Gdyby Guren był sobą, to poszedłby do pracy. Gdyby Guren był sobą, to odśnieżyłby podjazd. Gdyby Guren był sobą, to opłaciłby w końcu rachunek za prąd. Tak się jednak składało, że Guren nie był sobą od wczorajszego dnia, kiedy to styranym krokiem udał się do biura. Opętany zjawiskową gorączką i kaszlem został natychmiastowo odesłany do domu, gdzie spędził kilka następnych, męczeńskich godzin.
Ichinose Guren nigdy nie chorował. Nie miał kataru, nie łamał kończyn, nie chodził do dentysty, bo nie miał po co i nigdy nie dostał ospy. Niespodziewanie ta piękna aranżacja runęła niczym słaba konstrukcja, pozostawiając po sobie jedynie gruz i pył, pod postacią zwłok leżących w salonie na dużej kanapie.
Od wczoraj zdążył udać się do lekarza, wykupić potrzebne leki, przespać pół dnia i zamówić pizze, która spokojnie wystarczy mu jeszcze na jeden dzień. Góra dwa. Grunt, że nie musi wychodzić spod koca.
Poprzedniego dnia, kiedy to rozpoczął się jego chorobowy maraton, po raz pierwszy zasiadł przed telewizorem z którym tak na marginesie miał tyle wspólnego co i nic. Właściwie to do tej pory zastanawiał się na jaką cholerę go kupił. Zwykle albo go nie było, albo siedział w swoim pseudo-domowym gabinecie. Przydawał się jedynie wtedy, gdy nawiedzali go znajomi z pracy. Wtedy dawał im jeść i włączał co leciało, a oni siedzieli wpatrzeni przez przeszło dwie-trzy godziny, nie męcząc go zbędnymi pytaniami. Proste, a jak skuteczne.
Obudził się koło wieczora z rozsadzającym bólem głowy i zatkanymi zatokami. Niemrawym spojrzeniem rozejrzał się po pokoju, zdając sobie sprawę, że znowu przysnął. Z telewizora leciał przytłumiony dźwięk serialu, tuż obok piętrzyła się góra zasmarkanych chusteczek, a na ławie stał nietknięty laptop i niedopita herbata.
Ktoś, dla kogo zapalenie oskrzeli jest abstrakcją, mógł w tej chwili nazwać się najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem świata.
- Kurwa… - Guren odgarnął z czoła mokre kosmyki, po czym drżącą ręką sięgnął po termometr. Odczekał chwilę do momentu, gdy urządzenie nie zapikało i wskazało przeraźliwie prawdziwą liczbę 39.4 - Cholera by to…
Właśnie jego organizm gotowy był do ogłoszenia natychmiastowej kapitulacji, kiedy usłyszał dźwięk dzwonka, a zaraz po tym krótkie i treściwe pukanie do drzwi.
- Spierdzielać… Sam se otwórz.- wymruczał do siebie, nie siląc się nawet by spojrzeć w kierunku frontowych drzwi. Gość był jednak dosyć zdeterminowany i już po chwili dzwonek domowy był sukcesywnie molestowany, a walenie do drzwi wręcz nieludzkie.
- Gureeen, jesteś w domu?
- Boże, za co ty mnie tak karcisz…- wyjęczał, nakrywając twarz poduszką. Znajomy głos był aż za bardzo znajomy i energiczny do porzygu. Do takiego fajnego, zielonego bełta jak na kreskówkach.
- Gureeen, wiem że jesteś…
- Ale mnie nie ma… Już idź…- wydusił w poduszkę, zmawiając pacierz, by jego najukochańszy przyjaciel zrobił miły, bezpowrotny odwrót. Pokój jego duszy.
Jakie było jego zdziwienie, gdy usłyszał jak zamek w drzwiach się przekręca, a gość wchodzi do przedpokoju, katując jego chorą główkę.
- Gureeen, mogłeś sam otworzyć. Wiem, że buc z ciebie, ale mogłeś mi chociaż zatrzasnąć je przed nosem jak to zwykle robisz. Totalne ignorowanie mnie jest już chamstwem, nawet jak na ciebie.- skrzywił się, przyciskając mocniej poduszkę do twarzy. Czemu on musiał być tak głośny? Czemu on w ogóle przylazł?!
- Shinya zamknij się… - wychrypiał, na tyle głośno, na ile pozwalały mu struny głosowe.
- A widzisz, czyli jednak byłeś w domu. Panie Ichinose, prostak z pana.- kontynuował do momentu wejścia do salonu.- Co ci jest?- Spojrzał na niego niemal że z przerażeniem.
- Jestem chory do cholery, nie widać?
