[Info w zakładce "Miedzy dobrem, a złem. Haikyuu"]
Wielki mur. Wielki mur piętrzący się przede mną
przysłania mi widok. Nie jestem w stanie zobaczyć świata, rozciągającego się
tuż za nim. Co bym nie zrobił, niezależnie od tego jak postąpię, nie widzę nic
poza nim. Gnębiony przez wyolbrzymione ambicje, zostaje przywrócony na ziemie.
Zaraz potem ujawnia się realna świadomość mojej własnej beznadziejności, a
głębokie nadzieję toną w stercie niespełnionych planów.
Tak, w ten sposób opisałbym swoje samopoczucie, w
momencie gdy tylko skierowałem wzrok na nierówny stos dokumentów. Oczywiście,
można to zrobić znacznie krócej i zwięźlej – szlak by to trafił.
Zegar umieszczony na pulpicie niedużego monitora, drażniącego
moje oczy od dłuższego czasu, uparcie przekonywał mnie o przyszłych dwóch
godzinach pracy. Najprawdopodobniej gdyby nie dwie mocne kawy, już dawno
wyzionąłbym ducha, oparty o te piekielne akta.
Nazywam się Iwaizumi Hajime i naprawdę nienawidzę
swojego stanowiska. Jako dwudziesto-trzy letni gówniarz, a zawodowo policjant, rzekomo mający
zajmować się sprawami przestępczości zorganizowanej, nie wyściubiłem jeszcze
nosa zza dusznego gabinetu. To nie tak, że się nie nadaje, choć szczerze
powiedziawszy sam nie mam o tym zielonego pojęcia. Ciężko jest potwierdzić coś,
czego się nie wie, a jeszcze trudnej, gdy nie miało się z tym styczności.
– Posegregowałeś dane z zeszłego miesiąca?
Chciałbym je dzisiaj odnieść – Akaashi Keiji, chłopak w moim wieku, w dodatku z
tym samym problemem. Obaj kisimy się w słoiku beznadziejności. Gdy będąc
jeszcze nastolatkiem, mówisz wszystkim wokół, że już wiesz co chcesz robić w
przyszłości, ludzie cię podziwiają. Jednak w momencie gdy wybierasz bardzo
nietypowy zawód, pełen niebezpieczeństw, wymagający silnego zdrowia
psychicznego i obrócenia całego dotychczasowego życia do góry nogami, stajesz się
kimś w rodzaju superbohatera. Jesteś inny, a twoja inność wychodzi poza skalę
czystego rozumowania. „Dlaczego akurat to?”, „Jesteś pewien, że sobie
poradzisz?”, „To ciężka praca…” słyszałem to zewsząd, otoczony najbliższą
rodziną i znajomymi ze szkoły średniej.
Wielu z nich patrzyło sceptycznie, inni podziwiali,
a jeszcze inni mieli na to wywalone. Ja jednak nie zrezygnowałem i tonąc w
morzu edukacji, połączonej z ciężką harówą, skończyłem w przyciasnej koszuli z
nierówno zawiązanym krawatem i bolącym nadgarstkiem. Jeśli moje wcześniejsze
testy na zbadanie zdrowia psychicznego i sprawności fizycznej, miały na celu przygotować mnie na
podpisywanie tych wszystkich śmieci, to uroczyście oznajmiam, że oblałem
sprawę.
Od dobrego roku, który nieszczęśliwie straciłem,
pracując w tym niewdzięcznym miejscu, nie zrobiłem nic co mogłoby zagrozić
mojej egzystencji. Nic poza skaleczeniem się kartką i przytrzaśnięciem sobie
palca spinaczem. Może to głupie, ale byłem rozczarowany. Szykując się na pracę
w tym miejscu, nie przyszło mi nawet do głowy, że będę zajmować się czymś
cholernie nieistotnym. Prawda, ktoś musiał, jednak byłem jedną z niewielu osób,
które nie miały na swoim koncie nawet jednej przeprowadzonej sprawy. Czas
mijał, a wymarzony awans zdawał się nie istnieć.
– Zadałem ci pytanie.
– Ee?
– Czy uzupełniłeś to, co ci ostatnio przyniosłem? –
Akaashi wlepił we mnie znudzony wzrok,
bujając się delikatnie na krześle. Kątem oka zerknąłem na sąsiednie biurko;
wiecznie czyste i posegregowane, tam nawet zszywki miały swoje wyznaczone miejsce.
