbaty.
- Zwykle prosisz mnie o to, gdy czeka cię długa i nużąca rozmowa z przedsiębiorcami.- Szatyn uniósł brew, zaintrygowany.
- Będziemy mieli gości.- Kącik ust czerwono włosego uniósł się nieznacznie, odznaczając rząd białych zębów.- Odejdź od okna.- Dodał po chwili, wracając do pisania.
- Słucham?- Menadżer zmarszczył brwi, całkowicie zdezorientowany.
- Powiedziałem, byś odszedł od okna.- Wypowiedział ponownie; niemal melodyjnie, jakby była to rzecz aż nadto oczywista.
Reo zmieszany przesunął się do ściany, nie zadając więcej pytań. Sekundę później zrozumiał przekaz.
Wielkie okno, zza którego rozścielała się panorama Tokio, w jednej chwili przybrało postać malutkich szklanych odłamków; światło przygasło, a powietrze przeciął zapach spalenizny.
Na to czekał. Szybkim ruchem sięgnął po czarny pistolet, którego z tak ogromną lubością trzymał przez te kilka godzin. Nie zastanawiając się nawet chwili, strzelił prosto przed siebie, jednocześnie nie chybiąc. Jego postawa była aż ponadto, wielka pewność siebie pozostawała nie uchronna, a wyprostowana sylwetka ani drgnęła. Nie chciał uciekać w kąt, to by zepsuło całą zabawę. Nie po to czekał tak długo, by teraz odmawiać sobie przyjemności. Pocisk ponownie przeszył powietrze; a on słysząc zawiły krzyk, wiedział, że nie spudłował. Jakżeby mógł?  
Moment później światła rozbłysły na nowo, najprawdopodobniej wzbudzone do życia przez awaryjny włącznik.
Mężczyzna spojrzał na swoje działo, niczym malarz oglądający skończony obraz. Na czerwonej wykładzinie, rozpływała się szkarłatna ciecz. W jej centrum leżały trzy martwe ciała, ubrane w czarne kostiumy rodem z oddziału antyterrorystycznego. Wiedział jednak, że nie należały do niego, a do tego szczura, Haizakiego.
- Szefie, ministerstwo nie powinno się o tym dowiedzieć.- Wyższy mężczyzna staną przy nim, wzdychając głęboko.
- Wypierze się.- Zagadnął z uśmiechem, chowając pistolet do pochwy.
- Wiedział szef o tym? Mogliśmy założyć dodatkową ochronę, a wtedy nic by się tędy nie przycisnęło. Za dużo ryzykujesz…
- Zabawa już się zaczęła, mój drogi Reo.- Odparł zmęczonym tonem, beznamiętnie zasiadając za biurkiem.- Poza tym lubię psuć czyjeś zabawki.
- W takim razie ciekaw jestem czy w przedszkolu byłeś lubiany…

Kise 00:00
Nie ruszałem się, nie miałem siły. Aomine odszedł, ale w gruncie rzeczy potrzebowałem teraz jego wsparcia. Tak bardzo chciałem móc się komuś wyżalić. Chciałem z całego serca poczuć wsparcie, jakim od zawszę mnie darzył. Wtopić się w jego silne ramiona i nie wychodzić z nich do końca życia. Nie zrobiłem tego, za to zsunąłem się na same dno. Sprawiłem, że w tym momencie darzył mnie jedynie nienawiścią. Momoi nie żyła i to właśnie ja byłem wszystkiemu winny. Wiedziałem, że jestem na ich celowniku, a mimo to spotkałem się publicznie jak gdyby nigdy nic z ważna mi osobą, narażając wszystkich wokół. I wydarzyła się zapowiadana tragedia. Zginęli niewinni ludzie i moja przyjaciółka, a to wszystko przez moje błędy.
Kto jeszcze straci życie przez moją osobę? Midorima, Aomine, moja siostra…? Albo nic niespodziewający się ludzie na ulicy?
Objąłem kolana ramionami, przykładając rozgrzane czoło. Z moich oczu nieustannie zaczęły lecieć łzy, a poczucie samotności powoli zabijało wszelakie nadzieje na to, że będzie lepiej.
Bo wcale nie będzie.
Mimo wszytko wstałem z kanapy, chwiejnym krokiem. Zamierzałem położyć się do łóżka i na moment zapomnieć, choć bardzo dobrze wiedziałem że nie dam rady zasnąć.
Przystanąłem w połowie drogi, wtopiony w ciemności. W pierwszej chwili moje serce zaczęło bić znacznie szybciej, jednak szybko uświadomiłem sobie, że mogła być to wina instalacji. Kilka dni wcześniej również zdarzały się tego typu chwilowe braki prądu, w szczególności na naszym piętrze.
Rozluźniłem się, wmawiając sobie nagminnie że zaczynam powoli wariować. Odetchnąłem głębiej, podtrzymując się chłodnej ściany i kontynuowałem wędrówkę do sypialni.
Niemal jęknąłem, słysząc jak zamek drzwi delikatnie przeskoczył, roznosząc ciche echo po pustej przestrzeni. Przecież zamknąłem drzwi, nie mógłbym zapomnieć. Ponadto były zbyt ciężkie by mógł to zrobić przeciąg. Aomine? Przecież miał kluczę, na pewno usłyszałbym, jak przekręca je w zamku.
Nagle oblał mnie zimny pot, a gula niespodziewanie podeszła do gardła. Czułem, jak moje nogi zaczynają mięknąć, a strach paraliżuje całe ciało. Nerwowo przeskakiwałem wzrokiem po pomieszczeniu. Światła wydobywające się znad ogromnej szyby, rzucały cień na mieszkanie, sprawiając mimo wszystko, że spora jego część była dobrze widoczna.
Kolejna fala strachu nadeszła niemal natychmiast, kiedy to doszło do moich uszu wyraźne skrzypienie paneli podłogowych. Ktoś tu był…
Wiedziałem, że muszę działać rozważnie, nie dam im się z powrotem upokorzyć. Musiałem walczyć, mimo tego że przerażenie owinęło mnie sobie wokół palca.
Drżącymi rękoma zdjąłem buty, wolnym krokiem kierując się w kierunku kuchni, gdzie znajdował się mój telefon. Schowałem się za róg ściany, z szaleńczym biciem serca, rozglądając wokół. Starałem się, by mój oddech nie roznosił się po pomieszczeniu, więc z całej siły wstrzymywałem powietrze. Podbiegłem cicho do kuchennego blatu, niezdarnym ruchem chwytając komórkę, po czym równie szybko cofnąłem się do przedpokoju. Co dalej?
Nie mogłem tu tak stać… Niewiele myśląc pobiegłem do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Nie mogłem zapanować nad drżeniem kończyn. Usiadłem pod ścianą, łapiąc w dłoń metalowy drążek, leżący nieopodal prysznica. 
Oddychałem jak histeryk. Po wielu nieudanych próbach udało mi się odblokować telefon, po czym wybrałem numer Aomine.
Po policzku spłynęła mi samotna łza. Po raz pierwszy błagałem, by odebrał ten pieprzony telefon… By nie zostawiał mnie samego…
- Aomine?!- Czułem jakbym się dławił. Mój głos łamał się co ilekroć rozglądałem się wokół by dostrzec obcą sylwetkę.