- To wiem, w sumie nawet dlatego przyszedłem, ale chodzi mi o to, co robisz z ta poduszką?
- Próbuje popełnić samobójstwo zanim pewna osoba wyprowadzi mnie z równowagi. Ciekawe czy się uda. Chcesz popatrzeć?
- Dobra, nie wydurniaj się.- zaśmiał się swoim charakterystycznym śmiechem i wyrwał mu brutalnie poduszkę.
- Oddaj…
- Nie, bo sobie krzywdę zrobisz.
- Jakbym ci powiedział, że zabije się majtkami to też mi je zabierzesz?
- Właśnie tak.
- Zboczeniec.
- To dla twojego dobra.
- Dobrze, mamo.
Zapanowała cisza. Shinya jakby na moment oderwał wzrok od piętrzącego się wszędzie syfu, skupiając go na centrum całego nieszczęścia. Jego przyjaciel wyglądał jakby wylazł właśnie spod prysznica. Ubrany był w długie spodnie i koszulę. Fioletowe oczy patrzyły na niego zamglonym wzrokiem, policzki były nienaturalnie czerwone, a włosy wilgotne od potu. Istny obraz nieszczęścia i rozpaczy. To wszystko co się wokół działo, było po prostu opłakane.
- Z tobą to jak z dzieckiem – mruknął ledwo słyszalnie, zatrzymując wzrok na pudełku do pizzy.
- To było nie przychodzi…- nie zdążył dokończyć przez nadchodzący napad kaszlu, na co Hiragii pokręcił ponownie głową.
- Guren, koniec tego dobrego, idź się myj.
- Twierdzisz, że śmierdzę?
- Twierdzę, że cuchniesz.- uśmiechnął się miło.
- Grabisz sobie.
Po nieszczęsnych piętnastu minutach, pan-doskonale-wiem-lepiej, ruszył chwiejnym krokiem ku łazience.
Leniwie zdjął z siebie garderobę i odłożył do kosza na pranie, a sam stanął przed lustrem i podziwiał swój zacny wygląd.
- Naprawdę wyglądam jak gówno.
- Raz się zgodzę.- drzwi łazienki rozsunęły się, a do pomieszczenia wszedł Shinya, lustrując go z istnym bananem na twarzy.
- Masz minę jak pedofil w przedszkolu.
- Uważaj, bo się podniecę.- Stanął kilka centymetrów od niego, wyjmując zza pleców fioletowy t-shirt i krótkie spodenki.- Kto normalny leży w jeansach i koszuli? Załóż jak się umyjesz.
- Rozumiem, że pewna menda społeczna, postanowiła przygarnąć trochę mojej garderoby również dla siebie.- Zgwałcił go czujnym wzrokiem, widząc swoją czarną koszulkę i spodnie od dresu. Leżały niemal idealnie. Jakby nie patrzeć, mieli prawie identyczną figurę.- Na co ci to?
- To nie oczywiste?- Pchnął w niego delikatnie, złożonymi ubraniami.- Nie zostawię cię samego, bo po dwóch dniach wykorkujesz, albo utoniesz w tym syfie.
- I że niby nie pójdziesz do pracy? W twoim towarzystwie i z moim bólem głowy, dosyć szybko zrzucę się z balkonu.
- Nie masz balkonu.
- To rzucę się pod pług.
Shinya odezwał się po kilku sekundowej ciszy:
- O właśnie! Pada śnieg, jest zimno, ślisko na drogach, w związku z czym mój powrót do domu byłby bardzo ryzykowny i niebezpieczny.
- A w tą stronę to niby jak przyjechałeś?!
- Skończ już gadać, koniec tematu. Zostaje, a ty się w końcu umyj, bo śmierdzisz.
- I znowu mnie obraża.
Czas spędzony pod prysznicem znacznie mu się wydłużał. Gorąca woda miło spływała po ciele i mieszała się z odświeżającym zapachem żelu do kąpieli. Czuł się odrobinę lepiej, jednak mimo to skroń wciąż pulsowała, a kaszel owinął jego płuca.
Po przypomnieniu sobie kosztów rachunku za wodę, wyszedł spod prysznica, wytarł się od niechcenia ręcznikiem i ubrał w to, co dał mu wcześniej Shinya. Odrzucił mokre kosmyki do tyłu i wyszedł z łazienki.
Dotarł do niego przyjemny zapach jedzenia, czego o dziwo się nie spodziewał. Wabiony dotarł do kuchni, połączonej z pokojem dziennym.
Było czysto. Powiedzenie czysto to w sumie za mało w porównaniu z tym, co działo się wcześniej. Zniknęły zasmarkane chusteczki, ubrania, leki i dokumenty z pracy. Kanapa która stała w salonie została rozłożona w łóżko, na którym leżał duży koc i kilka poduszek.
