Jak? pojęcia nie mam do tej pory, najprawdopodobniej jakiś anioł weny i motywacji czuwał nade mną. Tak to jest jak się coś odkłada na ostatnią chwilę, a potem zapomina o zaległych dwóch wypracowaniach z polskiego ;___; No i w sumie jeszcze o sprawdzianie, a jakżeby inaczej.
A więc o to taki skromniutki prezencik ;3 Ja przyznam się, że lubię walentynki... Lubię, bo zwykle w ten dzień jest spory spam na blogach, tumblrach i tak dalej i tak dalej xD Także tego, grunt to znaleźć sobie jakiś plus... Oczywiście wszystkiego najlepszego dla tych zakochanych, niech druga połówka wykaże się (a najlepiej niech się cały czas wykazuje, bo o to w tym wszystkim chodzi), a dla tych bez miłego rzepa na ogonie, niech takowy się trafi ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Bokuto był jedną z osób, dla
których określenie „nieokrzesany” pasowało równie idealnie co kontakt do
gniazdka. To jak jedna z prawd rządzących światem - jest i już.
Drugą niepodważalną prawdą było
również to, że Bokuto był zmienny jak pogoda. Gdy coś szło po jego myśli,
męczył wszystkich swoim entuzjazmem niczym małe dziecko, zadowolone ze
zrobionej przez siebie laurki na dzień mamy. Gdy jednak szczęście postanawiało
go opuścić, natychmiast nastawała era życiowego męczennika. Pełen żalu buczy
się na cały świat, dąsa po kątach i za nic nie da się przekupić.
Drużyna znalazła na to sposób,
który był skuteczny, ale jedynie na boisku.
W codziennych realiach, bywało
nieco gorzej, jeżeli ma się na myśli białowłose zwłoki, snujące się niczym
widmo po szkolnym korytarzu.
Tego dnia kapitan drużyny miał
ochotę strzelić sobie w twarz, a najlepiej zrzucić się z pierwszego lepszego
okna mijanego po drodze do sali.
Znowu zaspał, znowu dostał
ochran, znowu się nie przygotował; bo oczywiście zapomniał, w dodatku zakazali
mu trenować dopóki nie weźmie się w garść. Niby jak inaczej miał się czuć? Miał
skakać z radości, że siwy matematyk tak po prostu się na niego uwziął?
- Wcale się na ciebie nie uwziął.
Po prostu dajesz mu powód do zrobienia ze sobą porządku - rzucił Akaashi, opierając
się o parapet, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Minęła właśnie druga lekcja,
więc siedzieli razem pod salą.
- Nawet ty przeciwko mnie…-
załkał teatralnie, chowając twarz w dłoniach.- Akaashi jak możesz, myślałem że
jesteś moim najlepszym przy…
- To on ci wyłącza budzik?
- Mówiłem ci przecież, że on tak
sam z siebie nie dzwoni.
- Prawie codziennie?- wbił w
niego znudzone spojrzenie ciemnych oczu. Znał swojego partnera z boiska aż zbyt
dobrze, jakkolwiek bo to nie brzmiało.- Ja to widzę tak, że kładziesz się zbyt
późno, a potem masz problem z ludzkim wstawaniem.
- Jeśli godzinę szóstą można
nazwać „ludzką”, to ja już nic więcej nie mówię…- wyjęczał, kładąc czoło na
podciągniętych kolanach. Nie trzeba było być jego matką, by wiedzieć, że jest
zmęczony. Może nawet nie przespał całej nocy. Co gorsza może którejś z rzędu.
Szatyn zerknął na niego, jak
siedzi na podłodze z dezaprobatą.
Jak z dzieckiem…
- Mamy w przyszłym tygodniu
egzaminy- odparł pod nosem. Zaczął niepokoić się nieco, czy jego kolega jest
oby odpowiednio doinformowany.
- Przecież wiem…- burknął w
odpowiedzi, siedząc smutno na podłodze.
- Już myślałem, że ci uleciało.
Bokuto tak naprawdę zapomniał. Przypomniał
sobie o istocie szkolnej edukacji dopiero sekundę temu. Nie miał jednak chęci
przyznawać się do tego.
- Wiesz, że miałbyś problem?
Gdyby poszło ci tak jak ostatnio, mogliby nawet zabronić ci gry w ważnych meczach.
Przynajmniej dopóki się za siebie nie weźmiesz- wymamrotał, śledząc reakcje asa.
Ten jednak nawet nie drgnął, wbijając pusty wzrok w przestrzeń.
- Nie dopuściłbym do tego…
- Na razie idziesz w złym
kierunku.
- Akaashi… Czemu jesteś przeciwko
mnie?!- zajęczał na tyle głośno, że uczniowie przechodzący obok, wlepili w
niego nerwowe spojrzenia- dam rade. Nim się zorientujesz będę mógł trenować z
wami i pojadę na najbliższy mecz!
- Chyba jako kibic.
Bokuto burknął coś pod nosem, na
nowo chowając spojrzenie w zaciszu własnych kolan i emitując coś na kształt
choroby sierocej.
- Wstawaj już- wyciągną dłoń w
jego kierunku- siedząc pod parapetem, świata nie uratujesz.
Spojrzał na niego smętnie, po
czym z wahaniem chwycił jego rękę. Przyjaciel stękną cicho, przyjmując ciężar i
z trudem postawił go do pionu.
Cały dzień zdawał się mieć nijak
do wszystkiego. Bokuto z trudem kontaktował i wiecznie smęcił, albo przysypiał
prawie na każdej lekcji, łapiąc kolejne zirytowane spojrzenia nauczycieli.