Aomine
- Kise?- Machinalnie odebrałem telefon. Mój umysł był pochłonięty stosem akt do tego stopnia, że nie pokusiłem się o to by sprawdzić kto wydzwania do mnie o tak późnej porze. Po prostu machinalnie sięgnąłem po telefon. Z aparatu wydobył się przerażony głos Ryoty, a ja właśnie zdałem sobie sprawę, że zostawiłem go zupełnie samego.
- Aomine, on tu jest…- Przez chwilę zupełnie nie potrafiłem go zrozumieć.
- Kise do cholery, kto?
- Nie wiem! Zamknąłem się w łazience… Chwilę temu zgasło światło, a zamek drzwi puścił… Potem panele zaczęły trzeszczeć…- Poderwałem się z krzesła, niechcący zrzucając kilka teczek, które porozsypywały się po podłodze.- Aomine on niedługo sprawdzi i tu…
- Kise, słuchaj mnie…- Wziąłem do rąk kluczę i biegiem skierowałem się do wyjścia. Budynek był duży, ponadto musiałem skierować się tylnym wyjściem. Późna pora robiła swoje, więc główne wejście odpadało.- Jadę do ciebie, do tej pory za żadne skarby świata nie pozwól mu otworzyć drzwi!
- Nie rozłączaj się…- Usłyszałem niemal błagalny głos, przez co moje zęby zacisnęły się mocniej niż sam bym tego przypuszczał.
- Nie rozłączę się, obiecuje…
- Aomine, on próbuje otworzyć zamek…- Jego głos łamał się niemiłosiernie. Przyśpieszyłem tępo biegu, kierując się na parking. Dostałem od szefostwa motor, więc to głównie nim poruszałem się do pracy. Tak, jak na początku wyklinałem tą maszynę, tak teraz niewyobrażalnie cieszyłem się że ją mam. 
- Kise, mów mi dokładnie co się dzieje.
- Otworzył je…- Jego przygaszony szept dał mi do zrozumienia aż zbyt dużo.
- Kurwa! Już jadę, poczekaj tam na mnie…- Stanąłem momentalnie słysząc po drugiej stronie głuchy strzał. Zaraz potem połączenie zostało zerwane. Moje serce biło jak oszalałe, a adrenalina uderzała do głowy. Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, jak wielkim jestem głupcem. Zostawiłem go, znowu go zostawiłem… I znowu mogę go stracić. Cisnąłem telefonem o chodnik i z zawrotną prędkością wsiadłem na czarny motor, zakładając kask. Z budynku wybiegło kilku urzędników, próbujących mnie zatrzymać. Nie słuchałem ich i z piskiem opon wyjechałem z placówki.
Jaka była nadzieja, że Kise żyje? Że nic mu nie jest? I co, pojadę tam lecz co zastanę? Tak bardzo chciałem ponownie spojrzeć w jego wesołe, złote oczy i spędzić z nim resztę swojego życia. Wejdę do mieszkania, lecz prawda była taka, że mogę zostać to, czego nie chciałbym oglądać. Spojrzę na jego martwe ciało, nie zdolne do ruchu, nie zdolne go wykonywania tego samego serdecznego uśmiechu i całkowicie bezwładne. Co wtedy zrobię?
Odgoniłem złe myśli, mocniej wciskając gaz. Z zawrotną prędkością wymijałem jadące pojazdy, nie tracąc panowania. Miejskie światła oświetlały mi drogę od samego początku, ciągnąc się wzdłuż ulicy i ginąc gdzieś w oddali. Kolejny most, kolejne skrzyżowanie i kolejna pasmówka. Wiedziałem, że jestem już blisko. Jeszcze trochę, Kise.
Nagle zza zakrętu wyjechało białe audi, sprawiając, że zacząłem tracić panowanie nad kierownicą. Wiedziałem, że jadę dobrze, jednak to co się zdarzyło nie mogło być kwestią przypadku. Chciałem wyhamować, jednak maska samochodu była zbyt blisko, bym zdążył to zrobić. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, rozejrzałem się pośpiesznie. Po lewej samochód, po prawej barierka. Nie miałem wyboru, z całej siły przekręciłem kierownicę.

Kise
W jednej chwili nawiasy puściły, a światło wróciło do normy. Zamrugałem, powoli przyzwyczajając oczy do jaskrawej poświaty. Pamiętam, że nie widziałem jego twarzy, w jednej chwili drzwi otworzyły się powoli, a w nich stał średniego wzrostu mężczyzna. Widziałem, jak szepczę coś po cichu od słuchawki, szerząc zęby w gadzim uśmieszku, po czym sięgnął po broń. Zauważyłem błysk czarnego pistoletu, odbijającego światło rozlewające się po mieszkaniu.
Skuliłem się, wiedząc, że nic już nie mogę zrobić. Zabije mnie, tym razem nie dam rady im uciec. Przed oczyma miałem twarz Aomine. Uśmiechnąłem się przez łzy na wspomnienie niektórych chwil i tego jak wyglądał mój marny koniec. Czemu musieliśmy pokłócić się akurat teraz? Parsknąłem lekko, przymykając powieki. Strzel… To co najważniejsze, już poznałem. Nie żałuje tego.
Jak mogłem się tego spodziewać, usłyszałem wyczekiwany wcześniej odgłos pistoletu.
Ale było coś, czego za nic w świcie nie potrafiłem zrozumieć. Czemu nie odczuwałem bólu?
Uchyliłem delikatnie powieki, a ostre światło poraziło moje oczy, więc oznaczało to, że prąd wrócił. Z przerażeniem rozejrzałem się wokół, choć szybko tego pożałowałem. Nie wiedziałem jak to jest odczuwać przerażenie i ulgę jednocześnie, jednak w tamtym momencie przekonałem się na własnej skórze, że jak najbardziej można.
Czerwony płyn powoli spływał w moim kierunku, leniwie sącząc się z ciała napastnika i kreśląc kałużę wokół jego martwego ciała. Przełknąłem ślinę, hamując odruch wymiotny, który pojawiał się u mnie w ostatnim czasie zbyt często.
Aomine? Czyżby udało mu się przyjechać tak szybko? Nie, to niemożliwe, w końcu rozmawialiśmy ze sobą przez telefon. Wiedziałem, że nie zdążył nawet wyjechać. Uniosłem delikatnie podbródek, odrywając wzrok od martwego ciała i kierując go ku górze. Spodziewałem się, że Midorima po raz kolejny uratował mi życie, lecz gdy spojrzałem na osobę z pistoletem, w pierwszej chwili nie chciałem uwierzyć.
Przede mną stała wysoka blondynka, jej luźny warkocz sięgał niemal do pasa, a pojedyncze kosmyki muskały bladą twarz. Złote oczy wypatrywały mnie spod nieprzyzwoicie długich rzęs, a usta zadrżały delikatnie.
- Misaki?- Jej imię ledwo przeszło mi przez gardło. To właśnie za nią tak rozpaczaliśmy; ja i moja rodzina. To ona podobno została porwana i uprowadzona przez gang. To z jej teoretyczną śmiercią, musieliśmy się pogodzić. Więc czemu stała przede mną?
- Ryota…- Ten sam zdecydowany głos, w tym momencie cichy i spokojny. Zerknąłem niżej; ubrana była w strój którego nie potrafiłem zrozumieć. Gruba czarna kurtka, widniejąca spod niej kamizelka kuloodporna i długie skórzane kozaki. Zerknąłem na biały napis znajdujący się na kasku jak i na ubraniu, ciągle nie potrafiąc przyswoić sobie tego do świadomości.
Chyba rozpłakałem się na dobre czując, że to dla mnie za dużo. Kobieta podbiegła do mnie klękając obok i z zawrotną prędkością rzuciła mi się na szyję. Nie miałem już wątpliwości, że to była właśnie moja Misaki.
- Tęskniłem…- Brzmiało to bardziej jak stłumiony jęk, niż jak przywitanie.
- Wiem Ryo, wiem.- Odparła uspokajająco, głaszcząc mnie po włosach i całując w czoło.
Tak bardzo brakowało mi jej matczynej opieki, z którą zajmowała się mną już od najmłodszych lat. Była najstarsza, najbardziej odpowiedzialna i najsilniejsza z naszego rodzeństwa.
- Gdzie byłaś, co się z tobą do cholery działo…?- Spojrzałem w jej oczy, powoli zatrzymując uczucie szoku.
- Obiecuje ci, że wszystko dokładnie wyjaśnię.- Odparła pośpiesznie.- Teraz nie mamy czasu.
- Co się stało?- Moja radość powoli zanikała. Zastąpiło ją dziwne uczucie niepokoju, który tak często odczuwałem.
- Aomine Daiki miał wypadek.