Mój kolega z biura był życiowym pedantem, wiecznie zorganizowanym i
poukładanym. Jednocześnie to dzięki niemu i jego kalendarzykom, dotrzymywaliśmy określonych
terminów i ułatwialiśmy sobie pracę. – Naprawdę muszę to dziś zanieść.
–
Zostało mi jeszcze trochę. Daj mi 20 minut.
–
Dam ci 10 – wymamrotał, biorąc do rąk długopis. Dobrze znałem tę postawę.
–
Nie rozkręcaj, bo i tak nie mamy czym pisać.
–
Weźmiesz nowy z biura – odparł jedynie, bezwzględnie rozkładając go na części.
Tak,
nasza dwójka pracowała jako taka pseudo policja, z definicji mająca zajmować
się najgroźniejszymi przestępami, zorganizowanymi gangami i wszystkim tym, z
czym normalnie ciężko sobie poradzić. Tymczasem sprawa wygląda tak jak wygląda.
Wypuściłem
powietrze, wyglądając za plastikową roletę, rozwieszoną na oknie. Było
stosunkowo ciepło jak na późny wieczór. Po pracy miałem zamiar zajechać do
sklepu, po czym uwalić się na łóżku w swoim pełnym samotności domu.
Gdzieś
na chodniku spostrzegłem czarny samochód, zaparkowany dosyć niechlujnie jak na
moje zdolności. Może i zdawałem na prawo jazdy niecałe cztery miesiące temu,
jednak szło mi zadziwiająco gładko.
–
Idź do domu, widzę jak przysypiasz na miejscu – mordercza beznamiętność na
twarzy szatyna, sprowadziła mnie na ziemie. Czasem bywało tak, że w momencie
gdy ja miałem dość, on najzwyczajniej w świecie się nudził i sam z siebie
prosił o oddanie mu roboty. – Wyglądasz jak typowy, zniszczony człowiek zza
biurka.
Mimowolnie
uśmiechnąłem się pod nosem, jednak on wciąż patrzył na mnie wyczekująco.
–
Niech będzie, tylko nie mów szefostwu. – Jeszcze gdyby ich to obchodziło. –
Moja zmiana kończy się za półtorej godziny.
–
Jasne – kiwnął ostatecznie, otrzymując ode mnie nieskończoną pracę, a ja z
wdzięcznością ruszyłem do drzwi.
–
Do jutra – rzuciłem, naciskając na klamkę.
–
Jutro mnie nie ma.
–
Aaa… okey – Mimo, że lubiłem Keji'ego, zwykle trudno było mi złapać z nim
wspólny język.
Pewnym krokiem
minąłem innych pracowników, rzucając w ich kierunku ciche „do widzenia”, a do
bliższych kolegów standardowe „cześć”.
Ostatecznie
upuściłem biuro, biorąc z wieszaka ciemną kurtkę i obwiązując nieszczelnie
szalik wokół szyj. Stanąłem przed lustrem, próbując przywołać całą tę garderobę
do porządku, jednak po pewnym czasie dałem sobie
spokój. I tak wyglądałem jak z liceum.
Pchnąłem
ciężkie, szklane drzwi, moment później robiąc z dłoni prowizoryczny daszek,
byle by tylko uchronić przekrwione oczy przed słońcem. Pogoda zaskoczyła całe
miasto, bo mimo późnego wieczoru, było stosunkowo ciepło. Słońce powoli chyliło
się ku zachodowi, oświetlając ostatnimi promieniami wysokie budynki i szklane
okna. Powietrze straciło swój duszny posmak, zamiast tego stając się bardziej
rześkie i wilgotne.
–
No i na co mi ten szalik? – wymamrotałem sam do siebie z przekąsem. Chwilę
siłowałem się z ciemnym materiałem, po czym niedbale wrzuciłem do teczki.
Al’a
biurowiec komisariatu nie był duży, jednak znacznie większy w porównaniu do
standardowych budynków. Wszystko zależało od punktu widzenia i tego co się kto
spodziewał. Dla mnie całość wyglądała jak najzwyklejsze miejsce pracy, jednak
ludzie często uważali je za zbyt ubogie i mało okazałe. Nie wiedziałem o co im
chodzi, w końcu większość z nich w porównaniu ze mną, naprawdę nie miała na co
narzekać.
Powlokłem
się w kierunku czarnego forda, z którego tak na marginesie byłem cholernie dumny.