Wczorajszej feralnej nocy, czyli
w dzień w którym wyznaczono mu jego „mniejszą” szkolną karę, postanowił wziąć
się w garść i nadrobić ciążące zaległości. Pełen zapału i wyraźnie zmotywowany,
rzucił się w nurt podręczników. Wszystko mogło ułożyć się pięknie i w zgodzie z
jego oczekiwaniami, jednak cała noc spędzona na dzikim romansie z książką do
matematyki, nic mu nie dała. Dziwne szlaczki i wzorki, dalej pozostawały dla
niego tylko i wyłącznie nie zrozumiałym szykiem liczb i literek. Nie ważne jak
długo wpatrywał się w dany rysunek, ile razy z rzędu czytał tę samo zdanie i
ile filmików w internecie zdążył obejrzeć. Efekt wciąż pozostawał ten sam.
O godzinie szóstej umiał tyle
samo co o północy. Udało mu się wzbogacić jedynie o potworne zmęczenie, parę
sińców pod oczami i chęć pomsty do nieba.
Rano rodzicielka wygoniła go z
domu, nawet nie siląc się na skomentowanie jego wizerunku. Wiedziała o jego
zaległościach, a to naprawdę w niczym nie pomagało. Zapewne gdyby nadal żyła w
błogiej nieświadomości, to z samego rana poklepałaby go miło po główce i pozostawiłaby
w domu. Od kilku dni jednak mierzyła go wrogim spojrzeniem, dowiadując się o
nieszczęsnych wynikach jego równie nieszczęsnej edukacji.
Z tego powodu był dziś nie do
życia, przypominając bardziej zombie niż najweselszego gościa w placówce. Do
tego wszystkiego Akaashi zdążył przypomnieć mu o kolejnej katastrofie, a
zaliczenie z matematyki zbliżało się do niego wielkimi krokami.
Stary, siwy dziadyga już nie raz
odmówił mu korepetycji i jakiejś większej pomocy. Głównie dlatego, że pilny
uczeń opuścił kilka poprawek idąc na trening, albo z góry olewał to, co działo
się na lekcji. Stąd dobroć pewnego nauczyciela została doszczętnie wyczerpana,
a nie zaliczony przedmiot taki właśnie pozostał.
- Idziesz na trening?- wymamrotał
ciszej niż zamierzał.
Obaj po skończonych lekcjach, opuszczali właśnie budynek.
Ich zajęcia się dziś nieco przedłużyły, co niestety działało na niekorzyść
Bokuto.
- Tak- rzucił po chwili wahania.
Oboje stali teraz na placu, by za moment
rozejść się w oddzielnych kierunkach.
- Opowiesz mi jutro jak było?-
westchnął, poprawiając torbę na ramieniu.
- Tak. Daj spokój, to tylko jeden
trening… Świat się nie zawali, bo wszechmogący Bokuto nie zaszczycił wszystkich
zebranych swoją promienną osobą. Im szybciej zabierzesz się za poprawki, tym
szybciej wrócisz - Akashi rzucił na odchodne, odwracając się w kierunku sali
gimnastycznej.
- Taa, łatwo ci mówić- nadymał
policzki niczym małe dziecko, po raz kolejny uzmysławiając sobie swoją
beznadziejną sytuacje.
Wesołe okrzyki kolegów, dźwięk
piłki uderzającej o parkiet, pełne irytacji spojrzenia skierowane na jego zbyt
nadpobudliwą osobę, wystawienia Akaashiego i jego morderczy poker face… W
tamtej chwili rozweseliłoby go nawet mycie boiska, byleby nie dotykać się do
pierwiastków.
Rzucił ostatnie tęskne
spojrzenie, w kierunku oddalających się pleców na tle ukochanego budynku sali
gimnastycznej, po czym męczeńskim krokiem skierował się w stronę domu.
Najchętniej położyłby się na łóżku i umarł młodo, ale dziś chyba nic z tego.
Jeszcze gdyby coś z tej nauki zrozumiał, to byłaby już połowa sukcesu.
Dochodziła godzina dziewiętnasta,
słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, sprawiając że drzewa i budynki rzucały
rozmyte cienie, a okolica stawała się miła i kojąca.
Wieczory miały swój urok,
szczególnie gdy świat powoli niknął pogrążony w mroku, a niebo złociło się na
wiele barw.
Idąc w kierunku domu, pozwolił
sobie nie myśleć ani o swoim problemie, ani o pierwszym treningu, który ominął
go od dłuższego czasu. Zapewne jeszcze trochę przegapi, ale czym prędzej pokaże
innym, że potrafi się za to zabrać, tym prędzej wróci do tego, za czym tak
uparcie tęskni.
W domu zjawił się niecałe
dwadzieścia minut później, rzucając niedbale buty i wołając głośno w progu na powitanie. Odpowiedziała mu głucha
cisza, w związku z czym niezbyt delikatnie postawił torbę obok schodów i
przeszedł do kuchni.
Dom urządzony był nowocześnie, ale
nie brak mu było przytulnego zakątka czy tradycyjnego akcentu. Ot co zwykły
dom.
Wchodząc do kuchni, nie zastał nawet
żywej duszy. Wzruszył tylko ramionami, kierując się do lodówki i rozpoczął
penetrować jej zawartość. Rodzice zaszczycili go wczoraj zakupami, a dom
niebezpiecznie lśnił. Zaintrygowany zauważył na jednej z półek zwiniętą
tortille i bliżej niezidentyfikowaną zawartość w plastikowym pudełku. Nie
zostawiali mu zwykle tyle jedzenia, chyba że mieli zamiar gdzieś wyjechać.