Akashi Główna ulica 1:00
- Nie widzę w tym sensu.- Kagami siedzący za kierownicą, odezwał się przytłumionym głosem.
- Nie ważne, jedź za karetką.- Midorima siedzący na fotelu przedniego pasażera, poprawił nerwowo okulary.
Akashi siedział na tylnym siedzeniu, marszcząc brwi. Wiedział, że prędzej czy później zaatakują, jednak nie spodziewał się, że skierują całą siłę na Aomine. Nie przewidział tego, całkowicie nie pomyślał. Gra którą kontrolował, powoli wymykała mu się spod władczych rąk. Ruch przeciwnika, wyrywający go ze skupienia w tak banalny sposób. Chciał strzelić jeszcze raz… Poczuć jak ich krew bryzga wokół, a w powietrzu unosi się delikatny odór spalenizny po wystrzelonym pocisku. Oni zaatakowali pierwsi. Skupili się na zastraszaniu jego samego, by policja i oddział myśleli, że sprawa Ryoty jest dla nich tak nikła, że niemal niezauważalna. W końcu co jest lepsze by oczyścić się z zarzutów? Zabić głównego członka biura bezpieczeństwa publicznego, czy jedną z wielu ofiar, tułających się w dużym mieście? Nie chcieli zbytnich ułatwień. Zaatakowali Kise gdy tylko poczuł się bezpieczny, jednak za pierwszym razem udało mu się przeżyć. Od teraz wiedzieli, że będzie uważniejszy, dlatego zastawili pułapkę. Jednak to nie była pułapka na niego – on sam nią był, a zastawiona była właśnie na Aomine. Biały samochód specjalnie znalazł się tam w odpowiednim miejscu i czasie, by uderzyć wtedy gdy nikt absolutnie się tego nie spodziewał. Wiedzieli, że Daiki był dla niego niczym podpora, po której złamaniu konstrukcja wali się błyskawicznie. Wykorzystali najsłabszy punkt.
Mężczyzna prychnął cicho, poirytowany jak jeszcze nigdy dotąd.
- Już dojeżdżamy.- Kierowca czarnego BMW oznajmił żywo, gdy tylko zatrzymali się przed dużym budynkiem, przed którym zaledwie kilka minut temu migotała syrena pogotowia ratunkowego.
Midorima wysiadł pierwszy, chcąc otworzyć drzwi Akashiemu, jednak ten żwawo go wyprzedził.
- Gdzie najpierw?- Okularnik zagadnął cicho, wpatrując się w poważny wyraz twarzy szefa, istotnie współgrający z założonymi na piersi rękoma. Akashi podobno kiedyś nie należał do najwyższych. Teraz był dobrze zbudowanym mężczyzną, o wzroście 190cm.
Nie miał zamiaru objawiać się przed reporterami, dobrze wiedział, że mogli dopaść go i w tym miejscu. Ubrany był w jasne jeansy, luźną białą koszulę i ciemne okulary przeciwsłoneczne.
- Czas odwiedzić ordynatora. Te skurwysyny tak łatwo nie odpuszczą.- Wysyczał cicho, przeżuwając miętówkę.- Potem czas na wyżalenia z życia wzięte, przy herbatce.
 - Nie wiem co gorsze…
- Ja za to herbatki bym się napił.