Częściowo zawdzięczałem go rodzicom, częściowo własnym oszczędnością, a
połowicznie własnej pensji. Tak, chociaż tu nie było tragedii.
Wyjąłem
z kieszeni kurtki kluczyki, przeklinając pod nosem syf w ich wnętrzu, po czym z
ulgą usiadłem za kierownicę. Mimo zmęczenia i niebywałej chęci pójścia spać,
nie mogłem powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Uśmiechu, w momencie gdy
przekręciłem kluczyki, a do moich uszu dobiegł ledwie słyszalny szum silnika.
Nie byłem jakimś super znawcą motoryzacji, ale traktowałem ten samochód jak
własne dziecko, którego oczywiście nie posiadałem.
Ostrożnie
wyjechałem ze strzeżonego parkingu, wcześniej okazując legitymacje i
skierowałem się wzdłuż głównej drogi. Podróż zajmowała mi średnio dwadzieścia
minut, a z pesymistycznego punktu widzenia, koło czterdziestu. To była chyba
jedyna wada jeżdżenia samochodem. Mieszkałem w małym, niespecjalnie
wyróżniającym się mieszkaniu o nieco suchym wyglądzie. Gdy chciało się skupić
na „karierze”, nie miało się większych chęci na wczuwanie się w niewielki
metraż.
Ziewnąłem
przeciągle, a łzy w kącikach przysłoniły mi widoczność. Szybko przetarłem je
wierzchem dłoni, skupiając się na kolejnym skrzyżowaniu.
–
Za dziesięć metrów, skręć w prawo.
–
Nie tym razem – odparłem, słysząc rzeczowy głos GPS’A – Wypada coś zjeść, w
końcu na lodówkę nie mam co liczyć.
Jechałem
jeszcze pięć minut, o dziwo ani razu nie natrafiając na czerwone, ani nie
zatrzymując się przed robotami drogowymi. Na miejscu byłem dość szybko i
odruchowo wyjąłem portfel, podjeżdżając autem pod punkt zamówień, umiejscowiony
z tyłu budynku. Ostatnią rzeczą o jakiej teraz marzyłem, było szukanie wolnego
miejsca w zatłoczonym lokalu. Myśląc o tym, jednocześnie z góry pogodziłem się
z ufajdaną tapicerką.
–
Dzień dobry, co będzie? – uraczył mnie z głośnika kobiecy głos.
–
Jeden duży zestaw z kanapką i cappuccino – rzuciłem bez zastanowienia. I tak
zawszę zamawiałem to samo.
–
Dobrze, proszę poczekać kilka minut – rozłączyła się, a ja ruszyłem do
kolejnego okienka, oczekując na zamówienie. – Proszę bardzo, życzymy smacznego.
– Kiwnąłem głową, odbierając beżową torebkę i niewielki, plastikowy kubeczek z
pokrywką.
Nie
zastanawiając się nad tym dłużej, odpakowałem folię i wgryzłem się w miękką
bułkę. Co jak co, ale panierowany kurczak smakował wprost wybornie, szczególnie
po całym dniu głodówki w biurze.
Niestety,
dalsza trasa nie była już tak kolorowa jak przedtem. Trafiłem na obszerny
korek, ciągnący się aż do wjazdu na autostradę. Przekląłem w myślach, ponownie
utwierdzając się w tym, jak bardzo chciało mi się spać i jak bardzo tęskniłem
za własnym, średnio wygodnym łóżkiem.
Słońce
już dawno zaszło za horyzontem, a ulice rozświetlały ogromne bilbordy, światła
samochodów i miejskie dzielnice. Dla większości ludzi,
dzień zaczynał się właśnie od teraz, w momencie gdy znaczna większość,
prowadząca swoje nieskomplikowane życie, już dawno siedzi w domu wraz z
rodziną.
Po
dwudziestu minutach stania w korku, dojechałem na miejsce, po czym wjechałem na
podziemny parking i ustawiłem samochód w typowym dla siebie miejscu, które jak
na zawołanie zawsze świeciło pustkami. Mimo, że blok nie był okazały, strzeżone
miejsce na zaparkowane auto, było dobrym rozwiązaniem. Nieszczególnie marzyła
mi się wybita szyba, zarysowana maska albo przebita opona. Samochód ze szkła –
nie dotykać, nie patrzeć.
Wyszedłem
na parter, wspinając się po betonowych schodach i przeszedłem chodnikiem kilka
metrów dalej. Nim się obejrzałem, stałem już na klatce schodowej, zawzięcie
szukając kluczy po kieszeniach.