Z tą myślą zamknął drzwiczki,
dostrzegając na nich niewielką karteczkę. Jakim cudem nie zauważył jej
wcześniej?
Wyjeżdżamy z tatą pilnie do siostry.
Nie będzie nas przez kilka dni. W lodówce masz jedzenie, a w górnej
szufladzie pieniądze.
Nie wydaj ich tylko na głupoty… W razie problemów zadzwoń.
Mama ;)
- Dobrze, że mam szkołę, inaczej
pewnie kazaliby mi jechać…- beznamiętnym wzorkiem spojrzał na kartkę,
opuszczając kuchnie i kierując się po schodach do swojego pokoju, na drugim
końcu korytarza.
Czysto może nie miał, ale mogło
być o wiele gorzej, w końcu sprzątanie boli.
Na jednym wdechu kopnął drzwi, zdjął górę mundurka i rzucił
się z utęsknieniem na łóżko.
- Ty mnie rozumiesz…- miłe ciepło
i miękka pościel pozwalały mu na chwilę relaksu, a powieki zaczęły coraz
bardziej ciążyć. Najchętniej pozwoliłby sobie w końcu wypocząć, ale nie miał na
to czasu. Miał jeszcze sporo pracy.
Wyciągnął spod poduszki
podręcznik i nim się zorientował, przysnął.
Nie wiedział co się dzieje, ani
która jest godzina. Jedyną rzeczą jaką czuł, był ucisk na ramieniu i delikatne
poruszanie jego zmęczonymi zwłokami.
- Bokutooo… wstawaj…- ledwo
słyszalny głos zburzył jego idealny świat spokoju i wypoczynku. Jękną
niezadowolony, nakładając na głowę poduszkę i przekręcił się sprawnie na drugi
bok.- Rety, naprawdę jesteś beznadziejny…
Szturchanie i daremne
molestowanie jego osoby ustało, zaraz za poirytowanym westchnieniem.
- Nie po to przyłażę do ciebie by
ci pomóc, abyś teraz gnił w łóżku- silił się na dobitny ton, krzyżując ramiona
na piersi i patrząc z przekąsem na obraz całego zamieszania.
Białowłosy chyba w końcu zajarzył
co się do niego mówi, bo podniósł się gwałtownie, wpatrując w swojego bohatera
szeroko otwartymi oczyma.
- Nie poszedłeś na trening, by mi
pomóc?- Akaashi mógł przysiąc, że widzi iskierki w jego oczach.
- Nie każ mi tego powtarzać. Sam
się raczej nie ogarniesz, a nie trzeba być geniuszem by wiedzieć, że naprawdę
zapomniałeś o tym egzaminie, a ja sam chętnie powtórzę to i owo.
Poza tym bez naszego asa jest to trochę bez sensu…- ostatnie
powiedział niemalże szeptem.
- Mógłbyś powtórzyć?- Bokuto
uśmiechnął się radośnie, poruszając znacząco brwiami.
- Powiedziałem że… Zaraz, zaraz,
czy to są majtki?- wskazał palcem na materiał, wiszący na lampce.
- Akaashi kocham cię!- Kapitan
usiadł na łóżku, obejmując go w pasie i wciskając rozradowaną twarz w materiał
jego bluzy.- Ratujesz mi życie!
Keiji stał jak wryty, czując
oplatające go w pasie masywne ramiona i gorący oddech, drażniący skórę w
okolicach brzucha. Spiął się gwałtownie, czując ciepło w okolicach twarzy i
lekko przyśpieszony puls. Gdyby Bokuto czasami uważał na to, co mówi…
Niezręczną chwilę przerwało
donośne burczenie, wydobywające się z wnętrza pewnej osoby.
- Oj…
- Jadłeś coś?
- Nie, w końcu zapomniałem.
- Naprawdę jesteś do dupy…-
odparł, przybierając ponownie swój kamienny wyraz twarzy. Ignorując dzikie
wycie kolegi z drużyny, spojrzał z uwagą na zegar ścienny, wiszący kilka metrów
dalej.
Przy założeniu, że ofiara losu
zje kolacje w szybkim tempie i uda im się podzielić materiał do nauczenia na
kilka części, powinni zdążyć przygotować się chociaż częściowo i wbić do głowy
to, co było najtrudniejsze. Zostanie również czas na jako taki sen.
- Słuchasz mnie?
- Nie. Chodź coś zjeść, zanim się
rozmyśle- rzucił, wymaszerowując z pokoju.
- Ej! Akaashi czej! W ogóle to
jak ty wszedłeś?
- Nie zamknąłeś drzwi i nie
odbierałeś.
Bokuto skarcił się tylko za te drzwi, po czym obaj
powędrowali do kuchni i odgrzali zawiniętą tortille. Kapitanowi widocznie poprawił
się humor. Zachowywał się już bardziej jak „on” i przestał użalać się nad
własnym losem.
Następnie spędzili czas na
zajadaniu się przed telewizorem i komentowaniu jakiegoś teleturnieju. W
międzyczasie as streścił materiał i opowiedział z przestrachem nad czym spędził
ostatnią noc.
- Spróbuje wytłumaczyć ci to po
swojemu. Wygląda na to, że nie potrafisz przyswoić sobie czysto naukowego
języka.
Dochodziła godzina dziesiąta,
kiedy zaszyli się w pokoju Bokuto, wcześniej powierzchownie w nim sprzątając, bo
jak sądził korepetytor: „ w takim bałaganie, nauczenie się jednej zwrotki
wiersza sprawiłoby nie lada problem”.