Kise
Wbiegając przez automatyczne drzwi budynku, poczułem jak białe ściany wywierają na mnie ciężkie uczucie. Wzrastało diametralnie co rusz, gdy mijałem ciche korytarze, pogrążone przygnębieniem oczekujących pacjentów. Absolutnie się temu nie dziwiłem, w końcu przeszedłem na oddział, na którym absolutnie nie powinienem się znajdować.
Uczucie strachu i całkowitej bezradność uparcie się mnie trzymało, a ślad śmierci niewinnych ludzi ciągnął się za mną niczym łańcuch.
 Przyjechaliśmy do szpitala najszybciej jak się dało. Misaki próbowała zatrzymać mnie przy głównych drzwiach, ale nie dałem się tak łatwo i wyszarpałem z uścisku. Mijałem właśnie kolejny zakręt i kolejną tabliczkę informacyjną. Mimo, że moja zdolność jasnego myślenia, opuściła mnie już dawno temu, na tę chwilę wiedziałem jak dobrze wykorzystać jej pozostałości. Aomine mógł być zawieziony tylko na jeden oddział. OIOM.
Mój krok był chwiejny, a świadomość mocno rozdarta lecz mimo wszystko bez wahania podbiegłem w kierunku szklanych drzwi. Straszyły mnie nie tylko swym wyglądem, ale również świadomością co najprawdopodobniej ujrzę za ich wnętrzem.
Zawahałem się na moment, robiąc delikatny krok w ich stronę i opierając dłoń na szybie.
W kącikach moich oczu zebrały się ponowne łzy, z ukojeniem sunąc po moich policzkach.
Odwróciłem się momentalnie, siadając na pobliskim fotelu. Wiedziałem, że nie dam rady ustać, a nogi miękną mi coraz mocniej. Załkałem żałośnie, ponownie zdając sobie sprawę ze swojej winy. Znowu ponosiłem konsekwencje własnych wyborów, przyozdobionych przez płacz i uczucie samotności. Znowu skrzywdziłem, lecz sam pozostałem żywy. Czemu akurat ich musi to spotykać?!
Chwilę potem poczułem na swoim ramieniu znaną dłoń. Odwróciłem się delikatnie, a wraz z tym spostrzegłem zatroskaną twarz siostry.
- Ryo…
- Zostaw mnie na chwilę.- Niemal wyjąkałem, patrząc w podłogę.- Nie chcę tego słyszeć…- Znowu podszedłem do drzwi, opierając się o ich nawierzchnie.
Tak jak myślałem, leżał na Sali podpięty bogatą aparaturą, od której zależało jego życie. Głos pikania przedostawał się aż tutaj, rozbrzmiewając echem w mojej głowie. Nie miałem siły na niego patrzeć. Nie chciałem widzieć jak masa rurek i bandaży otacza jego ciało, ścisło do niego przylegając. Ekran monitorował na stałe funkcje życiowe, a zaraz obok stała dwójka lekarzy. Facet i kobieta, na oko w średnim wieku. Zgryzłem jeszcze mocniej wargę, spoglądając na ich skupione twarze, z aprobatą wpatrujące się w ekran.
- Kurwa…- Wysyczałem sam do siebie, po czym rozpłakałem się na dobre.
- Kise, musimy porozmawiać z lekarzem.- Poczułem jak czyjaś znacznie większa ręka, delikatnie przesuwa się po moim ramieniu. Odetchnąłem, czując się spokojniejszy. Midorima stał tuż obok, a jego codzienny garnitur zastąpiła szara koszula i białe trampki. Obok niego stał ktoś, kto na moment przykuł moją uwagę bardziej niż szklane drzwi.
Nie wiedziałem kim był ten facet, jednak przy jego boku czułem się dziwnie spokojny. Lekceważąca postawa; nasuwająca na myśl jakby górował nad wszystkimi, skupione spojrzenie, a zarazem dokładne i przenikliwe, oraz ta dziwna aura. Nie potrafiłem tego opisać, jednak jego pewność siebie przygniotła mnie już zaledwie w kilka sekund. Ponadto był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Stał spokojnie, nie odzywając się do każdego z nas.
Odwróciłem się natychmiastowo, słysząc jak drzwi delikatnie się otwierają, a moment później przez ich framugę kroczy lekarz, który jeszcze kilka minut temu z ponurym spojrzeniem obserwował Aomine.
- Panie doktorze…- Wyrwałem się pierwszy, choć dobrze zdawałem sobie sprawę, że mój stan psychiczny jest do niczego.- On z tego wyjdzie, prawda?- Ostatnie niemal wypowiedziałem szeptem, bojąc się odpowiedzi o wiele bardziej, niż samego pytania.
- Niestety, w wyniku wypadku uszkodzona została czaszka i środkowa część kręgosłupa. Pacjent przyjechał na oddział w bardzo ciężkim stanie, ale zanim ratownicy dowieźli go na OIOM, jego serce stanęło, przez co musieliśmy przywrócić funkcję życiowe w natychmiastowym tempie. Jak widać udało się, jednak jego stan jest bardzo niestabilny a obrażenia wewnętrzne dają wiele do życzenia. Przykro mi…
Czułem się, jakby ktoś rzucił mną o ziemie. Cały czas ledwo stojąc na nogach, wpatrywałem się zamglonym wzrokiem w mężczyznę w białym kitlu.
- Jaka jest szansa, że wróci do zdrowia?- Misaki, siedząca niedawno na jednym z krzeseł, podniosła się momentalnie, pojawiając się tuż obok mnie.
- Urazy głowy są na tyle poważne, że niestety na chwilę obecną nie wiemy, co może się stać. W efekcie pacjent może stracić wzrok, mowę, słuch, możliwość poruszania czy nawet w ogóle nie przeżyć. W dodatku środkowe kręgi kręgosłupa są w fatalnym stanie… Jeśli przeżyje, zostanie kaleką.
Ręka Midorimy ponownie wylądowała na moim ramieniu, choć tym razem wyglądało na to, że nie chodzi tylko o podtrzymanie fizyczne, ale również psychiczne. Co mogłem zrobić? Wszystko się zawaliło… Wszystko przez moją cholerną osobę! Gdybym zgnił w tym gangu, zaoszczędziłbym wszystkim problemów… Momoi by żyła, jak również ci ludzie z kawiarni, Aomine nic by się nie stało…
Nagle czerwono włosy westchnął głęboko i bez słowa ruszył jednym z korytarzy, pozostawiając naszą trójkę samą. Nie interesowało mnie kim był. Zacisnąłem mocniej pięści, wiedząc, że już nie stchórzę.
Niemal wyrwałem się z uścisku, biegnąc do wyjścia.
- Hej! Ryota czekaj!- Misaki puściła się biegiem za mną. Niestety rozmyty obraz nie pozwalał mi w pełni kontrolować ruchy, dlatego w momencie, gdy pojawiłem się w głównym holu, uderzyłem z hukiem w jakiegoś faceta. Już miałem przeprosić, gdy ta dogoniła mnie szybko i chwyciła za ramię.
- Puść!
- Powiedz na litość boską, co ty chcesz zrobić?!- Niemal wykrzyknęła wciąż mnie trzymając.
- Misaki? Co ty tu robisz?- Uniosłem głowę i dopiero teraz dostrzegłem kim jest facet na którego wpadłem.
- Nijimura? Nie powinieneś być z nimi?
- Zaraz… to ty!- Myślałem, że jeszcze chwila i stracę grunt pod nogami. Przede mną stał ciemnowłosy facet, o chłodnym spojrzeniu szarych oczu. Ten sam którego widziałem w gangu, ten sam który był prawą ręką Haizakiego, oraz ten sam który pomógł mi w ucieczce.- Chce wyjaśnień!- Teraz wzbierała się we mnie ogromna złość. Nie tylko na samego siebie, ale również na całe otoczenie. Wiedzieli to, czego ja nie wiedziałem. Robili to, czego nawet nie zdołałem przypuszczać, ale to nie oni sprowadzali te nieszczęścia, tylko właśnie ja! Może gdybym nie żył w wiecznej mgle, nie doszłoby do tylu wypadków.
- Ryota…
- Mówiłem coś, do cholery!- Wyrwałem gwałtownie rękę, czując jak krew coraz mocniej pulsuje w moich żyłach.- Chce natomiast wiedzieć co się tutaj dzieje!
- Ja…
- Oboje jesteśmy w brygadzie antyterrorystycznej, jak również głównymi śledczymi w sprawię bezimiennego gangu.- Szatyn odezwał się momentalnie.- Twoja siostra, wcale nie została porwana, a zamiast tego wstąpiła do biura bezpieczeństwa publicznego. Jesteśmy małżeństwem od dwóch lat i mamy trzy letnią córeczkę. Jako najlepsi agenci działaliśmy pod przykrywka, będąc w szeregach gangu i z powodzeniem wtapiając się w jego szeregi. Ten czerwono włosy facet którego widziałeś, jest naszym szefem i zarazem zajmuje się tą sprawą od początku. Policja, komenda, śledczy… nikt nie mógł sobie z tym poradzić. Nasz szef miał brata, jednak nie był to rodzony brat… Adoptowany. Zakochał się w nim, po czym mieli romans. Nazwiska zostały zmienione, dzięki czemu nikt nie podejrzewał ich rodzinnych więzi. Potem tamten zapragnął zostać policjantem jak jego przyjaciel… Właśnie jak Aomine… Kuroko Tetsuya zginął, a Akashi przyrzekał doprowadzić sprawę gangu do końca, w związku z czym zrezygnował z bycia w rządzie i kontynuacji statusu własnego ojca. Zdobył odpowiednią posadę w mgnieniu oka. Wszystko prawię mu się udało, jednak nikt nie przewidział w tym wszystkim wypadku Aomine.
- Przegięliście…
- Daiki o wszystkim wiedział…
Spuściłem wzrok, zaraz potem gwałtownie odwracając się do drzwi. Czułem się jakby ktoś uderzył mnie w twarz, w dodatku czymś ciężkim. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo podrzędną rolę pełniłem. Jak pionek nie potrafiący wykonać żadnego ruchu. Jak gracz nie orientujący się we własnej sytuacji, podczas gdy inni gracze wpływają na przebieg rozgrywki.
- Ryota!
- Zostaw go, zrobi co uważa. To wszystko i tak nasza wina, nie możemy mu niczego zabronić.- Mężczyzna stanął tuż przed nią, blokując dojście. Skorzystałem z okazji i już wiedziałem. Wiedziałem, jak muszę zagrać.