–
Co jest…? – wymamrotałem, po raz kolejny sprawdzając tę samą kieszeń i
przegródkę. Dałbym sobie rękę uciąć, że je spakowałem. Nie raz zdarzało mi się
zapomnieć kluczy, ale wtedy nie mieszkałem sam! Rodzice zawsze dbali o kilka
zapasowych, co nie do końca potrafiłem zrozumieć, jednak w chwilach jak ta,
żałuje że nie posłuchałem się ich złotych rad. No nic, zawszę mogę spać na
wycieraczce. W sumie, kogo by to zdziwiło? W obecnych czasach, wielu
nieposłusznych mężów, pijaków i bezdomnych kończy na wycieraczce.
–
Iwaizumi? – sąsiednie drzwi otworzył się delikatnie, a w progu stanął mój
sąsiad.
–
Cześć Suga.
Sugawara
był moim sąsiadem odkąd pamiętam. Mieszkałem tu dopiero od niespełna roku, on
zaś wprowadził się trzy lata temu za namową rodziców. Gość był bardzo
sympatyczny, to też szybko go polubiłem. Często wpadałem do niego by obejrzeć
mecz siatkówki, albo najzwyczajniej w świecie porozmawiać o rzeczach mniej lub
bardziej istotnych. W domu bywał głównie w weekendy, a w tygodniu zajmował się
pracą w miejskiej bibliotece i udzielaniem korepetycji z angielskiego.
–
Wejdziesz? Dziś wpadli do mnie rodzice i nie ukrywam, że zostawili po sobie
masę prowiantu.
–
Brzmi fajnie, ale aktualnie szukam klucza do mieszkania. – Na moment spojrzał
na mnie z uwagą, a sekundę później zniknął za drzwiami. Zdezorientowany,
podrapałem się po karku i rozejrzałem wokół.
–
Mam! – krzyknął triumfalnie, rzucając mi moją zgubę. – Zostawiłeś w zamku, więc
je przechowałem. – Wyszczerzył się, a ja podkreśliłem swoją głupotę głośnym
plaskaczem. Jak dużą trzeba mieć
sklerozę, by zostawić klucz w drzwiach?
– Każdemu się zdarza. To jak? Wejdziesz?
–
Przepraszam, naprawdę nie mogę. – Rozłożyłem ręce w geście bezradności. –
Jestem zmęczony i muszę się porządnie wyspać. – Jak na zawołanie ziewnąłem
przeciągle, zasłaniając usta dłonią.
–
W takim razie nie ma sprawy – rzucił ostatecznie, machając ręką. – To do
następnego.
–
Do następnego – zawtórowałem, widząc jak jego uśmiechnięta twarz znika w
mieszkaniu.
Był
naprawdę w porządku, kuchnia jego mamy wyśmienita, a ja wciąż rządny pożywienia. Łóżko
mimo wszystko wzięło górę i tym razem wygrało.
Z
charakterystycznym pstryknięciem zamka, otworzyłem drzwi i powlokłem się do
środka. Brudno nie było, ze względu na ilość wolnego czasu, który ostatnio
otrzymałem. Pójście na tygodniowy, przymusowy urlop, po części rozbił mnie na
kawałki. Będąc sam w domu, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, toteż trochę
posprzątałem i mogłem w spokoju poćwiczyć. Spojrzałem z utęsknieniem w kierunku
hantli, leżących na sąsiedniej szafce.
–
Nie dziś – odparłem dobitnie, przekonując samego siebie, że to zły pomysł.
Rzuciłem
rzeczy obok szafy i rozpocząłem zdejmować z siebie garderobę. Rozrzucałem ją
wokół, do momentu pojawienia się w
łazience. Tam zdjąłem to, co na mnie ostało i bezceremonialnie wrzuciłem do
kosza na pranie.
Na
moment zatrzymałem się przed lustrem. Krytycznym wzorkiem zmierzyłem swoje
sterczące, ciemne włosy, opaloną skórę, pozbawioną wszelakiego zarostu i oczy
szkolnego buntownika. Myślałem kiedyś o zrobieniu sobie tatuażu, jednak pomysł
ten zszedł gdzieś na drugi plan. Oczywiście, podpowiedział mi go jeden z
trenerów, kiedy to jeszcze miałem okazję chodzić na siłownię. Teraz, gdy nikt
nie namawiał mnie tekstami typu: „jak fajnie bym z nim wyglądał” lub „czemu
jeszcze go nie zrobiłeś?”, straciłem większe zainteresowanie i odłożyłem go na
kiedyś tam indziej.