Zaopatrzeni w dzbanek mocnej
kawy, kartkowali kolejne strony książki, robiąc notatki i rozpisując kolejne
zadania. Ludzkie zwłoki emanowały kolejną falą energii, kiedy tematy tłumaczone
przez Akaashiego stawały się jasne i przejrzyste. Język i sposób tłumaczenia
przypadły mu do gustu, a co najważniejsze zapamiętywał więcej niż mógł
przypuszczać. Nawet matematyka stała się łatwiejsza.
- Musisz jeszcze podzielić przez
dwa- wskazał ołówkiem miejsce w jego zeszycie- niby umiesz, ale robisz głupie
błędy.
- Zapominam…- odparł, ziewając
przeciągle i na nowo wrócił do zadania.
- Chyba raczej chce ci się spać-
Keiji zmierzył go czujnym spojrzeniem. Wyglądało na to, że dziś nie wyciągnie z
niego nic więcej. Jakby nie patrzeć Bokuto odespał dziś niewiele, w dodatku
większość na lekcji.
- Nie prawda…- wydukał, choć
moment później wylądował twarzą w książce.- No może trochę…
- Idź się umyj.
- Że niby śmierdzę?
- Jak cholera.
- Mocne słowa jak na ciebie-
Akaashi uśmiechnął się pod nosem, widząc na twarzy przyjaciela równie delikatny
uśmiech.- Dobra już idę, nie denerwuj się…
Białowłosy zniknął za drzwiami
łazienki, pozostawiając go samego sobie, wśród naukowego bałaganu.
Sprawnie odłożył książki,
dziękując światu, że jutro już piątek, a co za tym idzie musiał wytrzymać
jeszcze tylko jutro. Choć może źle to ujął, odpoczynek nie był odpowiednim
wyrażeniem. W weekend zapewne zawita jeszcze u Bokuto, tonąc razem z nim w
lawinie materiału i powtórek. Kiedy udało mu się to wszystko nazbierać? Czasem
miał wrażenie, że światopogląd jego przyjaciela rozciąga się od atakujących do
libero, przez rozgrywających.
Ale było w tym coś niezwykłego.
Oddanie z jakim grał, momenty w których szczerze się cieszył i entuzjazm jakim
palił na boisku, wszystko mu wynagradzały. Akaashiemu ciężko było to przyznać
przed samym sobą, ale miał w nim oparcie i jednocześnie kogoś, przy kim
nieświadomie czuł się spokojnie. Nawet jeśli ten ktoś bywał bardziej nerwowy
niż on sam.
Lubił jak był żywy, martwił się gdy chodził
przygnębiony i czym prędzej chciał mu pomóc. Ostatnio zaczął nawet zastanawiać
się, czy myśli o nim jedynie jak o przyjacielu.
- Akaashi wróciłem! Mam nadzieje,
że nie skorzystałeś z okazji i mnie nie okradłeś.
- Zabrałem ci te majtki, co
leżały na lampce.
- Żartujesz…?- Stanął gwałtownie
w drzwiach, patrząc na niego z wahaniem. Sterczące włosy, oklapły, okalając
jego twarz, a z końcówek spływały kropelki wody. Miał na sobie luźne spodenki i
czarny t-shirt.
- Pewnie że nie, wziąłem też
kilka sztuk z szafki. Kolekcjonuje je jak nie patrzysz.
- A ja cały czas obwiniałem
pralkę, stalkerze jeden…
Rozmawiali jeszcze chwilę,
pozwalając na luźne docinki i robiąc streszczenie tego, co zdążyli już zrobić.
Po pewnym czasie Akaashi wstał z krzesła, stojącego przy biurku i powoli zaczął
zbierać swoje rzeczy.
- A ty gdzie?- Bokuto zmrużył
oczy ostrzegawczo.
- Do domu, chyba proste-
powiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Tamten z kolej stał w miejscu, krzyżując ręce na piersi i z
morderczym spojrzeniem wpatrywał się w niego.
- Nigdzie nie będziesz się
szlajał po nocach.
- Mam niedaleko…
- Sam nie idziesz.
- Dobra matka z ciebie.
- Akaashi, zostań. Rodzice i tak
wyjechali na kilka dni- wyrzucił w końcu, widząc jak chłopak zbliżał się do
drzwi.- Rano wyjdziemy wcześniej i zajdziemy po twoje rzeczy.
Bokuto już myślał, że zdołał go namówić, jednak cisza
trwająca między nimi została szybko zniwelowana przez spokojny głos:
- Przepraszam Bokuto, jednak
naprawdę musze już wracać.
Entuzjazm chłopaka zniknął, jakby
kilka dobrych metrów pod ziemią, przysypany żwirem trwogi i rozczarowania.
Keiji zakładał właśnie buty,
kiedy w oka mgnieniu as pojawił się tuż przy nim.
Ubrany był w luźne jeansy, miał
na sobie grubą czarną bluzę z założonym kapturem i brązową kurtkę z futerkiem.
Wciąż miał wilgotne, oklapłe włosy, które nijak miały się do jego tradycyjnej
fryzury. Ewidentnie nie wyglądało na to, że miał zamiar siedzieć w domu.
- To chociaż daj mi się
odprowadzić!- Skrzyżował ręce na piersi, siląc się na władczy ton.
Akaashi mimo wszystko roześmiał
się. Wyglądał teraz co najmniej jak młodzież w czasie buntu.