Akashi
Nie potrzebował dowodów. Stał tam wystarczająco długo, by jego przenikliwy słuch dosłyszał wszystko. Nie to, co mówił lekarz, a to co skrywało się za pryzmatem jego słów.
Minął właśnie kolejny zakręt, nie przejmując się ciekawskimi spojrzeniami ludzi. Nie był zdenerwowany, w żadnym razie… Był po prostu wytrącony z równowagi. Myśleli, że dadzą radę go przechytrzyć? Wolne żarty. Sama próba była po prostu kupą żałosnego gówna. Chciało mu się śmiać… Panicznie. Zamiast tego zatrzymał się przy drzwiach ordynatora.
- Dzień dobry.- Rzucił od razu, wchodząc do gabinetu.- Albo raczej dobry wieczór, bo na zewnątrz już całkiem ciemno.
- Prosiłbym, żeby na przyszłość pan zapukał.- Siwy starzec odezwał się chrypliwie zza biurka.- Jak już wszedł tu pan, w ten mało kulturalny sposób, to słucham.
- Jejku, jejku, starzy ludzie są zajebiście upierdliwi…- Odparł uśmiechając się serdecznie.
- Tego za wiele, proszę opuścić gabinet.- Jego drżąca ręka poprawiła z przekąsem okulary, zaś czerwono włosy mężczyzna wiedział już, że się nie mylił.
- Najpierw coś sobie dokładnie wytłumaczymy.- Jego roześmiany wyraz twarzy, przybrał poważnego wyrazu, a brwi zmarszczyły się znacząco. W prawej dłoni pojawił się srebrzysty nóż.
Lekarz odsunął się w kąt słabo oświetlonego pomieszczenia, nerwowo uciekając wzrokiem.
- Wolne żarty, proszę się od razu przyznać, doktorze.- Nóż zabłysnął ponownie, sprawiając, że starzec spoglądał na niego z drącymi wargami.- Proszę powiedzieć, z jaką wyjątkowością traktujecie pacjentów i ich zapłakane rodziny.- Kącik ust uniósł się do góry, a iskierki w oczach przybrały na sile.
- Nie wiem, o czym pan mówi!
- Proszę przestać pieprzyć.- Uśmiechnął się ponownie, dość niewinnie. A nóż wyraźniej wylądował w jego dłoni.
- Ale ja…
- Pozwoli pan, że wyjaśnię.- Odchrząknął teatralnie.- Karetka zjawiła się na miejscu wypadku w trybie natychmiastowym. Ratownicy ustabilizowali pozycje poszkodowanego, jednakże nie założyli kołnierza. W przypadku gdzie mamy poważny uraz głowy, takie działanie nie podlega dyskusji. Motor skręcił na barierkę, by nie zderzyć się z jadącym samochodem. Siła wyrzutu spowodowała, że motocyklista zaraz po uderzeniu, niemal poleciał kilka metrów dalej, jednak nie uderzył głową, a upadł na plecy. Dodajmy do tego, że miał na głowię kask, wiec nawet jeśli przypadkowo nastąpiłoby uderzenie, to nie byłoby na tyle mocne, żeby kask nie zdołał uchronić głowy, a tym bardziej czaszki. Dojazd do szpitala zajął kilka minut, ja jechałem z dwu minutowym opóźnieniem. Gdy razem ze swoim wspólnikiem weszliśmy do szpitala, pacjent leżał na oddziale dokładnie podłączony. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że po zapytaniu lekarzy o jego stan, drogi pan doktor opowiedział wszystko z wzorową dokładnością dodając dodatkowo, że wykonano podstawowe badania. Wszystko w porządku, gdyby nie dam fakt, że nawet podstawowe badanie byłoby w takim czasie niewykonalne. Zawszę zostaje jeszcze karetka, jednak nie zapominajmy, że ratownicy ratowali jego nie bijące serce.
Fałszywa diagnoza. Pogrzebał się pan, drogi doktorze…
- Oni mi kazali! Powiedzieli, że mnie zabiją… Mnie i lekarzy!
- No proszę, kto by się spodziewał, że te sukinsyny będą cisnąć nawet tutaj.
- Ale wie pan co…- Doktor wstał momentalnie, delikatnie się uśmiechając.- Myślę, że nie mamy co się starać.
- Coś kurwa powiedział?- Nim Akashi zdążył zareagować, dwójka mężczyzn wpadła zza zaplecza. Złapali go za ramiona, z zawrotną szybkością i z siłą kopnęli w brzuch, do momentu aż opadł na kolana, odkasłując krwią.
- No bo widzisz… Nasz pacjent może i nie ma uszkodzonej swojej pięknej główki, jednakże jego kręgosłup jest w częściach. Żaden z naszych chirurgów nie odważy się go dotknąć. Nie będziemy ryzykować dla jednej ofiary. Kulka w łeb to ostatnia rzecz na jakiej nam zależy. No, miło, że się rozumiemy.

Kise Stary magazyn na przedmieściach.
Podjechałem motocyklem pod opuszczony teren. Wiatr tak ochoczo muskał moją twarz, że na samo wspomnienie tego uczucia, chciało mi się uśmiechać.
Zgasiłem silnik, tuż przed placem, patrząc z utęsknieniem, jak jasne światła jaśnieją gdzieś w oddali, odbijając swój blask w tafli wody. Księżyc oświetlał okolicę, rzucając swoją mroczną aurę na pobliskie budynki. Odetchnąłem, uśmiechając się. Z jednej strony tak bardzo chciało mi się płakać i żałować, ale z drugiej poczułem ulgę. Aomine umrze… Pogodziłem się z tym.
Czułem, jak rozpacz rozdziela mnie od środka, a mimo tego uśmiech wędrował na moje usta.
Ulga.. Teraz mogłem zrobić to, co chciałem uczynić już dawno. Mogłem wszystko zatrzymać już kilka lat temu, ale nie dałem rady. Za bardzo bałem się, że skrzywdzą moją rodziną, potem siostrę, potem przyjaciół…A na sam koniec Aomine.
Teraz już nie musiałem się martwić. Również zginę, ale uratuje chociaż cząstkę ludzi, którzy mogli paść ich ofiarą. Wydawało mi się to tak bohaterskie, że niemal czułem jak wypełnia mnie uczucie dumy.
Zszedłem z motoru, powoli kierując się do wejścia. Nie czułem strachu, wręcz przeciwnie. Spokój wypełniał mnie aż za bardzo, tak jakby sam fakt czy umrę na wejściu, czy później, kompletnie nic dla mnie nie znaczył. I tak już nic mi nie zostało.
- Ne, czego tu?- Jeden z dryblasów pilnujących wejść, spojrzał na mnie spod byka.- Spadaj stąd żwawo, bo obijemy ci tą podlaską buźkę.
- Osobistej kurwy szefa nie wpuścisz?- Zrobiłem wręcz smutną minkę, na co tamten warknął do drugiego, coś szepcząc. Nim się obejrzałem szarpnął mnie za rękę, siłą wpychając do środka. No tak, nie ma już odwrotu.
- Idź z nim…- Rzucił do drugiego z ochroniarzy. Popchnął mnie do przodu, na co posłałem jedynie niezadowolone spojrzenie. Korytarz, którym szliśmy był ciemny, ale co potrafiłem dostrzec ciekawskie pary oczu, widniejące z mroku. Szeptali coś między sobą, najpewniej dobrze mnie pamiętając. Na samo wspomnienie przeszedł mnie dreszcz, a do gardła podeszła delikatne gula. Mimo tego czułem, że jestem tu w dobrej sprawie, a to co robię jest najistotniejsze. Tak, jakby cała siła której brakowało mi w przeciągu tych wszystkich lat, ponownie wstąpiła we mnie ze zdwojoną siłą.
Wreszcie zauważyłem ten jasny pokój, a w nim wielką kanapę ze szklanym stolikiem, na którym górowały głównie butelki i kieliszki po wytwornym winie.
- Oho, czyżby odwiedziny?- Odruchowo zalała mnie fala paniki, gdy znany mi białowłosy mężczyzna wyszedł z jednego z ciemnych zaułków, siadając na honorowym miejscu. Jednak nie był to strach przed nim… To zupełnie inne uczucie.
Nie odzywałem się, ze spokojem patrząc jak rozkłada się wygodnie na sofie.
- No to co, widzę, że zabrakło ci twojej wcześniejszej posady. Doprawdy dzieciaki, nie wiem co z wami jest, ale nie tak łatwo zatrudnić się ponownie, chociaż dla ciebie mogę zrobić wyjątek.- Uśmiechnął się w ten znany mi sposób, przez co momentalnie poczułem jak wzbiera się we mnie odruch wymiotny.
- Wiesz, jak uciążliwe było bieganie za tobą przez ten cały czas? Dodajmy jeszcze tych zajebiście upierdliwych agentów z biura bezpieczeństwa publicznego. Ale muszę przyznać, że nieźle się wyrabiali… Moja prawa ręka i ulubiona koleżanka z ochrony okazali się być zdrajcami, działającymi dla rządu. Oczywiście dowiedziałem się o tym po czasie… Ten Akashi Sejiuro, skurwiel jak ich mało… Nie powiem, będę tęsknił, w sumie gość dobrze się wyrabiał spod całej tej żałosnej kupy policyjnego ścierwa. Tylko szkoda, że poczucie humoru miał takie zjebane. Gdy gadałem przez telefon, z nerwów pięć przypadkowych osób dostało kulkę w łeb.
Ale mówi się trudno, w końcu…
- Zamknij się w końcu.- Nie mogłem słuchać jak wygłasza swój równie żałosny monolog. Zabrałem z rzeczy Aomine podręczny pistolet. Wycelowałem zręcznie, zaskakując go, dzięki czemu po chwili krzyknął, tamując krwawienie na lewej piersi.
Za chwilę uśmiechnął się, krzycząc w euforii:
- No kto by pomyślał! Naszego pedałka ogarnęła żądza krwi? No, tego się nie spodziewałem… Czyżby ten policjant, aż tak bardzo poprzestawiał ci w główce? Żałosne, szkoda tylko, że zgnije w tym szpitalu…
- Mówiłem ci, żebyś się zamknął.- Opuściłem głowę, puszczając kolejny pocisk. Trafił prosto w jego bok, a na białej marynarce powoli rozciągała się szkarłatna plama.
- Oho, straszny…- Zadrwił, wciąż się uśmiechając. Jednak mimo tego, dobrze wiedziałem, że nie ma już sił.- Ale wiesz, że od teraz będziesz mordercą? Mordercą skazanym za swoje kary… Zgnijesz w więzieniu, jak w tej placówce dla psychicznych… Myślisz, że masz przed sobą przyszłość? Jakąkolwiek? Nie rozśmieszaj mnie!- Zaśmiał się z satysfakcją, a ja uśmiechnąłem się delikatnie. Wiedziałem właśnie, że jej nie mam. Dlatego tu byłem.
- Wiesz Haizaki, nie mam jakiś szczególnych planów na najbliższą przyszłość.- Nim zdążyłem to powiedzieć, jeden z ochroniarzy zorientował się w sytuacji, odbiegając do mnie i tnąc zwinnie powietrze. Moja ręka upadła na ziemie, rozlewając wokół czerwoną kałużę, tak mocno widoczną w świetle jarzeniówek. Mimo tego wciąż stałem, choć ból promieniujący z okolicy ramienia sprawił, że z ogromnym wysiłkiem stłumiłem nagły krzyk. Nie miałem czasu… Wykrwawię się…