Wchodząc
pod prysznic, puściłem gorącą wodę i zacząłem myśleć o pracy. Nigdy nie
przyszło mi do głowy, że nastawiając się na konkretne zajęcie, będę musiał
robić coś zupełnie innego. Co ma biuro, do testów sprawnościowych które
przechodziłem? Albo do tych wszystkich rozmów z psychologiem, mających rzekomo
sprawdzić stan mojej psychiki. Westchnąłem ciężko, znów czując się cholernie
rozczarowany. Chciałem robić coś, co większości ludzi nawet nie przychodzi do
głowy, a tymczasem było zupełnie na odwrót.
–
Telefon? – Znajomy dzwonek dochodził zza drzwi łazienki. Wyłączyłem wodę, chcąc
się upewnić, czy to aby na pewno on. Nie pomyliłem się, w końcu często
dostawałem tak późne telefony. Gównie od rodziców, którzy jako nieliczni byli
obeznani w godzinach mojej pracy.
Chcąc
uniknąć kolejnej awantury, dotyczącej nie odbierania, obwiązałem się ręcznikiem
w pasie i cały mokry opuściłem łazienkę. Kałuże tworzyły się z każdym nabywanym
przeze mnie krokiem, a alarm telefonu bezlitośnie dawał o sobie znać w całym
mieszkaniu.
–
Przecież idę – rzuciłem nerwowo, wygrzebując z kurtki nieduży aparat. Zastygłem
na moment, próbując rozpoznać numer wyświetlony na ekranie. Już miałem odrzucić
połączenie, kiedy coś mnie tknęło i zdecydowałem się odebrać połączenie.
–
Słucham
–
Dobry wieczór, tu Daichi Sawamura z Komendy Bezpieczeństwa – rozmówca o mocnym
głosie, przedstawił się od razu. – Czy rozmawiam z panem Hajime Iwaizumim?
–
Tak, w czym mogę pomóc? – starałem się zachować swobodny ton, jednak przelotne
wspomnienie o komendzie zbiło mnie z tropu. – Czy coś się stało?
–
Wie pan, zależy dla kogo. – Nawet przez słuchawkę czułem jego uśmiech. – Proszę
jak najszybciej przyjechać. Myślę, że to nie jest rozmowa na telefon. – Chwilę
milczałem. Odezwałem się dopiero w momencie, w którym zdałem sobie sprawę, że
mój rozmówca oczekuje odpowiedzi.
–
Tak, już jadę.
–
Jeszcze jedno. Proszę nie wchodzić od strony biura. Powiadomię ochronę, więc
niech się pan nie obawia.
Podziękowałem
krótko i rozłączyłem się. Z ciężkim sercem odłożyłem telefon i rzuciłem się w
kierunku sypialni. Nie miałem pojęcia co jest grane, ani czego ode mnie chcą.
Jeszcze nigdy nie otrzymałem telefonu z biura, czy raczej z tego drugiego
skrzydła, które miało się nijak do papierkowej roboty. Być może jakiś łaskawy
szef, w odpowiedzi na mój lament, postanowił ofiarować mi pracę jakiej
oczekiwałem.
Przestałem
się zastanawiać, wiedząc że nic mi to nie da. Dowiem się wszystkiego jak tylko
dojadę na miejsce. Pogrążony w tej myśli, pośpiesznie ubrałem się i kilka minut
później stałem już przy samochodzie. Dopiero po zajęciu miejsca za kierownicą
zorientowałem się, że jestem zdenerwowany. Zupełnie jak wtedy, gdy po raz
pierwszy jechałem na rozmowę
kwalifikacyjną. Rozmowę, która dała mi nadzieje i zarazem ją odebrała. Nie
myśląc dłużej, przekręciłem kluczyk w stacyjce i obrałem najkrótszą trasę.
Ruch
na drodze znacznie zmalał, co pozwoliło mi uniknąć korków i innych
nieprzyjemnych wypadków. Przez całą drogę zastanawiałem się, czego tak naprawdę
ode mnie oczekując i z czym powiązana jest cała sprawa. Równie dobrze mogło być
to coś nieprzyjemnego i zmuszony będę wyciągnąć konsekwencję, jednak miły ton
gościa z którym rozmawiałem, wydawał mi się trwale wykluczać tą możliwość.