- Niech będzie, jednak to trochę
bez sensu, zważywszy na fakt, że jeszcze niedawno szurałeś nosem po książce.-
Narzucił na siebie czarną kurtkę, która mimo że była niezwykle ciepła, zdawała
się być szokująco cienka i lekka. Rozejrzał się wokół, mając dziwne wrażenie,
jakby czegoś zapomniał. Czegoś, co najprawdopodobniej leżało sobie spokojnie w
zaciszu męskiej szatni, na szkolnej sali gimnastycznej.
- Nie będzie ci za zimno w
szyje?- Teraz zdał sobie sprawę, że zapomniał o jeszcze jednej rzeczy.- Poczekaj
chwilę.
Akaashi stał w miejscu,
przyglądając się szeroko otwartymi oczyma, jak białowłosy narzuca mu na szyje
biały szal i zawija go dokładnie. Poczuł delikatne ciepło na policzkach, kiedy
jego palce przypadkowo muskały jego szyje. Musiał przyznać, że skupienie na
jego twarzy, kiedy dokładnie go obwiązywał, było przezabawne. Mimowolnie zachichotał
pod nosem, a ten spojrzał na niego zagadkowo.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie, nic nic…- machnął dłonią,
a Bokuto odsunął się kilka kroków do tyłu, podziwiając swoje dzieło.
- Wyglądasz w nim lepiej niż moja
mama- stwierdził w końcu.
- Zaraz, to szalik twojej mamy?-
zamrugał po chwili, czując zapach damskich perfum.- Tym bardziej nie powinienem
go zakładać…
- Daj spokój i tak ma kilka
innych- przyznał w końcu.
Akaashi westchnął tylko, jednak
nie miał zamiaru wdawać się w kolejną dyskusję na ten temat.
Wychodząc z domu owinęło ich zimne
powietrze. Bokuto przed wyjściem założył jeszcze szarą czapkę z daszkiem,
ponieważ jego włosy nie miały najmniejszego zamiaru wyschnąć. Teraz naprawdę
przypominał typowego dresa.
Droga nie była może długa, jednak
obaj zastanawiali się czy nie lepiej byłoby skorzystać z środków transportu.
Wychodząc na jedną z głównych dróg, skręcili na przystanek autobusowy, ze
skupieniem studiując rozkład jazdy.
- Gdybyśmy pojechali tym za
dziesięć minut, to uda nam się wysiąść przy szkole. Stamtąd będzie to tylko
kawałek drogi piechotą- Bokuto wyszczerzył się ponownie, choć powieki zaczęły
mu powoli ciążyć i najchętniej zrobiłyby efektowny spadek w dół. Na to nie mógł
pozwolić, więc obecnie dreptał w miejscu, bądź też chodził w te i we w te.
- Może usiądź, bo wyglądasz teraz
jak młody gniewny- szatyn wymamrotał, siedząc na ławce i chowając twarz w
zgłębieniu szalika. Mimo, że pachniał naprawdę mocno, to był to dość ładny
zapach, a materiał z którego był zrobiony, był naprawdę ciepły i miły.
Po dwóch minutach szybko mu się
znudziło, więc zajął miejsce obok niego. W okolicy było pusto, raz na jakiś
czas przejeżdżał samochód. Było to spowodowane późną porą. Kilka metrów dalej
stał mały sklep całodobowy, a budynki mimo stojących bok latarni, wciąż były
częściowo skąpane w mroku.
- Mamy jeszcze trochę czasu,
pójdę po coś do picia- Bokuto wstał z ławki, czując jak zmęczenie zbyt mocno go
otumania. Nie mógł siedzieć w miejscu, bo inaczej uśnie tu na sto procent. Jego
przyjaciel widocznie zrozumiał o co chodzi, bo kiwnął tylko głową ze
zrozumienie.
Siedział teraz sam, wypatrując
autobusu. Wyjął z kieszeni telefon, skupiając wzrok na godzinie. Jeśli pojawi
się punktualnie, to zostało im 7 minut. Był na siebie naprawdę zły.
Przyszedł dziś do Bokuto w
jeszcze jednej istotnej sprawie, jednak jak na złość, przez swoje gapostwo,
zapomniał o najważniejszej rzeczy. Coś, co teraz leżało w szatni.
Ale czy naprawdę chciał mu to
powiedzieć? Miał wrażenie, ze stąpa po kruchym lodzie. Przekładał to z dnia na
dzień, z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc.
Doszukiwał się odpowiedniej
okazji, tracąc wszystkie po kolej. Im bardzie odwlekał, tym gorzej się czuł.
Targały go jednak potworne wątpliwości. Czy jeśli mu powie, to na pewno poczuje
się lepiej? Być może poczuje się jeszcze gorzej, jednak zrobi to dla własnego
spokoju.
- Nie ładnie się włuczyć po
nocach, mama nie byłaby dumna- mocny głos wydarł go z zadumy. Tak się zamyślił,
że stracił częściowo kontakt z rzeczywistością.
Przed nim stało dwóch chłopaków.
Nie mogli mieć więcej niż osiemnaście – dziewiętnaście lat. Nie trzeba było być
geniuszem, by wiedzieć, że szukali zaczepki. Był to kolejny typ zbuntowanych
małolatów, którzy na siłę chcieli pokazać jacy są straszni i dorośli.
Jeden z nich, nieco wyższy od
swojego kolegi, przysiadł się obok niego. Siatkarz w jednej chwili poczuł
zapach piwa i dymu papierosowego. Naprawdę nienawidził wracać po nocach.
