niedziela, 6 marca 2016

1 Między dobrem a złem

[Info w zakładce "Miedzy dobrem, a złem. Haikyuu"] 

Wielki mur. Wielki mur piętrzący się przede mną przysłania mi widok. Nie jestem w stanie zobaczyć świata, rozciągającego się tuż za nim. Co bym nie zrobił, niezależnie od tego jak postąpię, nie widzę nic poza nim. Gnębiony przez wyolbrzymione ambicje, zostaje przywrócony na ziemie. Zaraz potem ujawnia się realna świadomość mojej własnej beznadziejności, a głębokie nadzieję toną w stercie niespełnionych planów.
Tak, w ten sposób opisałbym swoje samopoczucie, w momencie gdy tylko skierowałem wzrok na nierówny stos dokumentów. Oczywiście, można to zrobić znacznie krócej i zwięźlej ­­­– szlak by to trafił.
Zegar umieszczony na pulpicie niedużego monitora, drażniącego moje oczy od dłuższego czasu, uparcie przekonywał mnie o przyszłych dwóch godzinach pracy. Najprawdopodobniej gdyby nie dwie mocne kawy, już dawno wyzionąłbym ducha, oparty o te piekielne akta.
Nazywam się Iwaizumi Hajime i naprawdę nienawidzę swojego stanowiska. Jako dwudziesto-trzy letni gówniarz, a zawodowo policjant, rzekomo mający zajmować się sprawami przestępczości zorganizowanej, nie wyściubiłem jeszcze nosa zza dusznego gabinetu. To nie tak, że się nie nadaje, choć szczerze powiedziawszy sam nie mam o tym zielonego pojęcia. Ciężko jest potwierdzić coś, czego się nie wie, a jeszcze trudnej, gdy nie miało się z tym styczności. 
– Posegregowałeś dane z zeszłego miesiąca? Chciałbym je dzisiaj odnieść – Akaashi Keiji, chłopak w moim wieku, w dodatku z tym samym problemem. Obaj kisimy się w słoiku beznadziejności. Gdy będąc jeszcze nastolatkiem, mówisz wszystkim wokół, że już wiesz co chcesz robić w przyszłości, ludzie cię podziwiają. Jednak w momencie gdy wybierasz bardzo nietypowy zawód, pełen niebezpieczeństw, wymagający silnego zdrowia psychicznego i obrócenia całego dotychczasowego życia do góry nogami, stajesz się kimś w rodzaju superbohatera. Jesteś inny, a twoja inność wychodzi poza skalę czystego rozumowania. „Dlaczego akurat to?”, „Jesteś pewien, że sobie poradzisz?”, „To ciężka praca…” słyszałem to zewsząd, otoczony najbliższą rodziną i znajomymi ze szkoły średniej.
Wielu z nich patrzyło sceptycznie, inni podziwiali, a jeszcze inni mieli na to wywalone. Ja jednak nie zrezygnowałem i tonąc w morzu edukacji, połączonej z ciężką harówą, skończyłem w przyciasnej koszuli z nierówno zawiązanym krawatem i bolącym nadgarstkiem. Jeśli moje wcześniejsze testy na zbadanie zdrowia psychicznego i sprawności fizycznej, miały na celu przygotować mnie na podpisywanie tych wszystkich śmieci, to uroczyście oznajmiam, że oblałem sprawę.
Od dobrego roku, który nieszczęśliwie straciłem, pracując w tym niewdzięcznym miejscu, nie zrobiłem nic co mogłoby zagrozić mojej egzystencji. Nic poza skaleczeniem się kartką i przytrzaśnięciem sobie palca spinaczem. Może to głupie, ale byłem rozczarowany. Szykując się na pracę w tym miejscu, nie przyszło mi nawet do głowy, że będę zajmować się czymś cholernie nieistotnym. Prawda, ktoś musiał, jednak byłem jedną z niewielu osób, które nie miały na swoim koncie nawet jednej przeprowadzonej sprawy. Czas mijał, a wymarzony awans zdawał się nie istnieć.
– Zadałem ci pytanie.
– Ee?
– Czy uzupełniłeś to, co ci ostatnio przyniosłem? – Akaashi wlepił we mnie znudzony wzrok, bujając się delikatnie na krześle. Kątem oka zerknąłem na sąsiednie biurko; wiecznie czyste i posegregowane, tam nawet zszywki miały swoje wyznaczone miejsce. Mój kolega z biura był życiowym pedantem, wiecznie zorganizowanym i poukładanym. Jednocześnie to dzięki niemu i jego  kalendarzykom, dotrzymywaliśmy określonych terminów i ułatwialiśmy sobie pracę. – Naprawdę muszę to dziś zanieść.
– Zostało mi jeszcze trochę. Daj mi 20 minut.
– Dam ci 10 – wymamrotał, biorąc do rąk długopis. Dobrze znałem tę postawę.
– Nie rozkręcaj, bo i tak nie mamy czym pisać.
– Weźmiesz nowy z biura – odparł jedynie, bezwzględnie rozkładając go na części.
Tak, nasza dwójka pracowała jako taka pseudo policja, z definicji mająca zajmować się najgroźniejszymi przestępami, zorganizowanymi gangami i wszystkim tym, z czym normalnie ciężko sobie poradzić. Tymczasem sprawa wygląda tak jak wygląda.
Wypuściłem powietrze, wyglądając za plastikową roletę, rozwieszoną na oknie. Było stosunkowo ciepło jak na późny wieczór. Po pracy miałem zamiar zajechać do sklepu, po czym uwalić się na łóżku w swoim pełnym samotności domu.
Gdzieś na chodniku spostrzegłem czarny samochód, zaparkowany dosyć niechlujnie jak na moje zdolności. Może i zdawałem na prawo jazdy niecałe cztery miesiące temu, jednak szło mi zadziwiająco gładko.
– Idź do domu, widzę jak przysypiasz na miejscu – mordercza beznamiętność na twarzy szatyna, sprowadziła mnie na ziemie. Czasem bywało tak, że w momencie gdy ja miałem dość, on najzwyczajniej w świecie się nudził i sam z siebie prosił o oddanie mu roboty. – Wyglądasz jak typowy, zniszczony człowiek zza biurka.
Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, jednak on wciąż patrzył na mnie wyczekująco.
– Niech będzie, tylko nie mów szefostwu. – Jeszcze gdyby ich to obchodziło. – Moja zmiana kończy się za półtorej godziny.
– Jasne – kiwnął ostatecznie, otrzymując ode mnie nieskończoną pracę, a ja z wdzięcznością ruszyłem do drzwi.
– Do jutra – rzuciłem, naciskając na klamkę.
– Jutro mnie nie ma.
– Aaa… okey – Mimo, że lubiłem Keji'ego, zwykle trudno było mi złapać z nim wspólny język.
Pewnym krokiem minąłem innych pracowników, rzucając w ich kierunku ciche „do widzenia”, a do bliższych kolegów standardowe „cześć”.
Ostatecznie upuściłem biuro, biorąc z wieszaka ciemną kurtkę i obwiązując nieszczelnie szalik wokół szyj. Stanąłem przed lustrem, próbując przywołać całą tę garderobę do porządku, jednak po pewnym czasie dałem sobie spokój. I tak wyglądałem jak z liceum.
Pchnąłem ciężkie, szklane drzwi, moment później robiąc z dłoni prowizoryczny daszek, byle by tylko uchronić przekrwione oczy przed słońcem. Pogoda zaskoczyła całe miasto, bo mimo późnego wieczoru, było stosunkowo ciepło. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, oświetlając ostatnimi promieniami wysokie budynki i szklane okna. Powietrze straciło swój duszny posmak, zamiast tego stając się bardziej rześkie i wilgotne.
– No i na co mi ten szalik? – wymamrotałem sam do siebie z przekąsem. Chwilę siłowałem się z ciemnym materiałem, po czym niedbale wrzuciłem do teczki.
Al’a biurowiec komisariatu nie był duży, jednak znacznie większy w porównaniu do standardowych budynków. Wszystko zależało od punktu widzenia i tego co się kto spodziewał. Dla mnie całość wyglądała jak najzwyklejsze miejsce pracy, jednak ludzie często uważali je za zbyt ubogie i mało okazałe. Nie wiedziałem o co im chodzi, w końcu większość z nich w porównaniu ze mną, naprawdę nie miała na co narzekać.
Powlokłem się w kierunku czarnego forda, z którego tak na marginesie byłem cholernie dumny. Częściowo zawdzięczałem go rodzicom, częściowo własnym oszczędnością, a połowicznie własnej pensji. Tak, chociaż tu nie było tragedii.
Wyjąłem z kieszeni kurtki kluczyki, przeklinając pod nosem syf w ich wnętrzu, po czym z ulgą usiadłem za kierownicę. Mimo zmęczenia i niebywałej chęci pójścia spać, nie mogłem powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Uśmiechu, w momencie gdy przekręciłem kluczyki, a do moich uszu dobiegł ledwie słyszalny szum silnika. Nie byłem jakimś super znawcą motoryzacji, ale traktowałem ten samochód jak własne dziecko, którego oczywiście nie posiadałem.
Ostrożnie wyjechałem ze strzeżonego parkingu, wcześniej okazując legitymacje i skierowałem się wzdłuż głównej drogi. Podróż zajmowała mi średnio dwadzieścia minut, a z pesymistycznego punktu widzenia, koło czterdziestu. To była chyba jedyna wada jeżdżenia samochodem. Mieszkałem w małym, niespecjalnie wyróżniającym się mieszkaniu o nieco suchym wyglądzie. Gdy chciało się skupić na „karierze”, nie miało się większych chęci na wczuwanie się w niewielki metraż.
Ziewnąłem przeciągle, a łzy w kącikach przysłoniły mi widoczność. Szybko przetarłem je wierzchem dłoni, skupiając się na kolejnym skrzyżowaniu.
– Za dziesięć metrów, skręć w prawo.
– Nie tym razem – odparłem, słysząc rzeczowy głos GPS’A – Wypada coś zjeść, w końcu na lodówkę nie mam co liczyć.
Jechałem jeszcze pięć minut, o dziwo ani razu nie natrafiając na czerwone, ani nie zatrzymując się przed robotami drogowymi. Na miejscu byłem dość szybko i odruchowo wyjąłem portfel, podjeżdżając autem pod punkt zamówień, umiejscowiony z tyłu budynku. Ostatnią rzeczą o jakiej teraz marzyłem, było szukanie wolnego miejsca w zatłoczonym lokalu. Myśląc o tym, jednocześnie z góry pogodziłem się z ufajdaną tapicerką.
– Dzień dobry, co będzie? – uraczył mnie z głośnika kobiecy głos.
– Jeden duży zestaw z kanapką i cappuccino – rzuciłem bez zastanowienia. I tak zawszę zamawiałem to samo.                 
– Dobrze, proszę poczekać kilka minut – rozłączyła się, a ja ruszyłem do kolejnego okienka, oczekując na zamówienie. – Proszę bardzo, życzymy smacznego. – Kiwnąłem głową, odbierając beżową torebkę i niewielki, plastikowy kubeczek z pokrywką.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, odpakowałem folię i wgryzłem się w miękką bułkę. Co jak co, ale panierowany kurczak smakował wprost wybornie, szczególnie po całym dniu głodówki w biurze.
Niestety, dalsza trasa nie była już tak kolorowa jak przedtem. Trafiłem na obszerny korek, ciągnący się aż do wjazdu na autostradę. Przekląłem w myślach, ponownie utwierdzając się w tym, jak bardzo chciało mi się spać i jak bardzo tęskniłem za własnym, średnio wygodnym łóżkiem.
Słońce już dawno zaszło za horyzontem, a ulice rozświetlały ogromne bilbordy, światła samochodów i miejskie dzielnice. Dla większości ludzi, dzień zaczynał się właśnie od teraz, w momencie gdy znaczna większość, prowadząca swoje nieskomplikowane życie, już dawno siedzi w domu wraz z rodziną.