Ponadto nie przypominałem sobie, bym zrobił coś złego, albo przynajmniej nic mi
o tym nie wiadomo.
Chwilę
kręciłem się w kółko samochodem, nie wiedząc z której strony budynku
zaparkować. Dojeżdżając do pracy, wjeżdżałem na konkrety parking, w dodatku z
zupełnie innej strony niż ta, w której się obecnie znajdowałem. Błądziłem
jeszcze chwilę, zastanawiając się czy nie spytać kogoś z ochrony, ale szybko
zrezygnowałem, gdy dostrzegłem oszkloną część budynku, znacznie większą niż ta
w której pojawiałem się na co dzień.
–
Niby taka mała placówka, a ile szukania – wymamrotałem sam do siebie,
podjeżdżając pod szlaban. Ściszyłem radio i opuściłem szybę. Nie miałem pojęcia
jak wyglądała tutaj sprawa bezpieczeństwa, ale po drugiej stronie wystarczyło
zbliżyć kartę do czytnika i szlaban podnosił się sam. Tu musiały panować nieco
inne zasady, ponieważ nie dostrzegłem nic, co można nazwać czytnikiem. Zacząłem
nawet zastanawiać się, czy to przypadkiem ochrona nie sprawdza pracowników. Jak
na potwierdzenie całej tej teorii, zaledwie kilka sekund później przy moim
aucie pojawił się ochroniarz.
–
Karta legitymacyjna? – oparł się o mój samochód, patrząc w skupieniu, jak penetruje
schowek. Powoli zacząłem panikować, nie mogąc zlokalizować przepustki. Dość
szybko mnie olśniło i sięgnąłem ręką do kieszeni kurtki. W końcu specjalnie jej
nie wyjmowałem.
–
Proszę – Podałem mu ją, widząc jak marszczy czoło i patrzy na mnie jakimś
dziwnie agresywnym wzrokiem. Korzystając z okazji, zawiesiłem wzrok na jego
plakietce; Tanaka Ryunosuke. Wyglądał zadziwiająco młodo, jego głowę pokrywała
łysina a w uchu błyszczał pojedynczy kolczyk.
Mimo
tego, że nie był starym, wąsatym dziadkiem, nie wzbudzał zaufania swoim
wyglądem, powiedziałbym nawet że wręcz przeciwnie.
–
Nieaktualna. – Patrzyłem skołowany, jak macha mi nią przed oczyma. – Przepustki
od strony biura, nie obowiązują na tym terenie – odrzekł dobitnie, akcentując
każdy wyraz.
–
Byłem umówiony.
–
To nie restauracja.
–
Przepraszam bardzo, ale jakieś pół godziny temu zostałem poinformowany, o
konieczności jak najszybszego przyjazdu na komendę – tym razem to ja
akcentowałem każde słowo, ścigając brwi. Rozumiałem wszystkie środki
bezpieczeństwa, jednak uważałem że ochrona powinna zostać wcześniej
poinformowana. Przynajmniej tak miało być. – Ochrona miała zostać uprzedzona –
odparłem w końcu, łapiąc gniewne spojrzenie strażnika.
–
Ryu, jakiś problem? – nim się zorientowałem, przy samochodzie stanął drugi
ochroniarz, uśmiechając się od ucha do ucha. Całkowite przeciwieństwo swojego
kolegi. Nie mógł mieć więcej niż metr sześćdziesiąt wzrostu. Zwróciłem również uwagę
na jego włosy w kolorze blondu i ciemnego brązu, sterczące uparcie we wszystkie
strony.
–
To co zwykle, czyli wjazd bez uprawnień. Pan tłumaczy się, że był umówiony,
czyli tak jak wszyscy, którzy mają problem z zaparkowaniem. – Już miałem coś
powiedzieć, dobitnie informując o racji własnych słów, jednak uprzedził mnie
niższy z nich.
–
Proszę podać tożsamość – rzucił, wyjmując z kieszeni pogięty świstek kartki.
–
Iwaizumi Hajime – burknąłem, a on przytaknął z uśmiechem.
–
Zgadza się, pan Daichi poinformował mnie kilka minut temu – skierował wzrok na
łysego. – Wpuszczamy.
Wypuściłem
z ulgą powietrze, widząc jak szlaban podnosi się do góry, a pan Tanaka wysyła
mi mordercze spojrzenie. Zignorowałem go, chwaląc w myślach jego nadgorliwe
zaangażowanie w stosunku do wykonywanego zawodu i zaparkowałem w pierwszym lepszym
miejscu parkingowym.