- Przedstawię sprawę jasno. Koledze
spodobał się twój telefon. Myślę, że możemy ubić interes.- Objął go ramieniem,
siląc się na pseudo przyjacielski ton. Szatyn odruchowo skrzywił się, czując
jeszcze mocniejszy smród. Mimo wszystko postanowił się nie wyrywać, nie chciał
pogorszyć sytuacji i nie miał zamiaru dać się sprowokować. Był spokojny, ale
jego serce przyśpieszyło.
- Mówiąc o interesie, mamy na myśli
to, że nie obijemy ci buźki, jeżeli łaskawie oddasz nam swój sprzęt. To jak
będzie?
- Akaashi, przepraszam że tak długo,
ale kasa nawaliła…- mówił, męcząc się z zakrętką butelki. Dopiero gdy podniósł wzrok,
jego brwi znacznie się zmarszczyły, a głos przybrał surowszy ton:
- Jakiś problem?- rzucił, po czym
powoli skierował się w ich kierunku. Nie raz widział tego typu zaczepki i
ewidentnie oba typy nie wyglądały zbyt przyjacielsko.
- Ładna kurtka, firmowa no nie?
- Stać mnie na nią, w przeciwieństwie
do pijanych, osiedlowych dresów.- Akaashi wiedział, że tak się to skończy. Jeśli
chodzi o tego typu sytuacje, Bokuto nie dawał sobie w kaszę dmuchać.
Sprowokowanie go nie było jakimś wielkim wyczynem. Czuł, jak podświadomie
zaczyna się denerwować.
- No popacz ty no, jaki pyskaty…-
rzucił do drugiego. Ten wciąż siedział obok szatyna.
- Nadal chce tę kurtkę- wyjęczał porozumiewawczo.
- To zabierz gnojkowi, właściwie to
nawet mnie zdenerwował.
Akaashi zacisnął zęby, widząc jak
jeden z nich podchodzi do Bokuto. Pogorszyli sprawę. Jeszcze bijatyki im
potrzeba… Gdyby nie dali się sprowokować… Właśnie, to co wtedy?
Najprawdopodobniej ograbiliby ich od razu, po czym sprzedali manto. Na jedno
wychodzi.
Wciągnął powietrze, słysząc
zdławiony krzyk jednego z chłopaków. Bokuto uderzył go pięścią w twarz, przez
co tamten na moment stracił równowagę i upadł na ziemie. Spojrzał na niego
wrogo i warknął pod nosem:
- Kurwa, koniec zabawy gnojku- wstał
chwiejnie, jednak as zdołał kopnąć go w piszczel, na co tamten zawył i ponownie
upadł na kolana. Kapitan na ułamek sekundy opuścił gardę i to wystarczyło. Mniejszy
z nich zaszedł go z drugiej strony, uderzając pięścią w nos.
Białowłosy syknął, słysząc delikatne
chrupniecie i metaliczny posmak krwi w ustach. Zakręciło mu się w głowie, a
wzrok pozostawał zamglony. Fala bólu przytłumiła jego zmysły, dzięki czemu
przeciwnik zdołał go ponownie uderzyć.
Akaashi stał w miejscu. Jeśli
teraz by się dołączył, tylko pogorszyłby sprawę. Spojrzał nerwowo po otoczeniu,
widząc jak kilka metrów dalej wyłonił się ich autobus. Bez zastanowienia
odciągnął Bokuto i szarpnął w kierunku przystanku autobusowego.
Chłopak, z którym jeszcze przed
sekundą borykał się jego przyjaciel, najwidoczniej próbował zorientować się w
otoczeniu. Możliwe, że jakimś cudem kapitan zdołał mu oddać.
Autobus zatrzymał się, choć obaj
mogliby przysiąc, że kierowca robi to bardzo niechętnie. W sumie nie było się
co dziwić. Wyglądali jakby wrócili z typowej osiedlowej bijatyki.
Wsiedli do środka, starając się
zbytnio nie zwracać na siebie uwagi pasażerów.
Choć nie było ich
wielu; staruszka siedząca na jednym z siedzeń, dwie młode dziewczyny, żwawo
rozmawiające ze sobą i jakiś facet w czarnym płaszczu. Bezwarunkowo cała
czwórka spojrzała na nich z niepokojem, choć żadne z nich nie miało zamiaru się
odezwać.
Keiji odetchnął z ulgą, sadzając
kolegę na jednym z tylnych siedzeń i podłożył mu pod nos kolejną chusteczkę. Szybko
nasiąknęła krwią, która nieustannie spływała mu po brodzie.
- Powinniśmy jechać do szpitala,
możesz mieć złamany nos.
- Nie trzeba…
- Słyszałem jak chrupnęło, a
zauważ że siedziałem całkiem daleko. Trzeba coś z tym zrobić, inaczej będzie
krwawiło nadal.
- Akaashi, nie przesadzaj. To nie
wstrząs mózgu, a krwawienie zaraz ustanie…
- Aleś ty upierdliwy!- wciąż
klęczał przy nim. Po chwili zdali sobie sprawę, że zdążyli wypaprać już wszystkie
chusteczki jakie mieli w zapasie. Bokuto syknął cicho, dotykając nos wierzchem dłoni.
Autobus powoli zatrzymał się na
jednym z przystanków, a za nimi stanął młody facet w czarnym płaszczu.
- Proszę- odezwał się jedynie,
podając im kolejną paczkę, po czym wysiadł. Obaj spojrzeli na siebie,
całkowicie wytraceni z rytmu.