Po dwudziestu minutach stania w korku, dojechałem na miejsce, po czym wjechałem na podziemny parking i ustawiłem samochód w typowym dla siebie miejscu, które jak na zawołanie zawsze świeciło pustkami. Mimo, że blok nie był okazały, strzeżone miejsce na zaparkowane auto, było dobrym rozwiązaniem. Nieszczególnie marzyła mi się wybita szyba, zarysowana maska albo przebita opona. Samochód ze szkła – nie dotykać, nie patrzeć.
Wyszedłem na parter, wspinając się po betonowych schodach i przeszedłem chodnikiem kilka metrów dalej. Nim się obejrzałem, stałem już na klatce schodowej, zawzięcie szukając kluczy po kieszeniach.
– Co jest…? – wymamrotałem, po raz kolejny sprawdzając tę samą kieszeń i przegródkę. Dałbym sobie rękę uciąć, że je spakowałem. Nie raz zdarzało mi się zapomnieć kluczy, ale wtedy nie mieszkałem sam! Rodzice zawsze dbali o kilka zapasowych, co nie do końca potrafiłem zrozumieć, jednak w chwilach jak ta, żałuje że nie posłuchałem się ich złotych rad. No nic, zawszę mogę spać na wycieraczce. W sumie, kogo by to zdziwiło? W obecnych czasach, wielu nieposłusznych mężów, pijaków i bezdomnych kończy na wycieraczce.
– Iwaizumi? – sąsiednie drzwi otworzył się delikatnie, a w progu stanął mój sąsiad.
– Cześć Suga.
Sugawara był moim sąsiadem odkąd pamiętam. Mieszkałem tu dopiero od niespełna roku, on zaś wprowadził się trzy lata temu za namową rodziców. Gość był bardzo sympatyczny, to też szybko go polubiłem. Często wpadałem do niego by obejrzeć mecz siatkówki, albo najzwyczajniej w świecie porozmawiać o rzeczach mniej lub bardziej istotnych. W domu bywał głównie w weekendy, a w tygodniu zajmował się pracą w miejskiej bibliotece i udzielaniem korepetycji z angielskiego.
– Wejdziesz? Dziś wpadli do mnie rodzice i nie ukrywam, że zostawili po sobie masę prowiantu.
– Brzmi fajnie, ale aktualnie szukam klucza do mieszkania. – Na moment spojrzał na mnie z uwagą, a sekundę później zniknął za drzwiami. Zdezorientowany, podrapałem się po karku i rozejrzałem wokół.
– Mam! – krzyknął triumfalnie, rzucając mi moją zgubę. – Zostawiłeś w zamku, więc je przechowałem. – Wyszczerzył się, a ja podkreśliłem swoją głupotę głośnym plaskaczem. Jak dużą  trzeba mieć sklerozę, by zostawić klucz w drzwiach?
 – Każdemu się zdarza. To jak? Wejdziesz?
– Przepraszam, naprawdę nie mogę. – Rozłożyłem ręce w geście bezradności. – Jestem zmęczony i muszę się porządnie wyspać. – Jak na zawołanie ziewnąłem przeciągle, zasłaniając usta dłonią.
– W takim razie nie ma sprawy – rzucił ostatecznie, machając ręką. – To do następnego.
– Do następnego – zawtórowałem, widząc jak jego uśmiechnięta twarz znika w mieszkaniu.
Był naprawdę w porządku, kuchnia jego mamy wyśmienita, a ja wciąż rządny pożywienia. Łóżko mimo wszystko wzięło górę i tym razem wygrało.
Z charakterystycznym pstryknięciem zamka, otworzyłem drzwi i powlokłem się do środka. Brudno nie było, ze względu na ilość wolnego czasu, który ostatnio otrzymałem. Pójście na tygodniowy, przymusowy urlop, po części rozbił mnie na kawałki. Będąc sam w domu, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, toteż trochę posprzątałem i mogłem w spokoju poćwiczyć. Spojrzałem z utęsknieniem w kierunku hantli, leżących na sąsiedniej szafce.
– Nie dziś – odparłem dobitnie, przekonując samego siebie, że to zły pomysł.
Rzuciłem rzeczy obok szafy i rozpocząłem zdejmować z siebie garderobę. Rozrzucałem ją wokół,  do momentu pojawienia się w łazience. Tam zdjąłem to, co na mnie ostało i bezceremonialnie wrzuciłem do kosza na pranie.
Na moment zatrzymałem się przed lustrem. Krytycznym wzorkiem zmierzyłem swoje sterczące, ciemne włosy, opaloną skórę, pozbawioną wszelakiego zarostu i oczy szkolnego buntownika. Myślałem kiedyś o zrobieniu sobie tatuażu, jednak pomysł ten zszedł gdzieś na drugi plan. Oczywiście, podpowiedział mi go jeden z trenerów, kiedy to jeszcze miałem okazję chodzić na siłownię. Teraz, gdy nikt nie namawiał mnie tekstami typu: „jak fajnie bym z nim wyglądał” lub „czemu jeszcze go nie zrobiłeś?”, straciłem większe zainteresowanie i odłożyłem go na kiedyś tam indziej.
Wchodząc pod prysznic, puściłem gorącą wodę i zacząłem myśleć o pracy. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że nastawiając się na konkretne zajęcie, będę musiał robić coś zupełnie innego. Co ma biuro, do testów sprawnościowych które przechodziłem? Albo do tych wszystkich rozmów z psychologiem, mających rzekomo sprawdzić stan mojej psychiki. Westchnąłem ciężko, znów czując się cholernie rozczarowany. Chciałem robić coś, co większości ludzi nawet nie przychodzi do głowy, a tymczasem było zupełnie na odwrót. 
– Telefon? – Znajomy dzwonek dochodził zza drzwi łazienki. Wyłączyłem wodę, chcąc się upewnić, czy to aby na pewno on. Nie pomyliłem się, w końcu często dostawałem tak późne telefony. Gównie od rodziców, którzy jako nieliczni byli obeznani w godzinach mojej pracy.
Chcąc uniknąć kolejnej awantury, dotyczącej nie odbierania, obwiązałem się ręcznikiem w pasie i cały mokry opuściłem łazienkę. Kałuże tworzyły się z każdym nabywanym przeze mnie krokiem, a alarm telefonu bezlitośnie dawał o sobie znać w całym mieszkaniu. 
– Przecież idę – rzuciłem nerwowo, wygrzebując z kurtki nieduży aparat. Zastygłem na moment, próbując rozpoznać numer wyświetlony na ekranie. Już miałem odrzucić połączenie, kiedy coś mnie tknęło i zdecydowałem się odebrać połączenie.
– Słucham
– Dobry wieczór, tu Daichi Sawamura z Komendy Bezpieczeństwa – rozmówca o mocnym głosie, przedstawił się od razu. – Czy rozmawiam z panem Hajime Iwaizumim?
– Tak, w czym mogę pomóc? – starałem się zachować swobodny ton, jednak przelotne wspomnienie o komendzie zbiło mnie z tropu. – Czy coś się stało?
– Wie pan, zależy dla kogo. – Nawet przez słuchawkę czułem jego uśmiech. – Proszę jak najszybciej przyjechać. Myślę, że to nie jest rozmowa na telefon. – Chwilę milczałem. Odezwałem się dopiero w momencie, w którym zdałem sobie sprawę, że mój rozmówca oczekuje odpowiedzi.
– Tak, już jadę.
– Jeszcze jedno. Proszę nie wchodzić od strony biura. Powiadomię ochronę, więc niech się pan nie obawia.
Podziękowałem krótko i rozłączyłem się. Z ciężkim sercem odłożyłem telefon i rzuciłem się w kierunku sypialni. Nie miałem pojęcia co jest grane, ani czego ode mnie chcą. Jeszcze nigdy nie otrzymałem telefonu z biura, czy raczej z tego drugiego skrzydła, które miało się nijak do papierkowej roboty. Być może jakiś łaskawy szef, w odpowiedzi na mój lament, postanowił ofiarować mi pracę jakiej oczekiwałem.
Przestałem się zastanawiać, wiedząc że nic mi to nie da. Dowiem się wszystkiego jak tylko dojadę na miejsce. Pogrążony w tej myśli, pośpiesznie ubrałem się i kilka minut później stałem już przy samochodzie. Dopiero po zajęciu miejsca za kierownicą zorientowałem się, że jestem zdenerwowany. Zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy jechałem na rozmowę  kwalifikacyjną. Rozmowę, która dała mi nadzieje i zarazem ją odebrała. Nie myśląc dłużej, przekręciłem kluczyk w stacyjce i obrałem najkrótszą trasę.