Nie
przeciągając chwili, zgasiłem silnik i wysiadłem z forda. Rozejrzałem się po
otoczeniu, ale szczerze powiedziawszy nie potrafiłem się odnaleźć. Po tej stronie barykady wszystko wyglądało inaczej. Nie
chodziło tu o sam układ, ale również o poziom bezpieczeństwa. Gdzie się nie
obejrzałem, napotykałem wzrokiem kamery albo kolejne bramki. Przez to całe
szaleństwo, straciłem świadomość z której strony w ogóle wjechałem.
Spojrzałem
na telefon. Zegar wskazywał jedenastą w nocy, a mnie sukcesywnie zaczęła puszczać
adrenalina. Przed wyjściem z mieszkania nie zdążyłem wypić kawy, a uczucie
senności które chwilowo utraciło swoją moc, powróciło ponownie. Miałem
wrażenie, że o czymś zapomniałem.
–
Cholera, gdzie teraz? – Stałem w miejscu, nie do końca wiedząc co dalej robić.
Najprawdopodobniej miałem spotkać się z tym Sawamurą, ale sytuacja była nieco
skomplikowana. Podczas naszej krótkiej wymiany zdań, mój rozmówca nie napomknął
ani słowem, gdzie mam go szukać. Albo gdzie mam na niego czekać. Teren był
duży. Na domiar złego wszędzie obowiązywała zasada legitymacji, z którą
zdążyłem się już dobrze zapoznać. Ostatnią rzeczą jakiej pragnąłem, było
wykłócanie się ze strażnikami przy każdej bramce.
Mimo
wszystko obiecałem sobie nie panikować, niezależnie od tego jak bardzo się
zgubiłem. Idąc tropem czysto logicznego myślenia, postanowiłem odnaleźć punkt
informacji i tam dowiedzieć się reszty.
Sztywnym
krokiem ruszyłem w kierunku dużych, szklanych drzwi, obracających się w
powolnym tempie. Przypominały mi wejście do galerii handlowej.
Gdy
wszedłem do środka, rozejrzałem się przelotnie po wnętrzu. Szare ściany, ciemna,
kamienna podłoga, duże okna, spore biurko po środku i windy. Pomieszczenie
raczej proste, ale eleganckie.
Po
korytarzu przemieszczali się mundurowi, osoby w garniturach, kilka kobiet
ubranych w eleganckie koszule, a raz nawet dostrzegłem gościa w białym kitlu.
Coś jak połączenie standardowego komisariatu z biurem i szpitalem.
Widząc,
że jak na razie nikt nie ma zamiaru mnie pogonić, podszedłem do punktu, licząc z
nadzieją na jakąkolwiek pomoc.
– Dobry wieczór – Stanąłem przy szybie,
patrząc na faceta siedzącego za biurkiem.
–
Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – Podniósł głowę znad ekranu komputera,
dzięki czemu mogłem mu się lepiej przyjrzeć. Miał mocno zarysowaną szczękę,
włosy związane w luźnego koka i kozią bródkę. Ubrany w czarną koszulę, sprawiał
wrażenie dobrze zbudowanego. Wyglądałby groźnie, gdyby nie ten wesoły uśmiech
na twarzy.
–
Jakiś czas temu dostałem telefon… – zacząłem bez namysłu.
–
Imię? – zapytał nagle, patrząc w notes.
–
Hajime Iwaizumi. - Powinienem był nagrać się na dyktafon.
–
Dobrze się składa. Pan Daichi był tu i pytał o pana dosłownie kilka minut temu.
– Powróciłem myślą do problemów przy wjeździe. Wyglądało na to, że zajęło mi to
dłużej niż przypuszczałem – Proszę zaczekać chwilę, zaraz przekaże że już pan
jest.
–
Myślę, że to nie będzie koniecznie. – Odwróciłem się za siebie. – Daichi
Sawamura, rozmawialiśmy przez telefon.
–
Dobry wieczór – uścisnąłem jego wyciągniętą dłoń. Był odrobinę niższy ode mnie,
ubrany w białą koszulę i czarny krawat. Garderoba choć elegancka, sprawiała
wrażenie lekko pogniecionej. Krótkie brązowe włosy opadały swobodnie, a brązowe
oczy patrzyły z sympatią. Szczękę pokrywał dwudniowy zarost, kojarzący mi się z
przeciętnym wyglądem zapracowanego człowieka, odsypiającego na własnym biurku, zaledwie dwie godziny w ciągu doby.