Trzy przystanki później, wysiedli
przed budynkiem szkoły. Szatyn ponownie spojrzał na przyjaciela z niepokojem. Nieszczególnie
chciał ciągnąć go dalej, w końcu mieli jeszcze kawałek do jego domu, a nie miał
najmniejszego zamiaru zostawić go samego. Cholera, jednak mógł zostać u niego
na noc. Zachciało mu się nocnych wycieczek…
Ostatecznie westchnął i odparł:
- Możemy iść do szatni i cię
opatrzyć. Poczekamy aż krwawienie ustąpi i pójdziemy do mnie. Nie chciałbym
puszczać cię samego w takim stanie, a do szpitala jest kawałek drogi.
Białowłosy pokiwał głową,
wyraźnie zadowolony.
- Ale jeśli ci się nie polepszy, to
dzwonimy na pogotowie.
Uśmiech mu nieco zbladł, jednak
pokiwał porozumiewawczo głową.
Obaj w oka mgnieniu znaleźli się przy tylnym wejściu do
męskiej szatni. Wyciągnęli spod doniczki klucz, a chwilę potem zamek drzwi
ustąpił z charakterystycznym dźwiękiem. Drużyna trzymała go tam w razie czego.
Tym razem wyjątkowo się przydał, choć na pierwszy rzut oka wydawało się być to
nadzwyczaj głupie.
Zapalili światło, wchodząc do
środka.
As drużyny usiadł na ławce, zdejmując niepotrzebne rzeczy i
pochylił głowę do tyłu, pozwalając by krew swobodnie spływała na podłogę. Przyjaciel
jedynym susem znalazł się obok swojej szafki, wypatrując jej zawartości.
Znalazł się zarówno jego szalik jak i jeszcze jeden ważny przedmiot. Cholera,
znowu będzie musiał to odwlec?
- Co robisz?- spojrzał na niego
zaciekawiony. Ten szybko odwrócił się od szafki i ruszył w kierunku półki z
apteczką.
- Patrzyłem, czy nie zostawiłem
tu przypadkiem szalika.
Wziął do ręki nieduże pudełko,
klękając przed życiowym nieszczęśnikiem. Ten tydzień naprawdę dał mu mocno w
kość.
- Wydmuchaj nos- polecił, gdy
tylko krew nieco się uspokoiła. Wykonał polecenie, krzywiąc się jak tylko docisnął
go mocniej palcami. Jeszcze chwilę zatykał nos, pozwalając krwi na krzepniecie.
Gdy ustało, Akaahi zbliżył się do
niego delikatnie obmywając mu twarz zimną wodą. Musiał przyznać, że wyglądał
teraz jak siedem nieszczęść. Oprócz sinego nosa, miał również rozwaloną wargę i
lekki siniec wokół oka.
- Przepraszam…- skrzywił się, gdy
tylko szatyn skończył przemywać jego twarz i nasączył wacik wodą utlenioną.
- Nie rzucaj się, będzie lekko
szczypać- odrzekł spokojnie, jedną dłoń trzymając na jego policzku, a drugą płukał
rozciętą wargę.
- Akaashi, ja naprawdę cię
przepraszam…- Poczuł jak na jego dłoń spływa łza, a za nią idą kolejne. Z
szeroko otwartymi oczyma spojrzał ku górze, widząc jak złote tęczówki szklą się
znacząco. Oklapłe włosy wciąż okalały zmęczoną twarz, a ich kosmyki przykrywały
oczy.- Przeze mnie nie zjawiłeś się na treningu, bo pomagałeś mi się uczyć
czegoś, co było dawno temu. Ja byłem po prostu zbyt leniwy bo sobie to
przyswoić, a w efekcie wplątałem w to ciebie. Zamiast grać z kumplami, kułeś ze
mną do późnej nocy. Teraz zamiast siedzieć w domu, robisz za moją niańkę. Naraziłem
cię na wielką głupotę, samemu wszczynając bójkę. Od kilku dni tylko ci smęcę i nie
mogę się na nic przydać. Powinieneś mnie zostawić w cholerę samego…- nie
dokończył, ponieważ poczuł jak coś obejmuje go w pasie i opiera głowę na jego
udzie. Na moment łzy przestały płynąć z jego oczu, a wzrok nieco się
wyostrzył.- A-Akaashi?
- Ja powinienem przeprosić. Gdybym
nie wydziwiał, tylko został u ciebie na noc, nic by się nie stało…- wydukał w
jego jeansy.- Może gdyby nie ta bójka…
- Akaashi.- Podniósł głowę z jego
kolana, patrząc wprost w sowie oczy.- Nawet nie wiesz jak bardzo się zdenerwowałem,
kiedy ten gość cię zaczepił. Poczułem się wtedy doszczętnie wkurwiony… Nie
myślałem co robię i najchętniej mógłbym dostać jeszcze raz, byleby tylko…-
zawiesił lekko głos. Zarumieniony, podrapał się po karku.- byleby tylko tobie…n-nic
się nie stało…
Akashi patrzył na niego, a jego
puls znacznie przyśpieszył. Jak miał traktować jego reakcje? Wiedział, ze
kiedyś będzie musiał mu to powiedzieć. Chciał i być może teraz była ku temu
najlepsza możliwość… Ale co jeżeli źle odczytał jego znaki? Wtedy wszystko
szlak jasny trafi.
- M-mam coś dla ciebie…-
zaryzykował i chwiejnym krokiem udał się do szafki. As wstał, patrząc na niego
i nic nie rozumiejąc. Szatyn z bijący, sercem zjawił się obok niego. W ręku
trzymał czarny pakunek, ze śliczną białą wstążką.