Ruch na drodze znacznie zmalał, co pozwoliło mi uniknąć korków i innych nieprzyjemnych wypadków. Przez całą drogę zastanawiałem się, czego tak naprawdę ode mnie oczekując i z czym powiązana jest cała sprawa. Równie dobrze mogło być to coś nieprzyjemnego i zmuszony będę wyciągnąć konsekwencję, jednak miły ton gościa z którym rozmawiałem, wydawał mi się trwale wykluczać tą możliwość. Ponadto nie przypominałem sobie, bym zrobił coś złego, albo przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
Chwilę kręciłem się w kółko samochodem, nie wiedząc z której strony budynku zaparkować. Dojeżdżając do pracy, wjeżdżałem na konkrety parking, w dodatku z zupełnie innej strony niż ta, w której się obecnie znajdowałem. Błądziłem jeszcze chwilę, zastanawiając się czy nie spytać kogoś z ochrony, ale szybko zrezygnowałem, gdy dostrzegłem oszkloną część budynku, znacznie większą niż ta w której pojawiałem się na co dzień.
– Niby taka mała placówka, a ile szukania – wymamrotałem sam do siebie, podjeżdżając pod szlaban. Ściszyłem radio i opuściłem szybę. Nie miałem pojęcia jak wyglądała tutaj sprawa bezpieczeństwa, ale po drugiej stronie wystarczyło zbliżyć kartę do czytnika i szlaban podnosił się sam. Tu musiały panować nieco inne zasady, ponieważ nie dostrzegłem nic, co można nazwać czytnikiem. Zacząłem nawet zastanawiać się, czy to przypadkiem ochrona nie sprawdza pracowników. Jak na potwierdzenie całej tej teorii, zaledwie kilka sekund później przy moim aucie pojawił się ochroniarz.
– Karta legitymacyjna? – oparł się o mój samochód, patrząc w skupieniu, jak penetruje schowek. Powoli zacząłem panikować, nie mogąc zlokalizować przepustki. Dość szybko mnie olśniło i sięgnąłem ręką do kieszeni kurtki. W końcu specjalnie jej nie wyjmowałem.
– Proszę – Podałem mu ją, widząc jak marszczy czoło i patrzy na mnie jakimś dziwnie agresywnym wzrokiem. Korzystając z okazji, zawiesiłem wzrok na jego plakietce; Tanaka Ryunosuke. Wyglądał zadziwiająco młodo, jego głowę pokrywała łysina a w uchu błyszczał pojedynczy kolczyk.
Mimo tego, że nie był starym, wąsatym dziadkiem, nie wzbudzał zaufania swoim wyglądem, powiedziałbym nawet że wręcz przeciwnie.
– Nieaktualna. – Patrzyłem skołowany, jak macha mi nią przed oczyma. – Przepustki od strony biura, nie obowiązują na tym terenie – odrzekł dobitnie, akcentując każdy wyraz.
– Byłem umówiony.
– To nie restauracja.
– Przepraszam bardzo, ale jakieś pół godziny temu zostałem poinformowany, o konieczności jak najszybszego przyjazdu na komendę – tym razem to ja akcentowałem każde słowo, ścigając brwi. Rozumiałem wszystkie środki bezpieczeństwa, jednak uważałem że ochrona powinna zostać wcześniej poinformowana. Przynajmniej tak miało być. – Ochrona miała zostać uprzedzona – odparłem w końcu, łapiąc gniewne spojrzenie strażnika.
– Ryu, jakiś problem? – nim się zorientowałem, przy samochodzie stanął drugi ochroniarz, uśmiechając się od ucha do ucha. Całkowite przeciwieństwo swojego kolegi. Nie mógł mieć więcej niż metr sześćdziesiąt wzrostu. Zwróciłem również uwagę na jego włosy w kolorze blondu i ciemnego brązu, sterczące uparcie we wszystkie strony.
– To co zwykle, czyli wjazd bez uprawnień. Pan tłumaczy się, że był umówiony, czyli tak jak wszyscy, którzy mają problem z zaparkowaniem. – Już miałem coś powiedzieć, dobitnie informując o racji własnych słów, jednak uprzedził mnie niższy z nich.
– Proszę podać tożsamość – rzucił, wyjmując z kieszeni pogięty świstek kartki.
– Iwaizumi Hajime – burknąłem, a on przytaknął z uśmiechem.
– Zgadza się, pan Daichi poinformował mnie kilka minut temu – skierował wzrok na łysego. – Wpuszczamy.
Wypuściłem z ulgą powietrze, widząc jak szlaban podnosi się do góry, a pan Tanaka wysyła mi mordercze spojrzenie. Zignorowałem go, chwaląc w myślach jego nadgorliwe zaangażowanie w stosunku do wykonywanego zawodu i zaparkowałem w pierwszym lepszym miejscu parkingowym.
Nie przeciągając chwili, zgasiłem silnik i wysiadłem z forda. Rozejrzałem się po otoczeniu, ale szczerze powiedziawszy nie potrafiłem się odnaleźć. Po tej stronie barykady wszystko wyglądało inaczej. Nie chodziło tu o sam układ, ale również o poziom bezpieczeństwa. Gdzie się nie obejrzałem, napotykałem wzrokiem kamery albo kolejne bramki. Przez to całe szaleństwo, straciłem świadomość z której strony w ogóle wjechałem.
Spojrzałem na telefon. Zegar wskazywał jedenastą w nocy, a mnie sukcesywnie zaczęła puszczać adrenalina. Przed wyjściem z mieszkania nie zdążyłem wypić kawy, a uczucie senności które chwilowo utraciło swoją moc, powróciło ponownie. Miałem wrażenie, że o czymś zapomniałem.
– Cholera, gdzie teraz? ­– Stałem w miejscu, nie do końca wiedząc co dalej robić. Najprawdopodobniej miałem spotkać się z tym Sawamurą, ale sytuacja była nieco skomplikowana. Podczas naszej krótkiej wymiany zdań, mój rozmówca nie napomknął ani słowem, gdzie mam go szukać. Albo gdzie mam na niego czekać. Teren był duży. Na domiar złego wszędzie obowiązywała zasada legitymacji, z którą zdążyłem się już dobrze zapoznać. Ostatnią rzeczą jakiej pragnąłem, było wykłócanie się ze strażnikami przy każdej bramce.
Mimo wszystko obiecałem sobie nie panikować, niezależnie od tego jak bardzo się zgubiłem. Idąc tropem czysto logicznego myślenia, postanowiłem odnaleźć punkt informacji i tam dowiedzieć się reszty.
Sztywnym krokiem ruszyłem w kierunku dużych, szklanych drzwi, obracających się w powolnym tempie. Przypominały mi wejście do galerii handlowej.
Gdy wszedłem do środka, rozejrzałem się przelotnie po wnętrzu. Szare ściany, ciemna, kamienna podłoga, duże okna, spore biurko po środku i windy. Pomieszczenie raczej proste, ale eleganckie.
Po korytarzu przemieszczali się mundurowi, osoby w garniturach, kilka kobiet ubranych w eleganckie koszule, a raz nawet dostrzegłem gościa w białym kitlu. Coś jak połączenie standardowego komisariatu z biurem i szpitalem.
Widząc, że jak na razie nikt nie ma zamiaru mnie pogonić, podszedłem do punktu, licząc z nadzieją na jakąkolwiek pomoc.
 – Dobry wieczór – Stanąłem przy szybie, patrząc na faceta siedzącego za biurkiem.
– Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – Podniósł głowę znad ekranu komputera, dzięki czemu mogłem mu się lepiej przyjrzeć. Miał mocno zarysowaną szczękę, włosy związane w luźnego koka i kozią bródkę. Ubrany w czarną koszulę, sprawiał wrażenie dobrze zbudowanego. Wyglądałby groźnie, gdyby nie ten wesoły uśmiech na twarzy.
– Jakiś czas temu dostałem telefon… – zacząłem bez namysłu.
– Imię? – zapytał nagle, patrząc w notes.
– Hajime Iwaizumi. - Powinienem był nagrać się na dyktafon. 
– Dobrze się składa. Pan Daichi był tu i pytał o pana dosłownie kilka minut temu. – Powróciłem myślą do problemów przy wjeździe. Wyglądało na to, że zajęło mi to dłużej niż przypuszczałem – Proszę zaczekać chwilę, zaraz przekaże że już pan jest.
– Myślę, że to nie będzie koniecznie. – Odwróciłem się za siebie. – Daichi Sawamura, rozmawialiśmy przez telefon.
– Dobry wieczór – uścisnąłem jego wyciągniętą dłoń. Był odrobinę niższy ode mnie, ubrany w białą koszulę i czarny krawat. Garderoba choć elegancka, sprawiała wrażenie lekko pogniecionej. Krótkie brązowe włosy opadały swobodnie, a brązowe oczy patrzyły z sympatią. Szczękę pokrywał dwudniowy zarost, kojarzący mi się z przeciętnym wyglądem zapracowanego człowieka, odsypiającego na własnym biurku, zaledwie dwie godziny w ciągu doby.
– Zapraszam do mojego gabinetu, tam spokojnie porozmawiamy. – Nie mówiąc nic więcej, podążyłem w ślad za nim, kierując się sąsiednim korytarzem. Obeszliśmy jedną z większych sal oraz kolejne wejście; z kolej te było już zabezpieczone. Podczas przechadzki, nie rzuciło mi się w oczy nic specjalnego, w zamian z czasem gdy mijaliśmy kolejne zakręty, coraz bardziej traciłem orientacje. W dzisiejszym dniu nie było to nic specjalnego.
– Lubi pan adrenalinę? – wzdrygnąłem się lekko, słysząc to dziwne pytanie. Ogłupiałem na dłuższą chwilę, niepewny. Jasne, że tak, w końcu po to tutaj przyszedłem, ale bałem się od razu odpowiedzieć, to też błądziłem wzrokiem po ścianach. – Proszę się nie obawiać – zaśmiał się, a ja wciąż spoglądałem na niego niepewnie. – To nie żaden test, po prostu tak tylko pytam.
– Oh, okey… – podrapałem się po karku, czując na sobie wyczekujące spojrzenie brązowych oczu. – Tak, można tak powiedzieć – wydukałem w końcu, choć i tak nie zaprzestałem szukać drugiego dna tej pogadanki.
Brunet wydawał mi się bardzo sympatyczny,  wręcz do przesady. Odnosił się do mnie, jak do dobrego kolegi, choć znaliśmy się od niespełna kilku minut. Jedyną rzeczą, która burzyła cały mój światopogląd, były spojrzenia mijanych pracowników. Wielu z nich patrzyło na Daichiego z niepewnością i czasem również z lekkim strachem. Czyżby miał swoją drugą twarz? Właściwie, to równie dobrze mógł grać miłego, a tak naprawdę to prawdziwy tyran.
– Ej Tsukishima! – niespodziewanie krzyknął w kierunku blondyna, zmierzającego z naprzeciwka. Blondyn prychnął pod nosem i z kamiennym wyraz twarzy pofatygował się w naszą stronę.
Był wysoki, znacznie wyższy ode mnie czy Pana Sawamury, ubrany w długi, biały kitel i jasne jeansy. Nosił duże, czarne okulary, przysłaniające złote oczy, a na rękach ubrane miał lateksowe rękawiczki.
– To jest Hajime Iwaizumi. Wspominałem ci o nim – wskazał na mnie, przybierając ten swój firmowy uśmiech.
– Tsukishima Kei – odparł automatycznie.
– Chciałbym, byś był obecny podczas naszej rozmowy. O ile oczywiście nie jesteś zbyt zajęty. – Dopiero teraz zauważyłem, że nowo przybyły rozmówca trzyma za sobą mały, stalowy wózek. Leżały na nim skalpele, nożyki i inne przedmioty, których nazw nawet nie kojarzyłem. Zaintrygowany, zerknąłem kątem oka na „mentora”. Ten, widząc moje pytające spojrzenie, odparł swobodnie:
– Kei jest patologiem. Pracuje z klientami, równie pełnymi entuzjazmu co on sam – okularnik skrzywił się nieco, słysząc tę uwagę.
– Nie wiem, mam sporo pracy – odchrząknął po chwili, odpowiadając na wcześniej zadane pytanie.
– To dobrze się składa, bo powiedziałem tym z laboratorium, że kradnę cię na jakiś czas – już miał coś powiedzieć, jednak westchnął jedynie, kręcąc głową.
Parę chwil później szedł z nami ramię w ramię, wystukując coś na ekranie telefonu. Jego obojętność niemal pełzła po ścianach. Zaprzestałem negować co tutaj robię, ani czego ode mnie oczekują. Mogłem mieć pewność, że zwolnienie nie wchodzi w grę. Na samym wejściu spotkałem masę dziwnych ludzi, którzy niewątpliwie mieli w planach wciągnąć mnie w jeszcze większe dziwactwo.
Nawet nie zauważyłem kiedy w trójkę, przestąpiliśmy próg gabinetu. Gabinetu, w którym miało zmienić się moje dotychczasowe życie.  
  