Midorima OIOM
Został sam i choć dobrze wiedział gdzie poszedł jego szef, coraz mocniej wzbudzał się w nim cień niepokoju. Wiedział, że diagnoza była podpuchą. Razem z Akashim spodziewali się tego, jak również samego faktu, że szpital jest pod okiem gangu. Nie miał jednak czasu. Tak naprawdę kalectwo Aomine mogło być wysoko prawdopodobne i wiedział, że musi działać. Chciał to zrobić, jednak nikła obecność szefa nieco go niepokoiła.
Po chwili spojrzał jeszcze raz na salę, w której kłębiła się dwójka lekarzy. Nic nie zrobią, a Daiki może umrzeć. On, jako dobry chirurg stoi pod drzwiami, jedynie się przyglądając.
Po raz pierwszy w życiu jego spokój został tak zachwiany. Ścisnął mocniej pięści, śledząc wzrokiem chirurgów. Zdecydował, że musi działać sam.

Akashi
Widok pomarszczonego starucha, wywyższającego się nad nim, był nie do wytrzymania. Zaśmiał się, nie mogąc znieść komizmu tej sytuacji. Midorima był mądry i niezawodny, nie miał się o co martwić, jednak w tym momencie miał coś znacznie ważniejszego do roboty.
- Zabawa z panem jest mało przyjemna, nie obrazi się pan jak pana opuszczę?- Odparł z chytrym uśmiechem, dostając w twarz.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, ze swojego położenia.- Okularnik lustrował go uważnie, jednak ten zaśmiał się jeszcze bardziej.
- Śmieci pozwalające się ustawiać, nie są na moim poziomie. To wręcz żenujące.
- Cholera. Pozbądźcie się go, tylko tak, żeby nie robić niepotrzebnego bałaganu. Bachor zaczął mnie wkurwiać.
Jak na rozkaz, oboje ochroniarzy, przycisnęło go do ściany, naciskając na gardło.
Momentalnie zrobił się siny, jednak dobrze wiedział, że musi zagrać inaczej. Nie wyrywał się, zamiast tego splunął na jednego z nich. Tamten momentalnie rzucił go na szklaną szafkę, przez co drzwiczki skończyły w kawałkach. Ukucnął, czekając aż podejdą w jego stronę.
Znacznie wyższy brunet podbiegł do niego, trzymając w ręce jego nóż. Uśmiechnął się szerzej, czując jakby robili to, o co właśnie ich prosi. Momentalnie wytrącił go z równowagi, wystawiając nogę. Nie mógł wrócić do pozycji stojącej i w tym momencie miał właśnie ciężko wylądować na ziemi, jednak czerwono włosy nie miał zamiaru stracić takiej okazji. Złapał leżący obok kawałek szkła, podkładając w to jedno, wyczuwalne miejsce. Mężczyzna nie zdążył się obrócić, lądując gardłem na rękę Akashiego i nabijając na wystający z niej odłamek szkła.
Chłopak uśmiechnął się tylko, wycierając rękę o i tak już brudną koszulę. Czuł, jak z jego wargi i skroni leci kolejna stróżka krwi. Plecy bolały niemiłosiernie, a kawałki szkła powbijane tu i ówdzie, coraz głębiej wchodziły w mięśnie, przy nawet najmniejszym ruchu.
Lewa dłoń najpewniej była w kawałkach, zwisając bezwładnie.
Drugi ochroniarz po chwili wahania ruszył na niego, ale na to również był przygotowany.
Skierował pięść w jego stronę, miedzy palcami umieszczając strzykawkę. Ta po chwili zderzyła się z jego szczęką. Upadł na podłogę, a lekarski przedmiot gładko przebił jego policzek z którego sączyła się krew. Akashi usiadł na nim okrakiem, mrucząc z zadowolenia. Zakołysał się biodrami, pocierając o jego kroczę, na co tamten rzucił mu pogardliwe spojrzenie. Uśmiechając się złośliwie, chwycił za pistolet przy jego boku. Teraz potrzebowali nieco zamieszania, by Midorima mógł w spokoju wykonać robotę. Jęknął przeciągle, celując w niego i bez wahania wystrzelił pocisk. Strzał uniósł się echem po ośrodku.
- Coś ty zrobił!?! Wybuchnie panika!
- A myślisz, że o co mi chodzi.- Uśmiechnął się delikatnie, a moment później doktor osunął się, czemu towarzyszył kolejny głośny huk. Otrzepał się, po czym żwawym krokiem skierował do wyjścia. Teraz została mu jeszcze sprawa z herbatką.

Midorima
Strzał wypełnił korytarze, a on nie musiał się dłużej zastanawiać. Znał tylko jedną osobę, która pracując w policji mogła używać równie barbarzyńskich metod. Teraz czuł się spokojniejszy. Przebrany w strój chirurga, spokojnym krokiem kroczył po korytarzu, podczas gdy pacjenci pośpiesznie biegli w kierunku drzwi ewakuacyjnych.
- Midorima?!
- Takao….- Wydyszałem jedynie, widząc chłopaka w stroju pielęgniarza, stojącego naprzeciwko sal operacyjnych. Nie widzieliśmy się od naszego rozstania, kiedy mimo jego sprzeciwu wstąpiłem do policji.
- Czemu ty tu… Musimy się ewakuować…
- Takao! Nie mam czasu, musisz mi ten jeden raz w życiu pomóc...
Przez chwili patrzył się na mnie zmartwionymi oczyma, zagubiony jak dziecko w galerii handlowej.- Proszę…- Niemal wyszeptałem, widząc, jak wciąż się wacha, a czas ucieka.
- Co mam robić…?- Odparł po chwili ciszy, wciąż patrząc na mnie zamglonym wzorkiem.
- Przygotuj mi sale operacyjną na zamkniętym oddziale. Zabezpiecz wejścia i upewnij się, że nie ma żadnego z pracowników.- Rzuciłem pośpiesznie, biegnąc na salę gdzie powinien leżeć Aomine. Gdy dotarł na miejsce nie napotkał już znanych mu lekarzy, kłębiących się wokół jego łóżka.
- Co z nimi zrobiliście?
- Zamknęliśmy w schowku.- Nijimura rzucił od niechcenia, trzymając w dłoni kilka mopów.- Żona nalegała.
- Nie mamy czasu, Misaki idź przeprowadzić ewakuacje. Nijimura, biegnij umyć podłogę…
- Ludzie uciekają w panice, a ja mam biegać i mopem machać?
- Jak szef pracuje, to zwykle brudzi. Idź do gabinetu ordynatora. Zawieź zwłoki do kostnicy i umyj podłogę. Nie chcemy kolejnej rozprawy, a jak już masz je w ręku to chociaż się przydasz.