– Zapraszam do mojego gabinetu, tam spokojnie porozmawiamy. – Nie mówiąc nic więcej, podążyłem w ślad
za nim, kierując się sąsiednim korytarzem. Obeszliśmy jedną z większych sal
oraz kolejne wejście; z kolej te było już zabezpieczone. Podczas przechadzki,
nie rzuciło mi się w oczy nic specjalnego, w zamian z czasem gdy mijaliśmy
kolejne zakręty, coraz bardziej traciłem orientacje. W dzisiejszym dniu nie
było to nic specjalnego.
–
Lubi pan adrenalinę? – wzdrygnąłem się lekko, słysząc to dziwne pytanie. Ogłupiałem
na dłuższą chwilę, niepewny. Jasne, że tak, w końcu po to tutaj przyszedłem,
ale bałem się od razu odpowiedzieć, to też błądziłem wzrokiem po ścianach. – Proszę
się nie obawiać – zaśmiał się, a ja wciąż spoglądałem na niego niepewnie. – To
nie żaden test, po prostu tak tylko pytam.
–
Oh, okey… – podrapałem się po karku, czując na sobie wyczekujące spojrzenie
brązowych oczu. – Tak, można tak powiedzieć – wydukałem w końcu, choć i tak nie
zaprzestałem szukać drugiego dna tej pogadanki.
Brunet
wydawał mi się bardzo sympatyczny, wręcz
do przesady. Odnosił się do mnie, jak do dobrego kolegi, choć znaliśmy się od niespełna
kilku minut. Jedyną rzeczą, która burzyła cały mój światopogląd, były
spojrzenia mijanych pracowników. Wielu z nich patrzyło na Daichiego z
niepewnością i czasem również z lekkim strachem. Czyżby miał swoją drugą twarz?
Właściwie, to równie dobrze mógł grać miłego, a tak naprawdę to prawdziwy
tyran.
–
Ej Tsukishima! – niespodziewanie krzyknął w kierunku blondyna, zmierzającego
z naprzeciwka. Blondyn prychnął pod nosem i z kamiennym wyraz twarzy
pofatygował się w naszą stronę.
Był
wysoki, znacznie wyższy ode mnie czy Pana Sawamury, ubrany w długi, biały kitel
i jasne jeansy. Nosił duże, czarne okulary, przysłaniające złote oczy, a na rękach
ubrane miał lateksowe rękawiczki.
–
To jest Hajime Iwaizumi. Wspominałem ci o nim – wskazał na mnie, przybierając
ten swój firmowy uśmiech.
–
Tsukishima Kei – odparł automatycznie.
–
Chciałbym, byś był obecny podczas naszej rozmowy. O ile oczywiście nie jesteś
zbyt zajęty. – Dopiero teraz zauważyłem, że nowo przybyły rozmówca trzyma za
sobą mały, stalowy wózek. Leżały na nim skalpele, nożyki i inne przedmioty,
których nazw nawet nie kojarzyłem. Zaintrygowany, zerknąłem kątem oka na „mentora”.
Ten, widząc moje pytające spojrzenie, odparł swobodnie:
–
Kei jest patologiem. Pracuje z klientami, równie pełnymi entuzjazmu co on sam – okularnik skrzywił się nieco, słysząc tę uwagę.
–
Nie wiem, mam sporo pracy – odchrząknął po chwili, odpowiadając na wcześniej
zadane pytanie.
–
To dobrze się składa, bo powiedziałem tym z laboratorium, że kradnę cię na
jakiś czas – już miał coś powiedzieć, jednak westchnął jedynie, kręcąc głową.
Parę
chwil później szedł z nami ramię w ramię, wystukując coś na ekranie telefonu.
Jego obojętność niemal pełzła po ścianach. Zaprzestałem negować co tutaj robię,
ani czego ode mnie oczekują. Mogłem mieć pewność, że zwolnienie nie wchodzi w
grę. Na samym wejściu spotkałem masę dziwnych ludzi, którzy niewątpliwie mieli
w planach wciągnąć mnie w jeszcze większe dziwactwo.
Nawet
nie zauważyłem kiedy w trójkę, przestąpiliśmy próg gabinetu. Gabinetu, w którym
miało zmienić się moje dotychczasowe życie.