sobota, 20 lutego 2016

Chwila tłumaczeń oraz nowe AoKiseły!


                                         Witam :v Czy ktoś tu jeszcze o mnie pamięta?
A tak na serio to zdaję sobie sprawę, jak bardzo długo mnie nie było (bo pół roku to serio kawał czasu ;-; ). Dlaczego tak się stało? Już tłumaczę.
Dwoma powodami mojej nieobecności był brak urządzenia na którym mogę pisać (a telefon odpada, to jest już strasznie niewygodne ;-; ) oraz oczywisty brak w wenie.
Ale już wracam. Może aktywność nie będzie jeszcze aż tak duża, ale postaram się jednak coraz więcej uczestniczyć w życiu tego bloga.

A tak na przywitanie mam dla Was takie luźne opowiadanko, które napisałam już jakiś czas temu.
No więc miłej lekturki! :D 





  Pieczenie ciasta to dość trudne zadanie dla osoby, która nigdy tego nie robiła. Szczególnie, jeżeli ma ono być dla osoby, którą się kocha.
  Kuchnia, w której Kise przyrządzał deser wyglądała jak po przejściu tornada. Mąka rozsypana była po blatach oraz szafkach. Czekolada wypływała z niewielkiego garnka, brudząc przy tym kuchenkę oraz kawałek podłogi, a mleko rozlane po zlewie dodawało temu widokowi jeszcze więcej nędzy i rozpaczy. Blondyn nie przejmował się tym jakże okazałym brudem. Chciał jak najszybciej skończyć swoje drobne dzieło jeszcze przed powrotem Aomine.
  W końcu to miała być niespodzianka.
  -Dodać 2 żółtka, po czym ubić... Dosypać cukier... Dokładnie wymieszać... - co chwilę powtarzał czynności do wykonania. Pomagało mu to się skupić- dosypać kakao... ponownie wymieszać...
  Cały czas zerkał w stronę zegara wiszącego nad drzwiami. Miał nie dużo czasu. Za jakieś 20 minut Daiki kończy pracę.
  -Cholera! Ciasto nie zdąży się upiec!- Kise coraz bardziej zaczął się denerwować, co nie wpłynęło dobrze na jakość jego pracy. Pomieszczenie ponownie zostało udekorowane, ale tym razem przy pomocy cukru, proszku do pieczenia oraz połamanych na milion kawałków skorupek jajek.
  Gdy wszystko było już gotowe, Ryouta błyskawicznym ruchem wstawił ciasto do piekarnika. Po raz ostatni spojrzał na zegar. Za pięć minut Aomine kończy pracę. Kise westchnął. Zdążył.
  Musi jeszcze tylko posprzątać...
Nagle po całym mieszkaniu roznióśł się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Kise natychmiastowo zrobiło się słabo. Przecież nie mieli mieć dzisiaj gości, a niemożliwym jest, aby obiekt jego westchnień wrócił tak wcześnie do domu, skoro powinien jeszcze pracować. A może wypuścili go wcześniej?
  Zacz
ął panikować.
  Jeśli to faktycznie jest Aomine to nici z niespodzianki! Już nawet nie obchodził go bałagan zostawiony w pokoju, liczyło się tylko ciasto. Niepewnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Przecież nie będzie kazał czekać tej osobie całą wieczność. Westchnął po raz kolejny i z nieustępującym niepokojem otworzył drzwi.

  Jednak za nimi nikogo nie było.
  Ryouta był już zdezorientowany. Jednocześnie poczuł natychmiastową ulgę oraz kolejną falę strachu. Daiki gustuje w robieniu takich kawałów. Co, jeśli to on dzwonił?
Stał przy drzwiach przez dłuższą chwilę. Tak dla pewności.
  Jednak w momencie, kiedy uświadomił sobie ile czasu stracił, natychmiastowo zerwał się z miejsca i poleciał do miejsca wcześniejszej zbrodni. Czyli po prostu ich kuchni.
  Zaczął energicznie biegać po mieszkaniu w poszukiwaniu środków czystości oraz jakieś miotełki. Przeszukał niemal każde pomieszczenie, a znalazł tylko i wyłącznie kończący się płyn do mycia szyb oraz małą, brudną ścierkę.
  "Lepsze to, niż nic" skomentował w myślach, po czym z niewyobrażalną szybkością rzucił się w wir sprzątania. Dosyć szybko pozbył się zaschniętej już czekolady z podłogi i paru skorupek wraz z jego odłamkami. Co chwilę zaglądał przez okienko piekarnika, wypatrując, czy jego prezent zaczyna coś rosnąć.
  Za każdym razem odchodził zawiedziony.
  -Kuchenka umyta, szafki się świecą, śmieci w koszu..- zaczął wymieniać obiekty, które wcześniej czyścił. Przy okazji dokładnie je analizował czy na pewno nie zostały na nich żadnych resztek brudu- Tak! Wszystko przygotowane!
  Kise z dumnym wyrazem twarzy, wytarł swojego czoło z paru kropelek potu. Po chwili rzucił swoim pobrudzonym od tłuszczu fartuchem, przypadkowo trafiając do brudnego od czekolady garnka w zlewie. A kto by się martwił? I tak brudne.
  Ryouta zadowolony ze swojej pracy po raz ostatni spojrzał na urządzenie ze wskazówkami. Tak jak się domyślał, Aomine skończył pracę ponad piętnaście minut temu, czyli za chwilę powinien być.
  Z opanowaniem ruszył w stronę łazienki.
  Po wejściu od razu skierował wzrok na swoje odbicie. Zauważył, że na włosach pozostała mu niewielka ilość mąki. Stał tak przez chwilę zastanawiając się, jak to zrobił.
  Po chwili zastanowień podłożył głowę pod kran, z lecącą już wodą. Wiedział, że Aomine na jego widok od razu zacząłby się dusić. Wolał jednak nie kusić losu.
  Użył niewielkiej ilości szamponu, tylko po to, aby miały jednak ten swój delikatny zapach.
  Po szybkim myciu z szafki znajdującej się obok wyciągnął małą, praktyczną suszarkę, która po mniej niż dwóch minutach całkowicie wysuszyła jego włosy.
  Zwinnym ruchem ubrał przygotowane wcześniej ubrania, a były to zwykłe, czarne spodnie oraz biała koszula.
  Udał się w stronę salonu, po drodze zachodząc do kuchni. Ku jego radości, ciasto jednak urosło.
  Siedząc na kanapie sięgnął po podłużnego, czarnego pilota.
  -Nic nie ma..- mruknął, przelatując wszystkie kanały możliwe kanały. Nie znalazł nic, co przykułoby jego uwagę.
 Po czasie sobie jednak darował. Odłożył pilot na miejsce, stwierdzając, że poczeka na swojego partnera w ciszy.
  Czas mijał i mijał, a Aomine dalej nie było.
  Kise zazwyczaj w takiej sytuacji już dawno siał by panikę dzwoniąc po całym mieście. Ale nie dziś. Domyślał się, że będzie spóźniony. Prawdopodobnie jego koledzy również zrobili mu małą niespodziankę...
  Blondyn znudzony już tym czekaniem poczuł, jak robi się senny.
  -Dopóki nie przyjdzie...- wygodnie ułożył się i od razu oddał się snu.
Na jego nieszczęście zapomniał o cieście, które za niedługo miało być gotowe...

  -Kise! Kise!- obudził go wrzask dobiegający z drugiego końca mieszkania. Głos wydawał się być aż nad to znajomy.
  -Aominecchi..?- szybko zerwał się z kanapy (jeszcze lekko zaspany) i pobiegł w stronę krzyku, dochodzącego z kuchni.
  "Czyżby to był krzyk zwiastujący niezwykłą radość spowodowaną niespodzianką?"- pomyślał, jednak ta nadzieja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
  Całe pomieszczenie było zapełnione dymem. Ryouta od razu skojarzył fakty, domyślając się, że to przez zapomniane, pieczące się ciasto. Przy piekarniku zauważył Aomine.
  -Kise, otwieraj te okna!- zrobił, jak mu kazano.
  Gdy widoczność w pomieszczeniu nie była już ograniczona i dało się normalnie oddychać, Aomine z wściekłością malującej się na twarzy podszedł do swojego chłopaka.
-Możesz mi to jakoś wyjaśnić?- ciemnoskóry chłopak nadal trwał przy swoim wyrazie twarzy, krzyżując przy tym swoje ręce na piersi. Zabawne, wyglądał teraz jak wkurzony Akashi.
-Aominecchi.. Bo ja.. Chciałem ciasto zrobić..
-Widzę- wskazał ręką na niedoszłą, całkowicie spaloną jeszcze do niedawną słodkość- Prawie mieszkanie spaliłeś!
-Przepraszam, to miała być niespodzianka...- blondynowi zrobiło głupio. Skierował swój wzrok na podłogę.
-No debil- Daiki załamał ręce - No ale trzeba przyznać, że gdybyś nie był taką gapą to byłoby nawet bardzo miłe.
-Gniewasz się?- Kise gwałtownie podniósł głowę. W jego oczach można było zobaczyć malutki promyk nadziei.
-Nie aż tak bardzo. Pomyśl, co by się stało, gdybym do domu nie przyszedł!
-Przepraszam.
  Ciemnoskóry westchnął głośno, drapiąc się po szyi.
-Żeby to ostatni raz...
-Aominecchi.. - model nagle wskoczył mu w ramiona i mocno się w niego wtulił- Wszystkiego najlepszego.
  Jego partner odpowiedział wyłącznie jednym, delikatnym pocałunkiem w czoło.
-Jak myślisz... jak bardzo się zatrujemy jak je zjemy?