Kise
 Choć moja ręka krwawiła niemiłosiernie, wczołgałem się z powrotem. Byłem jak Haizaki. Oboje pogodziliśmy się ze swoim losem i wypełniliśmy swoje egoistyczne obietnice. On zniszczył mi życie, a ja ulżyłem sobie kopiąc pod nim grób. Czułem lekką satysfakcję, jednak dopiero wtedy gdy wmawiałem sobie że kogoś uratowałem. Nasza gra może nie była warta świeczki, ale dla nas była to rozgrywka o dumę i zakopane nadzieje.
Puścili mnie. On im kazał. Może liczył na to, że jakimś cudem uda mi się przeżyć i żyć nieszczęśliwie na tym świecie, kontynuując codzienne dni pełne żalu. Ponownie dał mi uciec bym się stoczył. Widocznie sprawiało mu to satysfakcje nawet po śmierci.
Potwór do samego końca…
Wyszedłem na zewnątrz, opadając na kolana. Spojrzałem w dal, widząc jak jaśniejące światła rzucają delikatny blask na ciemniejącą przestrzeń. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, mimo tego, że oczy radośnie spoglądały przed siebie. Skończyło się… Wymierzyłem sprawiedliwość, pomściłem Momoi, Aomine i swoich rodziców. Poznałem tego, którego kochałem do samego końca. Spędziłem z nim najcudowniejsze chwilę i nie żałowałem tego.
Powolnym, niezdarnym ruchem wyjąłem z kieszeni małe urządzenie. Wtedy, jak o tym myślałem, to cieszyłem się z tego, że dobrze znałem te miejsce.
- Żegnaj, Haizaki…- Bez wahania wcisnąłem jeden z detonatorów, a zaraz potem magazyn stanął w płomieniach. Mieli założoną instalację gazową… Wiedziałem to i już od lat chciałem to zrobić, ale powstrzymywał mnie strach o bliskich. Teraz czułem się spokojny. Moje kosmyki lekko zakołysały się na wietrze. Z oddali czułem jak ciepło muska moje ciało, kontrastując z chłodnym wieczornym powiewem. Częściowy huk ogłuszył mnie, jednak na moich ustach rozciągał się szeroki uśmiech. Tym razem dałem radę i zdobyłem to, o co walczyłem.  
Teraz został mi jeszcze jeden, ostatni krok. Wziąłem do ręki pistolet, wiedząc, że ten jeden specjalny pocisk przygotowany jest dla mnie.
Wciąż wpatrzony w miejski obraz, przyłożyłem zimną stal wprost do pulsującej skroni. Byłem gotowy, by spełnić obietnice.
- Kise Ryota, jak mniemam.
Odwróciłem się jak poparzony, mimo, że obraz wciąż uparcie rozmazywał mi się przed oczyma, a prowizoryczna opaska uciskowa powoli puszcza.
- To ty… Jesteś ze szpitala…- Widziałem jak jego różnokolorowe tęczówki lustrując mnie na wylot. Jakby odczytywał ze mnie więcej niż sam potrafiłem. Miał bladą twarz, ubrudzoną krwią i pękniętą wargę. Mimo tego uśmiechał się ze spokojem. Jasna koszula była porwana i mocno przekrwiona. Ale stał naprzeciwko mnie, patrząc ze spokojem.
- To, że odbierzesz sobie życie, nie znaczy, że wygrałeś. Może i udało ci się dobić jednego z celów, ale stracisz wszystkie pozostałe. I co dalej? Masz zamiar tu umrzeć po tym wszystkim?
Nie rozśmieszaj mnie, zbyt długo ci się przyglądaliśmy.
- Myślisz, że dam radę po czymś takim?!- Zbierało mi się na płacz, ale on wciąż górował nade mną.- Raz może i się udało, ale teraz?! Aomine nie żyje, ja jestem mordercą i skończę za kratami… Myślisz, że mam ochotę wypominać sobie to wszystko dzień w dzień?! Nic nie wiesz…
- Zamknij się natychmiast, zanim powiesz coś jeszcze głupszego.- Odparł ze spokojem, spoglądając w bok, tuż w kierunku jaśniejących świateł.- Wszystko zależy od ciebie, wiec nie sądź bez podstawnie.- Odwrócił się w moją stronę.- Przyłącz się do mnie, Ryota. Pracuj dla mnie jak ta zastraszana przez gang Misaki, były kryminalista Nijimura, nielegalny lekarz Midorima, handlarz narkotyków Reo, załamany po śmierci przyjaciela Aomine i wielu innych. Wszyscy jesteśmy tacy sami.
- Ale Aomine nie żyje…- Wychrypiałem w końcu.
- Kto ci tak powiedział?
Teraz patrzyłem na niego odrętwiały.
- Podczas gdy ty, marnujesz czas na tchórzliwe próby samobójcze, twój chłopak walczy o życie razem z Midorimą. Na nic nigdy nie jest za późno, Ryota. Pamiętaj o tym.
Zagryzłem zęby, rzucając pistolet w ogień. Z rany wciąż kapała krew, jednak on podał mi rękę. Czułem się przy nim spokojny… Znowu te samo uczucie co w szpitalu.
Chwyciłem ją, nie wahając się ani chwili dłużej. Tym sposobem poznałem swojego zbawcę.

Midorima
- Takao, zastrzyk…- Nie mógł skupić się na niczym innym.- Kurwa!- Kolejne przekleństwo opuściło jego usta. Całe opanowanie ulotniło się gdzieś daleko.- Wracaj palancie!- Kolejne uderzenie i nerwowe spojrzenie w stronę ekranu. Znowu biło, ale na jak długo…

- Shin-chan… Nie damy rady, nie poskładamy go…
- Nie denerwuj mnie, proszę…
- Uszkodzisz go, zamiast mu pomóc.
- Nie skończy jak kaleka, nie na mojej warcie.- Odwarknął tylko, ponownie chwytając za narzędzia medyczne.
Zrobili szybkie badania, ale nie potrzebował wielu informacji. Kręgosłup był jego największym problemem. Już raz mówili mu, że nie da rady… Jednak Takao chodzi, a to dzięki jemu. To jon uratował go przed wiecznym kalectwem, wstawiając protezy w miejsce kręgów. Nie miał zamiaru tak tego zostawić.
- Midorima do cholery! Rdzeń kręgowy…
- Jest w porządku…
- Oszalałeś…
- Nie oszala…
- Zabijesz go!- Wskazał ręką na ekran i nieregularne pikanie.
- Ciebie nie zabiłem!- Cofnął się delikatnie, spuszczając wzrok w kierunku podłogi.
Na sali zapanowała cisza, którą przerwał głośny i przeciągły dźwięk. Stanęło ponownie.
- Schin-chan proszę…!- Jego głos był niemal błagalny.- Nie dasz rady... Masz pomagać ludziom, a nie ich mordować!- Dopiero teraz zauważył, że płaczę.
- Właśnie to robie!- Walnął pięścią w pobliski blat, szykując kolejną strzykawkę.- Wyjdź, Kazunari.
- Ale…
- Powiedziałem ci coś.

Kise
Pojawiliśmy się w opustoszałym szpitalu, a ja znowu czułem ten sam niepokój gdy wbiegłem do niego za pierwszym razem. Nie rozglądając się wokół, pędziłem co sił w nogach do tego jedynego miejsca.
Oddychałem szybko i niespokojnie, stojąc tuż przy sali operacyjnej.
- Poczekaj tutaj.- Akashi rzucił tylko, ubierając foliowe nakrycie i maseczkę.- Dowiem się wszystkiego od Midorimy.- Przesunąłem się, dając dojście do żelaznych drzwi.
Nie chciałem zawadzać, moja obecność może tylko pogorszyć sytuacje.
Bardzo tego nie chciałem, a jednak siłą woli usiadłem na jednym z plastikowych krzeseł, chowając twarz w dłoniach. Tak bardzo wierzyłem, że uda się go uratować.