Bokuto już miał coś powiedzieć,
kiedy ten przerwał mu szybko, rumieniąc się jeszcze bardziej:
- Bokuto, ja… Nie zawsze myślałem
o tobie tylko jak o koledze z drużyny czy bliskim przyjacielu. Miałeś coś, co
nie pozwalało mi oderwać od ciebie wzroku. Byłeś naprawdę jedyny w swoim
rodzaju. Podziwiałem twoją pasje i zapał do siatkówki… J-ja miałem cię za
wzorzec… Cieszyłem się, gdy ty również byłeś szczęśliwy, martwiłem się, gdy
byłeś smutny i chciałem widzieć na twojej twarzy jedynie uśmiech…- zaciął się, licząc
na to, że Bokuto być może mu przerwie. Ten jednak nic nie mówił, więc
kontynuował dalej- tak wiem, głupio to
brzmi, ale chyba się w tobie zakochałem… P-przepraszam cię, jeśli cię to
brzydzi. Momenty w których obdarowywałeś mnie przyjacielskimi uściskami, były
dla mnie czymś więcej… Albo raczej podświadomie chciałem, aby były. Nie gniewaj
się na mnie, chciałem ci to powiedzieć, bo nie jestem w stanie dusić tego
dłużej w sobie. Jesteś moim przyjacielem i mam nadzieję, że nic tego nie
zmieni. Musiałem ci to powiedzieć, bo przyjaciół nie można okłamywać, prawda…?
Miał wrażenie, że serce zaraz
wyskoczy mu z piersi. Krew uderzała do głowy, dudniąc niebezpiecznie. Naprawdę
mu to powiedział. Dopiero teraz w pełni to do niego docierało.
Nim się obejrzał, poczuł jak
ramiona Bokuto delikatnie go obejmują, a jego upiększona siniakami i zmęczeniem
twarz, opiera się jego skroń.
„Cholera jaki ten debil jest bezpośredni….”-
jedynie to był w stanie pomyśleć, moment później chowając twarz w zgłębieniu
jego szyj. Miły dotyk na plecach spotęgował przyjemne uczucie, a uszy piekły
niemiłosiernie. Mógłby tak z nim sterczeć w nieskończoności, gdyby nie nagłe
muśnięcie, niespodziewanie złożone na jego ustach. Jęknął cicho, a kapitan
zaśmiał się zadziornie, widząc jego reakcje.
- Akashi-san się rumieeeeni!
- Ale ty jesteś durny…- parsknął
cicho, dostając w zamian pełne wyrzutu spojrzenie. Dopiero wtedy przypomniał
sobie o pewnej rzeczy, o której tak na marginesie, zapominał przez cały dzień.
- To dla ciebie…Wszystkiego
najlepszego z okazji walentynek- wydukał, wręczając mu do rąk pakunek.
Białowłosy mógłby przysiąść, że
jego świat i wszystko wokół, zrobiło wielkie salto, stawiając się mniej więcej
do góry nogami. Samo to, co zrobił dla niego Akaashi. Akaashi w którym
niebezpiecznie się podkochiwać, lecz nie był tego do końca świadomy. Dopiero
dziś zdał sobie sprawę, jakim uczuciem go darzył.
Podekscytowany, jednym płynnym
ruchem otworzył zawartość paczki. W środku znajdowała się nowa para
ochraniaczy. Niezwykle porządnych i ładnych ochraniaczy.
- Stwierdziłem, że ci się
spodobają, poza tym będą użyteczne.
Bokuto uniósł jego podbródek, powoli
łącząc ich wargi. Keiji jakby sam z siebie, oplótł dłońmi jego szyje. Mimo, że śmierdział
potem, wodą utlenioną i maścią, wcale mu to nie przeszkadzało. Pozwolił na to,
bo pogłębił pocałunek. Nie był natarczywy, lecz niezwykle delikatny i subtelny,
a mimo wszystko naprawdę śmiały.
Trwali tak jeszcze przez chwilę.
Wzrok szatyna padł na zegar, na przeciwległej ścianie
- Jest już bardzo późno. Chodźmy
do mnie.
- Jak sobie przypomnę, że jutro
do szkoły…
- To nie idźmy- Akaashi rzucił
tylko, zbierając swoje rzeczy.- Wytłumaczę te całe zamieszanie rodzicom.
Pozwolą nam zostać. Ty się wyśpisz, a potem zaczniemy romans z geometrią i
algebrą.
- Ja bym wolał inny romans…
- Zabawny jesteś, ale siwizna
szybko dałaby ci popalić.
- Nie przypominaj mi o nim…
- To jak?
Kiwnął porozumiewawczo głową, a kilka minut później dwie postacie opuściły
salę, trzymając się razem za ręce i rumieniąc jak nastolatki. Mimo wszystko,
żaden z nich nie spodziewał się, że pobicie w walentynki, może być tak cudowne.
Bokuaaaaakaaaa <3
OdpowiedzUsuńDam z siebie wszystko, aby napisać w miarę logiczny komentarz, ale nie wiem czy podołam.
A więc.
To pierwsze bokuaka w polskim fandomie jakie udało mi się przeczytać i cholera nie jestem zawiedziona~! Ich charaktery zostały zachowane i oh ten znudzony Akaashi <3
Jestem w nim absolutnie zakochana, Bokuto oddawaj xd
Mam nadzieję, że napiszecie kiedyś z nimi coś jeszcze :3
Cud, miód i orzeszki.
Pozdrawiam~
Yeaay <3
Usuńczuję wygraną xD
Te ship jest świetny, ewidentnie i definitywnie <333
Lojkam go zaraz obok Iwaoia *-*
Cieszę sie cholernie, że podołałam i mam nadzieję napisać coświęcej z nimi.
Pozdrawiaaam ;)