niedziela, 14 lutego 2016

Walentynkowy Special (Bokuto x Akaashi Haikyuu)

ZDĄŻYŁAM... 
Jak? pojęcia nie mam do tej pory, najprawdopodobniej jakiś anioł weny i motywacji czuwał nade mną. Tak to jest jak się coś odkłada na ostatnią chwilę, a potem zapomina o zaległych dwóch wypracowaniach z polskiego ;___; No i w sumie jeszcze o sprawdzianie, a jakżeby inaczej. 
A więc o to taki skromniutki prezencik ;3 Ja przyznam się, że lubię walentynki... Lubię, bo zwykle w ten dzień jest spory spam na blogach, tumblrach i tak dalej i tak dalej xD Także tego, grunt to znaleźć sobie jakiś plus... Oczywiście wszystkiego najlepszego dla tych zakochanych, niech druga połówka wykaże się (a najlepiej niech się cały czas wykazuje, bo o to w tym wszystkim chodzi), a dla tych bez miłego rzepa na ogonie, niech takowy się trafi  ( ͡° ͜ʖ ͡°) 


Bokuto był jedną z osób, dla których określenie „nieokrzesany” pasowało równie idealnie co kontakt do gniazdka. To jak jedna z prawd rządzących światem - jest i już.
Drugą niepodważalną prawdą było również to, że Bokuto był zmienny jak pogoda. Gdy coś szło po jego myśli, męczył wszystkich swoim entuzjazmem niczym małe dziecko, zadowolone ze zrobionej przez siebie laurki na dzień mamy. Gdy jednak szczęście postanawiało go opuścić, natychmiast nastawała era życiowego męczennika. Pełen żalu buczy się na cały świat, dąsa po kątach i za nic nie da się przekupić.
Drużyna znalazła na to sposób, który był skuteczny, ale jedynie na boisku.
W codziennych realiach, bywało nieco gorzej, jeżeli ma się na myśli białowłose zwłoki, snujące się niczym widmo po szkolnym korytarzu.
Tego dnia kapitan drużyny miał ochotę strzelić sobie w twarz, a najlepiej zrzucić się z pierwszego lepszego okna mijanego po drodze do sali.
Znowu zaspał, znowu dostał ochran, znowu się nie przygotował; bo oczywiście zapomniał, w dodatku zakazali mu trenować dopóki nie weźmie się w garść. Niby jak inaczej miał się czuć? Miał skakać z radości, że siwy matematyk tak po prostu się na niego uwziął?
- Wcale się na ciebie nie uwziął. Po prostu dajesz mu powód do zrobienia ze sobą porządku - rzucił Akaashi, opierając się o parapet, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Minęła właśnie druga lekcja, więc siedzieli razem pod salą.  
- Nawet ty przeciwko mnie…- załkał teatralnie, chowając twarz w dłoniach.- Akaashi jak możesz, myślałem że jesteś moim najlepszym przy…
- To on ci wyłącza budzik?
- Mówiłem ci przecież, że on tak sam z siebie nie dzwoni.
- Prawie codziennie?- wbił w niego znudzone spojrzenie ciemnych oczu. Znał swojego partnera z boiska aż zbyt dobrze, jakkolwiek bo to nie brzmiało.- Ja to widzę tak, że kładziesz się zbyt późno, a potem masz problem z ludzkim wstawaniem.
- Jeśli godzinę szóstą można nazwać „ludzką”, to ja już nic więcej nie mówię…- wyjęczał, kładąc czoło na podciągniętych kolanach. Nie trzeba było być jego matką, by wiedzieć, że jest zmęczony. Może nawet nie przespał całej nocy. Co gorsza może którejś z rzędu.
Szatyn zerknął na niego, jak siedzi na podłodze z dezaprobatą.
Jak z dzieckiem…
- Mamy w przyszłym tygodniu egzaminy- odparł pod nosem. Zaczął niepokoić się nieco, czy jego kolega jest oby odpowiednio doinformowany.
- Przecież wiem…- burknął w odpowiedzi, siedząc smutno na podłodze.
- Już myślałem, że ci uleciało.
 Bokuto tak naprawdę zapomniał. Przypomniał sobie o istocie szkolnej edukacji dopiero sekundę temu. Nie miał jednak chęci przyznawać się do tego.
- Wiesz, że miałbyś problem? Gdyby poszło ci tak jak ostatnio, mogliby nawet zabronić ci gry w ważnych meczach. Przynajmniej dopóki się za siebie nie weźmiesz- wymamrotał, śledząc reakcje asa. Ten jednak nawet nie drgnął, wbijając pusty wzrok w przestrzeń.
- Nie dopuściłbym do tego…
- Na razie idziesz w złym kierunku.
- Akaashi… Czemu jesteś przeciwko mnie?!- zajęczał na tyle głośno, że uczniowie przechodzący obok, wlepili w niego nerwowe spojrzenia- dam rade. Nim się zorientujesz będę mógł trenować z wami i pojadę na najbliższy mecz!
- Chyba jako kibic.
Bokuto burknął coś pod nosem, na nowo chowając spojrzenie w zaciszu własnych kolan i emitując coś na kształt choroby sierocej.
- Wstawaj już- wyciągną dłoń w jego kierunku- siedząc pod parapetem, świata nie uratujesz.
Spojrzał na niego smętnie, po czym z wahaniem chwycił jego rękę. Przyjaciel stękną cicho, przyjmując ciężar i z trudem postawił go do pionu.

Cały dzień zdawał się mieć nijak do wszystkiego. Bokuto z trudem kontaktował i wiecznie smęcił, albo przysypiał prawie na każdej lekcji, łapiąc kolejne zirytowane spojrzenia nauczycieli.
Wczorajszej feralnej nocy, czyli w dzień w którym wyznaczono mu jego „mniejszą” szkolną karę, postanowił wziąć się w garść i nadrobić ciążące zaległości. Pełen zapału i wyraźnie zmotywowany, rzucił się w nurt podręczników. Wszystko mogło ułożyć się pięknie i w zgodzie z jego oczekiwaniami, jednak cała noc spędzona na dzikim romansie z książką do matematyki, nic mu nie dała. Dziwne szlaczki i wzorki, dalej pozostawały dla niego tylko i wyłącznie nie zrozumiałym szykiem liczb i literek. Nie ważne jak długo wpatrywał się w dany rysunek, ile razy z rzędu czytał tę samo zdanie i ile filmików w internecie zdążył obejrzeć. Efekt wciąż pozostawał ten sam.
O godzinie szóstej umiał tyle samo co o północy. Udało mu się wzbogacić jedynie o potworne zmęczenie, parę sińców pod oczami i chęć pomsty do nieba.
Rano rodzicielka wygoniła go z domu, nawet nie siląc się na skomentowanie jego wizerunku. Wiedziała o jego zaległościach, a to naprawdę w niczym nie pomagało. Zapewne gdyby nadal żyła w błogiej nieświadomości, to z samego rana poklepałaby go miło po główce i pozostawiłaby w domu. Od kilku dni jednak mierzyła go wrogim spojrzeniem, dowiadując się o nieszczęsnych wynikach jego równie nieszczęsnej edukacji.
Z tego powodu był dziś nie do życia, przypominając bardziej zombie niż najweselszego gościa w placówce. Do tego wszystkiego Akaashi zdążył przypomnieć mu o kolejnej katastrofie, a zaliczenie z matematyki zbliżało się do niego wielkimi krokami.
Stary, siwy dziadyga już nie raz odmówił mu korepetycji i jakiejś większej pomocy. Głównie dlatego, że pilny uczeń opuścił kilka poprawek idąc na trening, albo z góry olewał to, co działo się na lekcji. Stąd dobroć pewnego nauczyciela została doszczętnie wyczerpana, a nie zaliczony przedmiot taki właśnie pozostał.
- Idziesz na trening?- wymamrotał ciszej niż zamierzał.
Obaj po skończonych lekcjach, opuszczali właśnie budynek. Ich zajęcia się dziś nieco przedłużyły, co niestety działało na niekorzyść Bokuto.
- Tak- rzucił po chwili wahania.
 Oboje stali teraz na placu, by za moment rozejść się w oddzielnych kierunkach.
- Opowiesz mi jutro jak było?- westchnął, poprawiając torbę na ramieniu.
- Tak. Daj spokój, to tylko jeden trening… Świat się nie zawali, bo wszechmogący Bokuto nie zaszczycił wszystkich zebranych swoją promienną osobą. Im szybciej zabierzesz się za poprawki, tym szybciej wrócisz - Akashi rzucił na odchodne, odwracając się w kierunku sali gimnastycznej.
- Taa, łatwo ci mówić- nadymał policzki niczym małe dziecko, po raz kolejny uzmysławiając sobie swoją beznadziejną sytuacje.
Wesołe okrzyki kolegów, dźwięk piłki uderzającej o parkiet, pełne irytacji spojrzenia skierowane na jego zbyt nadpobudliwą osobę, wystawienia Akaashiego i jego morderczy poker face… W tamtej chwili rozweseliłoby go nawet mycie boiska, byleby nie dotykać się do pierwiastków.
Rzucił ostatnie tęskne spojrzenie, w kierunku oddalających się pleców na tle ukochanego budynku sali gimnastycznej, po czym męczeńskim krokiem skierował się w stronę domu. Najchętniej położyłby się na łóżku i umarł młodo, ale dziś chyba nic z tego. Jeszcze gdyby coś z tej nauki zrozumiał, to byłaby już połowa sukcesu.
Dochodziła godzina dziewiętnasta, słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, sprawiając że drzewa i budynki rzucały rozmyte cienie, a okolica stawała się miła i kojąca.
Wieczory miały swój urok, szczególnie gdy świat powoli niknął pogrążony w mroku, a niebo złociło się na wiele barw.
Idąc w kierunku domu, pozwolił sobie nie myśleć ani o swoim problemie, ani o pierwszym treningu, który ominął go od dłuższego czasu. Zapewne jeszcze trochę przegapi, ale czym prędzej pokaże innym, że potrafi się za to zabrać, tym prędzej wróci do tego, za czym tak uparcie tęskni.