Akashi
Wiedział, że nie ma co panikować. Musi pokazać Kise, że jest szansa. Musi pokazać, że on sam się nie boi i pokłada nadzieje. Wiedział, że Midorima nie jest jakimś tam zwykłym chirurgiem. Był bardzo dobrym chirurgiem. Uratował życie ogromnej liczbie ludzi, ocalił ich od kalectwa. Teraz też to zrobi. Z tym przekonaniem kierował się do sali operacyjnej i choć nie chciał tego przyznać, serce waliło mu jak młotem.
- Midorima, jak tam sytuac…

Kise
 Akashi dopiero wszedł na sale, a ja powoli nabierałem coraz większych nadzieji. To Midorima, czemu w niego nie wierzyłem? Uśmiechnąłem się pod nosem, prostując na krześle.
Będzie dobrze… Jest w dobrych rękach…
- Przepraszam, czy jest pan z rodziny?- Średniego wzrostu postać stanęła tuż przy mnie. Nie zdołałem dopatrzyć się jej włosów czy twarzy. Ubrany był w biały strój pielęgniarski i mówił do mnie ze stoickim spokojem.- Naprawdę bardzo pana przepraszam, że tak naskakuje. Naprawdę panu współczuje, niestety domyślam się co czuje większość naszych pacjentów…
- Przepraszam, ale czy wiadomo już co z Aomine?- Prawie, że podskoczyłem na krześle.
Pielęgniarz szybko odwrócił wzrok, a jego twarz gwałtownie złagodniała. Momentalnie zrobił  się spięty, jakby z całych sił próbował uniknąć odpowiedzi.
- Bardzo mi przykro…- Odpowiedział spokojnie, wbijając wzrok w trzymane dokumenty.
Wszystko się załamało. Cel, dla którego jeszcze tu byłem, przepadł gdzieś daleko, pozostając dla mnie nieosiągalnym… Czułem, że tracę siły. Skuliłem się momentalnie, łkając żałośnie. Dźwięk roznosił się echem po zaciemnionych korytarzach, a ja  nie mogłem pozbyć się myśli, że już nigdy go nie zobaczę. Klamka zapadła, umarła następna osoba. Z mojej winy.
- Chciałbym przekazać coś jeszcze…- Spojrzał na mnie smutnymi oczyma, dając do ręki czerwone pudełeczko.- Obok była mała karteczka… Wygląda na to, że trzymał to dla pana.
Drżącą dłonią przyjąłem upominek, a pielęgniarz odszedł powoli, pozostawiając mnie samego z osobistym koszmarem.
Uchyliłem delikatnie wieczko, a w środku zabłyszczała złota obrączka. Uśmiechnąłem się lekko, wkładając ją na palec.
- Tobie pewnie trochę by się zeszło…- Wciąż się uśmiechałem, jednak nie było to nic innego, jak nikły śmiech przez pryzmat łez.
Chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie. Mrok roztaczający się w szpitalu, powoli mnie przenikał, a kolejny opuszczony oddział wywoływał uczucie głębokiego lęku. Mimowolnie zadrżałem. Światło jarzeniówek migało żywo, oświetlając porozrzucane po podłodze dokumenty.
Rozejrzałem się jeszcze raz nieprzytomnym wzorkiem. Po prawej stronie ciągnęło się wielkie okno, zza którego jaśniały miejskie światła. Znowu je spotkałem. Rozpoznawałem te miejsce. Byłem w recepcji. Pamiętałem, jak byłem mały i pierwszy raz tu przyszedłem. Upadłem i złamałem rękę. Mama zaprowadziła mnie tutaj, a mnie urzekły niezwykłe światła za wielkim oknem. Podobno bardzo płakałem, jednak one po części mnie uspokoiły. Teraz ponownie wprawiały mnie w ukojenie.
Podszedłem bliżej okna ostatni raz wbijając w nie wzrok.
- Tęsknie, Aomine…- Bez wahania wyjąłem czarny pistolet, na moment zatrzymując wzrok na pierścionku zaręczynowym. Nie żałowałem tego, że go spotkałem.- Za nas.- Przyłożyłem zimną stal do skroni, a z moich oczu popłynęły kolejne łzy. Nie wahałem się, już nie. Nie miałem po co. Nacisnąłem na spust.

Akashi
Midorima!- Po raz pierwszy nie mógł wykonać kroku. Po raz pierwszy czuł, jakby ziemia na której stoi, perfidnie osuwała się pod jego nogami. Rozejrzał się jeszcze raz, ale choć bardzo chciał, by to co widzi było tylko niewyraźną smugą, prawda była taka, że obraz zdawał się aż nadto wyostrzony.
Obraz monitorujący akcje serca wydawał ciągły i przerażający dźwięk, bębniąc w uszach. Nie żył, to było pewne. Ale nie tylko on… Na podłodze leżał jego niezawodny chirurg i przyjaciel.
Wokół jego ciała rozciągała się aż zbyt dobrze znana mu czerwona substancja. Drżącymi rękoma, sięgnął do miejsca, gdzie powinien odczuwać delikatny puls. Nie czuł go…
Obok niego leżał ktoś jeszcze. Czarne włosy kontrastowały z trupią skórą. Podszedł również w jego kierunku, choć krok był tak niestabilny, że omal się nie wywrócił.
Nie mógł zachować swojej kamiennej twarzy…
- Zabije…- Wysyczał przez zaciśnięte zęby, wbijając wzrok w podłogę.- Zabije!
- Witaj, Akashi-kun.
Chłopak podniósł powoli wzrok. Wiedział w końcu, że skądś kojarzy ten melancholijny głos.
Z przerażeniem spojrzał na niego, a jego wiecznie opanowany głos odmawiał posłuszeństwa
- Ki-kim…jesteś do cholery?
- Szef bezimiennego gangu. Nazywam się Kuroko Tetsuya.- Zaklnął w duchu. Uważne spojrzenie niebieskich tęczówek; w tej chwili wpatrujących się w niego z nie lada rozbawieniem, wywoływał u niego mdłości i uczucie całkowitego zagubienia.
Stali w ciszy. Nie miał chociażby siły czy odwagi na zadanie najbanalniejszego pytania, które choć odrobinę mogło ukazać mu komizm ich spotkania.
Milczał, patrząc pustym wzrokiem przed siebie, czy raczej w kierunku kogoś, kto był dla niego niegdyś całym światem. Teraz stał, uśmiechając się szeroko, a w ręku obracał pistolet z którego zginęli jego przyjaciele. Bał się nazwać ich tak wcześniej, ale zdał sobie z tego sprawę, dopiero po ich stracie.
- Tetsuya, dlaczego…
- Miałeś wszystko, Akashi-kun. Ja nie miałem nic. Starałeś się pomagać, czy nawet pomścić moją śmierć. Nie zmienia to faktu, że nadal jesteś tylko zawziętym egoistą.
- To niczego nie tłumaczy!
- To tłumaczy aż zbyt wiele. Żyłem w twoim cieniu, jako adoptowany brat. Nieszczęśliwie zakochany, którego związek za wszelką cenę ukrywany był przed światem. Fascynowało cię to bardziej niż to, że łączy nas coś więcej. Dla ciebie liczyła się tylko kariera, Akashi. Ale co by się stało, gdyby to właśnie ona upadła? Powiedz mi, co by się stało gdyby to, na czym najbardziej ci zależało, roztrzaskało się  w drobny mak? Teraz, ktoś kogo kochasz, zakopuje twoją przyszłość pod stertą gruzu. Nie masz siły, by to zmienić. Tak jak ja nie miałem siły, by stać się dla ciebie kimś najważniejszym. Żegnaj, mój drogi…
Akashi spojrzał na niego pustym wzrokiem, chwytając za pistolet. Po jego policzku spłynęła samotna łza, uroniona w tak ogromnym odstępie czasu. Kiedy ostatnio płakał? Kiedy Kuroko zginął. Koło się zatoczyło…

*akapity mi coś umarły ;_;*