W domu zjawił się niecałe dwadzieścia minut później, rzucając niedbale buty i wołając głośno w  progu na powitanie. Odpowiedziała mu głucha cisza, w związku z czym niezbyt delikatnie postawił torbę obok schodów i przeszedł do kuchni.
Dom urządzony był nowocześnie, ale nie brak mu było przytulnego zakątka czy tradycyjnego akcentu. Ot co zwykły dom.
Wchodząc do kuchni, nie zastał nawet żywej duszy. Wzruszył tylko ramionami, kierując się do lodówki i rozpoczął penetrować jej zawartość. Rodzice zaszczycili go wczoraj zakupami, a dom niebezpiecznie lśnił. Zaintrygowany zauważył na jednej z półek zwiniętą tortille i bliżej niezidentyfikowaną zawartość w plastikowym pudełku. Nie zostawiali mu zwykle tyle jedzenia, chyba że mieli zamiar gdzieś wyjechać.
Z tą myślą zamknął drzwiczki, dostrzegając na nich niewielką karteczkę. Jakim cudem nie zauważył jej wcześniej?

Wyjeżdżamy z tatą pilnie do siostry.
Nie będzie nas przez kilka dni. W lodówce masz jedzenie, a w górnej szufladzie pieniądze.
Nie wydaj ich tylko na głupoty… W razie problemów zadzwoń.
Mama ;)

- Dobrze, że mam szkołę, inaczej pewnie kazaliby mi jechać…- beznamiętnym wzorkiem spojrzał na kartkę, opuszczając kuchnie i kierując się po schodach do swojego pokoju, na drugim końcu korytarza.
Czysto może nie miał, ale mogło być o wiele gorzej, w końcu sprzątanie boli.
Na jednym wdechu kopnął drzwi, zdjął górę mundurka i rzucił się z utęsknieniem na łóżko.
- Ty mnie rozumiesz…- miłe ciepło i miękka pościel pozwalały mu na chwilę relaksu, a powieki zaczęły coraz bardziej ciążyć. Najchętniej pozwoliłby sobie w końcu wypocząć, ale nie miał na to czasu. Miał jeszcze sporo pracy.
Wyciągnął spod poduszki podręcznik i nim się zorientował, przysnął.

Nie wiedział co się dzieje, ani która jest godzina. Jedyną rzeczą jaką czuł, był ucisk na ramieniu i delikatne poruszanie jego zmęczonymi zwłokami.
- Bokutooo… wstawaj…- ledwo słyszalny głos zburzył jego idealny świat spokoju i wypoczynku. Jękną niezadowolony, nakładając na głowę poduszkę i przekręcił się sprawnie na drugi bok.- Rety, naprawdę jesteś beznadziejny…
Szturchanie i daremne molestowanie jego osoby ustało, zaraz za poirytowanym westchnieniem.
- Nie po to przyłażę do ciebie by ci pomóc, abyś teraz gnił w łóżku- silił się na dobitny ton, krzyżując ramiona na piersi i patrząc z przekąsem na obraz całego zamieszania.
Białowłosy chyba w końcu zajarzył co się do niego mówi, bo podniósł się gwałtownie, wpatrując w swojego bohatera szeroko otwartymi oczyma.
- Nie poszedłeś na trening, by mi pomóc?- Akaashi mógł przysiąc, że widzi iskierki w jego oczach.
- Nie każ mi tego powtarzać. Sam się raczej nie ogarniesz, a nie trzeba być geniuszem by wiedzieć, że naprawdę zapomniałeś o tym egzaminie, a ja sam chętnie powtórzę to i owo.
Poza tym bez naszego asa jest to trochę bez sensu…- ostatnie powiedział niemalże szeptem.
- Mógłbyś powtórzyć?- Bokuto uśmiechnął się radośnie, poruszając znacząco brwiami.
- Powiedziałem że… Zaraz, zaraz, czy to są majtki?- wskazał palcem na materiał, wiszący na lampce. 
- Akaashi kocham cię!- Kapitan usiadł na łóżku, obejmując go w pasie i wciskając rozradowaną twarz w materiał jego bluzy.- Ratujesz mi życie!
Keiji stał jak wryty, czując oplatające go w pasie masywne ramiona i gorący oddech, drażniący skórę w okolicach brzucha. Spiął się gwałtownie, czując ciepło w okolicach twarzy i lekko przyśpieszony puls. Gdyby Bokuto czasami uważał na to, co mówi…
Niezręczną chwilę przerwało donośne burczenie, wydobywające się z wnętrza pewnej osoby.
- Oj…
- Jadłeś coś?
- Nie, w końcu zapomniałem.
- Naprawdę jesteś do dupy…- odparł, przybierając ponownie swój kamienny wyraz twarzy. Ignorując dzikie wycie kolegi z drużyny, spojrzał z uwagą na zegar ścienny, wiszący kilka metrów dalej.
Przy założeniu, że ofiara losu zje kolacje w szybkim tempie i uda im się podzielić materiał do nauczenia na kilka części, powinni zdążyć przygotować się chociaż częściowo i wbić do głowy to, co było najtrudniejsze. Zostanie również czas na jako taki sen.
- Słuchasz mnie?
- Nie. Chodź coś zjeść, zanim się rozmyśle- rzucił, wymaszerowując z pokoju.
- Ej! Akaashi czej! W ogóle to jak ty wszedłeś?
- Nie zamknąłeś drzwi i nie odbierałeś.
Bokuto skarcił się tylko za te drzwi, po czym obaj powędrowali do kuchni i odgrzali zawiniętą tortille. Kapitanowi widocznie poprawił się humor. Zachowywał się już bardziej jak „on” i przestał użalać się nad własnym losem.
Następnie spędzili czas na zajadaniu się przed telewizorem i komentowaniu jakiegoś teleturnieju. W międzyczasie as streścił materiał i opowiedział z przestrachem nad czym spędził ostatnią noc.
- Spróbuje wytłumaczyć ci to po swojemu. Wygląda na to, że nie potrafisz przyswoić sobie czysto naukowego języka.

Dochodziła godzina dziesiąta, kiedy zaszyli się w pokoju Bokuto, wcześniej powierzchownie w nim sprzątając, bo jak sądził korepetytor: „ w takim bałaganie, nauczenie się jednej zwrotki wiersza sprawiłoby nie lada problem”.
Zaopatrzeni w dzbanek mocnej kawy, kartkowali kolejne strony książki, robiąc notatki i rozpisując kolejne zadania. Ludzkie zwłoki emanowały kolejną falą energii, kiedy tematy tłumaczone przez Akaashiego stawały się jasne i przejrzyste. Język i sposób tłumaczenia przypadły mu do gustu, a co najważniejsze zapamiętywał więcej niż mógł przypuszczać. Nawet matematyka stała się łatwiejsza.
- Musisz jeszcze podzielić przez dwa- wskazał ołówkiem miejsce w jego zeszycie- niby umiesz, ale robisz głupie błędy.
- Zapominam…- odparł, ziewając przeciągle i na nowo wrócił do zadania.  
- Chyba raczej chce ci się spać- Keiji zmierzył go czujnym spojrzeniem. Wyglądało na to, że dziś nie wyciągnie z niego nic więcej. Jakby nie patrzeć Bokuto odespał dziś niewiele, w dodatku większość na lekcji.
- Nie prawda…- wydukał, choć moment później wylądował twarzą w książce.- No może trochę…
- Idź się umyj.
- Że niby śmierdzę?
- Jak cholera.
- Mocne słowa jak na ciebie- Akaashi uśmiechnął się pod nosem, widząc na twarzy przyjaciela równie delikatny uśmiech.- Dobra już idę, nie denerwuj się…
Białowłosy zniknął za drzwiami łazienki, pozostawiając go samego sobie, wśród naukowego bałaganu.
Sprawnie odłożył książki, dziękując światu, że jutro już piątek, a co za tym idzie musiał wytrzymać jeszcze tylko jutro. Choć może źle to ujął, odpoczynek nie był odpowiednim wyrażeniem. W weekend zapewne zawita jeszcze u Bokuto, tonąc razem z nim w lawinie materiału i powtórek. Kiedy udało mu się to wszystko nazbierać? Czasem miał wrażenie, że światopogląd jego przyjaciela rozciąga się od atakujących do libero, przez rozgrywających.
Ale było w tym coś niezwykłego. Oddanie z jakim grał, momenty w których szczerze się cieszył i entuzjazm jakim palił na boisku, wszystko mu wynagradzały. Akaashiemu ciężko było to przyznać przed samym sobą, ale miał w nim oparcie i jednocześnie kogoś, przy kim nieświadomie czuł się spokojnie. Nawet jeśli ten ktoś bywał bardziej nerwowy niż on sam.
 Lubił jak był żywy, martwił się gdy chodził przygnębiony i czym prędzej chciał mu pomóc. Ostatnio zaczął nawet zastanawiać się, czy myśli o nim jedynie jak o przyjacielu.
- Akaashi wróciłem! Mam nadzieje, że nie skorzystałeś z okazji i mnie nie okradłeś.
- Zabrałem ci te majtki, co leżały na lampce.
- Żartujesz…?- Stanął gwałtownie w drzwiach, patrząc na niego z wahaniem. Sterczące włosy, oklapły, okalając jego twarz, a z końcówek spływały kropelki wody. Miał na sobie luźne spodenki i czarny t-shirt.
- Pewnie że nie, wziąłem też kilka sztuk z szafki. Kolekcjonuje je jak nie patrzysz.
- A ja cały czas obwiniałem pralkę, stalkerze jeden…
Rozmawiali jeszcze chwilę, pozwalając na luźne docinki i robiąc streszczenie tego, co zdążyli już zrobić. Po pewnym czasie Akaashi wstał z krzesła, stojącego przy biurku i powoli zaczął zbierać swoje rzeczy.
- A ty gdzie?- Bokuto zmrużył oczy ostrzegawczo.
- Do domu, chyba proste- powiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Tamten z kolej stał w miejscu, krzyżując ręce na piersi i z morderczym spojrzeniem wpatrywał się w niego.
- Nigdzie nie będziesz się szlajał po nocach.
- Mam niedaleko…
- Sam nie idziesz.
- Dobra matka z ciebie.  
- Akaashi, zostań. Rodzice i tak wyjechali na kilka dni- wyrzucił w końcu, widząc jak chłopak zbliżał się do drzwi.- Rano wyjdziemy wcześniej i zajdziemy po twoje rzeczy.
Bokuto już  myślał, że zdołał go namówić, jednak cisza trwająca między nimi została szybko zniwelowana przez spokojny głos:
- Przepraszam Bokuto, jednak naprawdę musze już wracać.
Entuzjazm chłopaka zniknął, jakby kilka dobrych metrów pod ziemią, przysypany żwirem trwogi i rozczarowania.
Keiji zakładał właśnie buty, kiedy w oka mgnieniu as pojawił się tuż przy nim.
Ubrany był w luźne jeansy, miał na sobie grubą czarną bluzę z założonym kapturem i brązową kurtkę z futerkiem. Wciąż miał wilgotne, oklapłe włosy, które nijak miały się do jego tradycyjnej fryzury. Ewidentnie nie wyglądało na to, że miał zamiar siedzieć w domu.
- To chociaż daj mi się odprowadzić!- Skrzyżował ręce na piersi, siląc się na władczy ton.
Akaashi mimo wszystko roześmiał się. Wyglądał teraz co najmniej jak młodzież w czasie buntu.
- Niech będzie, jednak to trochę bez sensu, zważywszy na fakt, że jeszcze niedawno szurałeś nosem po książce.- Narzucił na siebie czarną kurtkę, która mimo że była niezwykle ciepła, zdawała się być szokująco cienka i lekka. Rozejrzał się wokół, mając dziwne wrażenie, jakby czegoś zapomniał. Czegoś, co najprawdopodobniej leżało sobie spokojnie w zaciszu męskiej szatni, na szkolnej sali gimnastycznej.
- Nie będzie ci za zimno w szyje?- Teraz zdał sobie sprawę, że zapomniał o jeszcze jednej rzeczy.- Poczekaj chwilę.
Akaashi stał w miejscu, przyglądając się szeroko otwartymi oczyma, jak białowłosy narzuca mu na szyje biały szal i zawija go dokładnie. Poczuł delikatne ciepło na policzkach, kiedy jego palce przypadkowo muskały jego szyje. Musiał przyznać, że skupienie na jego twarzy, kiedy dokładnie go obwiązywał, było przezabawne. Mimowolnie zachichotał pod nosem, a ten spojrzał na niego zagadkowo.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie, nic nic…- machnął dłonią, a Bokuto odsunął się kilka kroków do tyłu, podziwiając swoje dzieło.
- Wyglądasz w nim lepiej niż moja mama- stwierdził w końcu.
- Zaraz, to szalik twojej mamy?- zamrugał po chwili, czując zapach damskich perfum.- Tym bardziej nie powinienem go zakładać…
- Daj spokój i tak ma kilka innych- przyznał w końcu.
Akaashi westchnął tylko, jednak nie miał zamiaru wdawać się w kolejną dyskusję na ten temat.
Wychodząc z domu owinęło ich zimne powietrze. Bokuto przed wyjściem założył jeszcze szarą czapkę z daszkiem, ponieważ jego włosy nie miały najmniejszego zamiaru wyschnąć. Teraz naprawdę przypominał typowego dresa.
Droga nie była może długa, jednak obaj zastanawiali się czy nie lepiej byłoby skorzystać z środków transportu. Wychodząc na jedną z głównych dróg, skręcili na przystanek autobusowy, ze skupieniem studiując rozkład jazdy.
- Gdybyśmy pojechali tym za dziesięć minut, to uda nam się wysiąść przy szkole. Stamtąd będzie to tylko kawałek drogi piechotą- Bokuto wyszczerzył się ponownie, choć powieki zaczęły mu powoli ciążyć i najchętniej zrobiłyby efektowny spadek w dół. Na to nie mógł pozwolić, więc obecnie dreptał w miejscu, bądź też chodził w te i we w te.
- Może usiądź, bo wyglądasz teraz jak młody gniewny- szatyn wymamrotał, siedząc na ławce i chowając twarz w zgłębieniu szalika. Mimo, że pachniał naprawdę mocno, to był to dość ładny zapach, a materiał z którego był zrobiony, był naprawdę ciepły i miły.
Po dwóch minutach szybko mu się znudziło, więc zajął miejsce obok niego. W okolicy było pusto, raz na jakiś czas przejeżdżał samochód. Było to spowodowane późną porą. Kilka metrów dalej stał mały sklep całodobowy, a budynki mimo stojących bok latarni, wciąż były częściowo skąpane w mroku.
- Mamy jeszcze trochę czasu, pójdę po coś do picia- Bokuto wstał z ławki, czując jak zmęczenie zbyt mocno go otumania. Nie mógł siedzieć w miejscu, bo inaczej uśnie tu na sto procent. Jego przyjaciel widocznie zrozumiał o co chodzi, bo kiwnął tylko głową ze zrozumienie.
Siedział teraz sam, wypatrując autobusu. Wyjął z kieszeni telefon, skupiając wzrok na godzinie. Jeśli pojawi się punktualnie, to zostało im 7 minut. Był na siebie naprawdę zły.
Przyszedł dziś do Bokuto w jeszcze jednej istotnej sprawie, jednak jak na złość, przez swoje gapostwo, zapomniał o najważniejszej rzeczy. Coś, co teraz leżało w szatni.
Ale czy naprawdę chciał mu to powiedzieć? Miał wrażenie, ze stąpa po kruchym lodzie. Przekładał to z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc.
Doszukiwał się odpowiedniej okazji, tracąc wszystkie po kolej. Im bardzie odwlekał, tym gorzej się czuł. Targały go jednak potworne wątpliwości. Czy jeśli mu powie, to na pewno poczuje się lepiej? Być może poczuje się jeszcze gorzej, jednak zrobi to dla własnego spokoju.
- Nie ładnie się włuczyć po nocach, mama nie byłaby dumna- mocny głos wydarł go z zadumy. Tak się zamyślił, że stracił częściowo kontakt z rzeczywistością.
Przed nim stało dwóch chłopaków. Nie mogli mieć więcej niż osiemnaście – dziewiętnaście lat. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że szukali zaczepki. Był to kolejny typ zbuntowanych małolatów, którzy na siłę chcieli pokazać jacy są straszni i dorośli.
Jeden z nich, nieco wyższy od swojego kolegi, przysiadł się obok niego. Siatkarz w jednej chwili poczuł zapach piwa i dymu papierosowego. Naprawdę nienawidził wracać po nocach.
- Przedstawię sprawę jasno. Koledze spodobał się twój telefon. Myślę, że możemy ubić interes.- Objął go ramieniem, siląc się na pseudo przyjacielski ton. Szatyn odruchowo skrzywił się, czując jeszcze mocniejszy smród. Mimo wszystko postanowił się nie wyrywać, nie chciał pogorszyć sytuacji i nie miał zamiaru dać się sprowokować. Był spokojny, ale jego serce przyśpieszyło.
- Mówiąc o interesie, mamy na myśli to, że nie obijemy ci buźki, jeżeli łaskawie oddasz nam swój sprzęt. To jak będzie?
- Akaashi, przepraszam że tak długo, ale kasa nawaliła…- mówił, męcząc się z zakrętką butelki. Dopiero gdy podniósł wzrok, jego brwi znacznie się zmarszczyły, a głos przybrał surowszy ton:
- Jakiś problem?- rzucił, po czym powoli skierował się w ich kierunku. Nie raz widział tego typu zaczepki i ewidentnie oba typy nie wyglądały zbyt przyjacielsko.
- Ładna kurtka, firmowa no nie?
- Stać mnie na nią, w przeciwieństwie do pijanych, osiedlowych dresów.- Akaashi wiedział, że tak się to skończy. Jeśli chodzi o tego typu sytuacje, Bokuto nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Sprowokowanie go nie było jakimś wielkim wyczynem. Czuł, jak podświadomie zaczyna się denerwować.
- No popacz ty no, jaki pyskaty…- rzucił do drugiego. Ten wciąż siedział obok szatyna.
- Nadal chce tę kurtkę- wyjęczał porozumiewawczo.  
- To zabierz gnojkowi, właściwie to nawet mnie zdenerwował.
Akaashi zacisnął zęby, widząc jak jeden z nich podchodzi do Bokuto. Pogorszyli sprawę. Jeszcze bijatyki im potrzeba… Gdyby nie dali się sprowokować… Właśnie, to co wtedy? Najprawdopodobniej ograbiliby ich od razu, po czym sprzedali manto. Na jedno wychodzi.
Wciągnął powietrze, słysząc zdławiony krzyk jednego z chłopaków. Bokuto uderzył go pięścią w twarz, przez co tamten na moment stracił równowagę i upadł na ziemie. Spojrzał na niego wrogo i warknął pod nosem:
- Kurwa, koniec zabawy gnojku- wstał chwiejnie, jednak as zdołał kopnąć go w piszczel, na co tamten zawył i ponownie upadł na kolana. Kapitan na ułamek sekundy opuścił gardę i to wystarczyło. Mniejszy z nich zaszedł go z drugiej strony, uderzając pięścią w nos.
Białowłosy syknął, słysząc delikatne chrupniecie i metaliczny posmak krwi w ustach. Zakręciło mu się w głowie, a wzrok pozostawał zamglony. Fala bólu przytłumiła jego zmysły, dzięki czemu przeciwnik zdołał go ponownie uderzyć.
Akaashi stał w miejscu. Jeśli teraz by się dołączył, tylko pogorszyłby sprawę. Spojrzał nerwowo po otoczeniu, widząc jak kilka metrów dalej wyłonił się ich autobus. Bez zastanowienia odciągnął Bokuto i szarpnął w kierunku przystanku autobusowego.
Chłopak, z którym jeszcze przed sekundą borykał się jego przyjaciel, najwidoczniej próbował zorientować się w otoczeniu. Możliwe, że jakimś cudem kapitan zdołał mu oddać.
Autobus zatrzymał się, choć obaj mogliby przysiąc, że kierowca robi to bardzo niechętnie. W sumie nie było się co dziwić. Wyglądali jakby wrócili z typowej osiedlowej bijatyki.
Wsiedli do środka, starając się zbytnio nie zwracać na siebie uwagi pasażerów.
 Choć nie było ich wielu; staruszka siedząca na jednym z siedzeń, dwie młode dziewczyny, żwawo rozmawiające ze sobą i jakiś facet w czarnym płaszczu. Bezwarunkowo cała czwórka spojrzała na nich z niepokojem, choć żadne z nich nie miało zamiaru się odezwać.
Keiji odetchnął z ulgą, sadzając kolegę na jednym z tylnych siedzeń i podłożył mu pod nos kolejną chusteczkę. Szybko nasiąknęła krwią, która nieustannie spływała mu po brodzie.
- Powinniśmy jechać do szpitala, możesz mieć złamany nos.
- Nie trzeba…
- Słyszałem jak chrupnęło, a zauważ że siedziałem całkiem daleko. Trzeba coś z tym zrobić, inaczej będzie krwawiło nadal.
- Akaashi, nie przesadzaj. To nie wstrząs mózgu, a krwawienie zaraz ustanie…
- Aleś ty upierdliwy!- wciąż klęczał przy nim. Po chwili zdali sobie sprawę, że zdążyli wypaprać już wszystkie chusteczki jakie mieli w zapasie. Bokuto syknął cicho, dotykając nos wierzchem dłoni.
Autobus powoli zatrzymał się na jednym z przystanków, a za nimi stanął młody facet w czarnym płaszczu.
- Proszę- odezwał się jedynie, podając im kolejną paczkę, po czym wysiadł. Obaj spojrzeli na siebie, całkowicie wytraceni z rytmu.

Trzy przystanki później, wysiedli przed budynkiem szkoły. Szatyn ponownie spojrzał na przyjaciela z niepokojem. Nieszczególnie chciał ciągnąć go dalej, w końcu mieli jeszcze kawałek do jego domu, a nie miał najmniejszego zamiaru zostawić go samego. Cholera, jednak mógł zostać u niego na noc. Zachciało mu się nocnych wycieczek…
Ostatecznie westchnął i odparł:
- Możemy iść do szatni i cię opatrzyć. Poczekamy aż krwawienie ustąpi i pójdziemy do mnie. Nie chciałbym puszczać cię samego w takim stanie, a do szpitala jest kawałek drogi.
Białowłosy pokiwał głową, wyraźnie zadowolony.
- Ale jeśli ci się nie polepszy, to dzwonimy na pogotowie.
Uśmiech mu nieco zbladł, jednak pokiwał porozumiewawczo głową.
Obaj w oka mgnieniu znaleźli się przy tylnym wejściu do męskiej szatni. Wyciągnęli spod doniczki klucz, a chwilę potem zamek drzwi ustąpił z charakterystycznym dźwiękiem. Drużyna trzymała go tam w razie czego. Tym razem wyjątkowo się przydał, choć na pierwszy rzut oka wydawało się być to nadzwyczaj głupie.
Zapalili światło, wchodząc do środka.
As drużyny usiadł na ławce, zdejmując niepotrzebne rzeczy i pochylił głowę do tyłu, pozwalając by krew swobodnie spływała na podłogę. Przyjaciel jedynym susem znalazł się obok swojej szafki, wypatrując jej zawartości. Znalazł się zarówno jego szalik jak i jeszcze jeden ważny przedmiot. Cholera, znowu będzie musiał to odwlec?
- Co robisz?- spojrzał na niego zaciekawiony. Ten szybko odwrócił się od szafki i ruszył w kierunku półki z apteczką.
- Patrzyłem, czy nie zostawiłem tu przypadkiem szalika.
Wziął do ręki nieduże pudełko, klękając przed życiowym nieszczęśnikiem. Ten tydzień naprawdę dał mu mocno w kość.
- Wydmuchaj nos- polecił, gdy tylko krew nieco się uspokoiła. Wykonał polecenie, krzywiąc się jak tylko docisnął go mocniej palcami. Jeszcze chwilę zatykał nos, pozwalając krwi na krzepniecie.
Gdy ustało, Akaahi zbliżył się do niego delikatnie obmywając mu twarz zimną wodą. Musiał przyznać, że wyglądał teraz jak siedem nieszczęść. Oprócz sinego nosa, miał również rozwaloną wargę i lekki siniec wokół oka.
- Przepraszam…- skrzywił się, gdy tylko szatyn skończył przemywać jego twarz i nasączył wacik wodą utlenioną.
- Nie rzucaj się, będzie lekko szczypać- odrzekł spokojnie, jedną dłoń trzymając na jego policzku, a drugą płukał rozciętą wargę.
- Akaashi, ja naprawdę cię przepraszam…- Poczuł jak na jego dłoń spływa łza, a za nią idą kolejne. Z szeroko otwartymi oczyma spojrzał ku górze, widząc jak złote tęczówki szklą się znacząco. Oklapłe włosy wciąż okalały zmęczoną twarz, a ich kosmyki przykrywały oczy.- Przeze mnie nie zjawiłeś się na treningu, bo pomagałeś mi się uczyć czegoś, co było dawno temu. Ja byłem po prostu zbyt leniwy bo sobie to przyswoić, a w efekcie wplątałem w to ciebie. Zamiast grać z kumplami, kułeś ze mną do późnej nocy. Teraz zamiast siedzieć w domu, robisz za moją niańkę. Naraziłem cię na wielką głupotę, samemu wszczynając bójkę. Od kilku dni tylko ci smęcę i nie mogę się na nic przydać. Powinieneś mnie zostawić w cholerę samego…- nie dokończył, ponieważ poczuł jak coś obejmuje go w pasie i opiera głowę na jego udzie. Na moment łzy przestały płynąć z jego oczu, a wzrok nieco się wyostrzył.- A-Akaashi?
- Ja powinienem przeprosić. Gdybym nie wydziwiał, tylko został u ciebie na noc, nic by się nie stało…- wydukał w jego jeansy.- Może gdyby nie ta bójka…
- Akaashi.- Podniósł głowę z jego kolana, patrząc wprost w sowie oczy.- Nawet nie wiesz jak bardzo się zdenerwowałem, kiedy ten gość cię zaczepił. Poczułem się wtedy doszczętnie wkurwiony… Nie myślałem co robię i najchętniej mógłbym dostać jeszcze raz, byleby tylko…- zawiesił lekko głos. Zarumieniony, podrapał się po karku.- byleby tylko tobie…n-nic się nie stało…
Akashi patrzył na niego, a jego puls znacznie przyśpieszył. Jak miał traktować jego reakcje? Wiedział, ze kiedyś będzie musiał mu to powiedzieć. Chciał i być może teraz była ku temu najlepsza możliwość… Ale co jeżeli źle odczytał jego znaki? Wtedy wszystko szlak jasny trafi.
- M-mam coś dla ciebie…- zaryzykował i chwiejnym krokiem udał się do szafki. As wstał, patrząc na niego i nic nie rozumiejąc. Szatyn z bijący, sercem zjawił się obok niego. W ręku trzymał czarny pakunek, ze śliczną białą wstążką.
Bokuto już miał coś powiedzieć, kiedy ten przerwał mu szybko, rumieniąc się jeszcze bardziej:
- Bokuto, ja… Nie zawsze myślałem o tobie tylko jak o koledze z drużyny czy bliskim przyjacielu. Miałeś coś, co nie pozwalało mi oderwać od ciebie wzroku. Byłeś naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Podziwiałem twoją pasje i zapał do siatkówki… J-ja miałem cię za wzorzec… Cieszyłem się, gdy ty również byłeś szczęśliwy, martwiłem się, gdy byłeś smutny i chciałem widzieć na twojej twarzy jedynie uśmiech…- zaciął się, licząc na to, że Bokuto być może mu przerwie. Ten jednak nic nie mówił, więc kontynuował dalej-  tak wiem, głupio to brzmi, ale chyba się w tobie zakochałem… P-przepraszam cię, jeśli cię to brzydzi. Momenty w których obdarowywałeś mnie przyjacielskimi uściskami, były dla mnie czymś więcej… Albo raczej podświadomie chciałem, aby były. Nie gniewaj się na mnie, chciałem ci to powiedzieć, bo nie jestem w stanie dusić tego dłużej w sobie. Jesteś moim przyjacielem i mam nadzieję, że nic tego nie zmieni. Musiałem ci to powiedzieć, bo przyjaciół nie można okłamywać, prawda…?
Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Krew uderzała do głowy, dudniąc niebezpiecznie. Naprawdę mu to powiedział. Dopiero teraz w pełni to do niego docierało.
Nim się obejrzał, poczuł jak ramiona Bokuto delikatnie go obejmują, a jego upiększona siniakami i zmęczeniem twarz, opiera się jego skroń.
„Cholera jaki ten debil jest bezpośredni….”- jedynie to był w stanie pomyśleć, moment później chowając twarz w zgłębieniu jego szyj. Miły dotyk na plecach spotęgował przyjemne uczucie, a uszy piekły niemiłosiernie. Mógłby tak z nim sterczeć w nieskończoności, gdyby nie nagłe muśnięcie, niespodziewanie złożone na jego ustach. Jęknął cicho, a kapitan zaśmiał się zadziornie, widząc jego reakcje.
- Akashi-san się rumieeeeni!
- Ale ty jesteś durny…- parsknął cicho, dostając w zamian pełne wyrzutu spojrzenie. Dopiero wtedy przypomniał sobie o pewnej rzeczy, o której tak na marginesie, zapominał przez cały dzień.
- To dla ciebie…Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek- wydukał, wręczając mu do rąk pakunek.
Białowłosy mógłby przysiąść, że jego świat i wszystko wokół, zrobiło wielkie salto, stawiając się mniej więcej do góry nogami. Samo to, co zrobił dla niego Akaashi. Akaashi w którym niebezpiecznie się podkochiwać, lecz nie był tego do końca świadomy. Dopiero dziś zdał sobie sprawę, jakim uczuciem go darzył.
Podekscytowany, jednym płynnym ruchem otworzył zawartość paczki. W środku znajdowała się nowa para ochraniaczy. Niezwykle porządnych i ładnych ochraniaczy.
- Stwierdziłem, że ci się spodobają, poza tym będą użyteczne.
Bokuto uniósł jego podbródek, powoli łącząc ich wargi. Keiji jakby sam z siebie, oplótł dłońmi jego szyje. Mimo, że śmierdział potem, wodą utlenioną i maścią, wcale mu to nie przeszkadzało. Pozwolił na to, bo pogłębił pocałunek. Nie był natarczywy, lecz niezwykle delikatny i subtelny, a mimo wszystko naprawdę śmiały.
Trwali tak jeszcze przez chwilę. Wzrok szatyna padł na zegar, na przeciwległej ścianie
- Jest już bardzo późno. Chodźmy do mnie.
- Jak sobie przypomnę, że jutro do szkoły…
- To nie idźmy- Akaashi rzucił tylko, zbierając swoje rzeczy.- Wytłumaczę te całe zamieszanie rodzicom. Pozwolą nam zostać. Ty się wyśpisz, a potem zaczniemy romans z geometrią i algebrą.
- Ja bym wolał inny romans…
- Zabawny jesteś, ale siwizna szybko dałaby ci popalić.
- Nie przypominaj mi o nim…


- To jak?
Kiwnął porozumiewawczo głową, a kilka minut później dwie postacie opuściły salę, trzymając się razem za ręce i rumieniąc jak nastolatki. Mimo wszystko, żaden z nich nie spodziewał się, że pobicie w walentynki, może być tak cudowne.