Nad blatem kuchennym paliły się punktowe lampki, a drugie pomieszczenie pogrążone było w mroku, rozjaśnionym delikatnie przez lampę podłogową.
- Jak ty to zrobiłeś przez dziesięć minut?
- Mówiłem.- Posłał kolejny nonszalancki uśmiech.- Beze mnie zginiesz.
- Tak, tak… Hiragii perfekcyjny pan domu.
- Ichinose, perfekcyjny pan śmieciarz domu.- Odwrócił się w jego stronę, pozostawiając patelnie na kuchence.- Nie wytarłeś włosów!- Zbeształ go z wyrzutem jak wzorowa matka i cofnął się do łazienki po suchy ręcznik.
- Co ty wyprawiasz?- Guren spojrzał na niego, jak na ostatniego debila, kiedy ten stanął przed nim, zarzucając mu na głowę niebieskie coś i zaczął delikatnie wycierać jego włosy.- Robisz to z tak poważną miną, że aż się ciebie boje…
- Kto normalny nie wyciera głowy po kąpieli? Jeszcze w zimę!- Szatyn nie komentował, pozwalał, by dłonie jego przyjaciela trącały jego ucho i przeczesywały jego kosmyki. Nie miał nawet nic przeciwko, kiedy po skończeniu pierwszej części zadania, roztrzepał dłonią jego włosy.- Tak ci lepiej. Nie ulizuj ich tak.
- Oczywiście, mój prywatny stylisto.
Shinya pokręcił jedynie głową, dotykając ręką jego rozgrzanego czoła.
- Masz temperaturę.- odparł z troską, przesuwając ją w dół, wzdłuż policzka. Fioletowe oczy patrzyły na niego teraz z nie lada zainteresowaniem, błyszcząc w ciemności, do momentu gdy zatoki postanowiły nie zniszczyć tej pięknej chwili.
- Nie kichaj na mnie!
- Było nie stać przede mną.
- Chyba coś się pali… Kuźwa omlet!
Jak można było się tego spodziewać, z kolacji nici. To, co miało być omletem, stało się istnym prochem, a lodówka grzeszyła brakiem zapasów. Jakby nie patrzeć przed głodówką uratował ich superbohater, czyli nikt inny jak nieszczęsna pizza z wczoraj.
Po zjedzeniu, obaj byli jeszcze na siłach by zagrać w GTA na konsoli i trochę sobie podogryzać.
Po spędzeniu w swoim towarzystwie niecałych trzech godzin, poczuli, że zmęczenie daje im się we znaki. Shinya czuł się stosunkowo dobrze, jednak płuca Gurena mimo syropów i innych rzeczy, postanowiły żyć własnym życiem.
- Nic więcej ci nie przepisali?
- Nie…- wychrypiał, czując ponowny ból głowy.
- Idź spać.- Obaj siedzieli pod kocem na rozłożonej kanapie. W tle grał telewizor, a na ławie stał uruchomiony laptop. Po jakimś czasie wszystko im się znudziło, a pan schorowany powrócił do bycia żywym trupem.- Jesteś zmęczony. Jak wstaniesz, będzie lepiej.
- Jak się nie utopie we własnych smarkach albo nie wypluje własnych nerek to i owszem.- Jego przyjaciel zaśmiał się tylko, nakazując by położył głowę na jego kolanach.
- Po co?
- Zrobię ci okład.
- Aleś uparty…- burknął, choć bez większych przeszkód ułożył głowę na jego udach. Shinya uśmiechnął się delikatnie, kładąc na jego czoło mokry ręczniczek. Guren przymknął powieki, czując jak palce zawodowego pielęgniarza wsuwają się w jego włosy, przyjemnie je tarmosząc. Niespodziewanie Hiragii pochylił się nad nim, składając na jego wargach wręcz nieśmiały pocałunek.
- Kwiatuszku, zdaje mi się, czy ci gorączka podskoczyła?- zaśmiał się, gładząc ręką jego policzek.
- Mendo…- burknął bardziej do siebie niż do niego. Pozwolił, by następnie pocałował jego czoło, skroń, policzek i miarowo odczuwał jak zmęczenie bierze górę nad złym samopoczuciem. Nie wiedzieć kiedy udało mu się usnąć.
Następnego ranka czuł się lepiej, a to był sukces. Co prawda, jego chęć do życia nadal była ograniczona, ale w porównaniu z kimś leżącym obok, był okazem zdrowia.
- Kwiatuszku, coś ci tu z nosa kapie… Ooo! To chyba glut…
- Guren, przestań…- wychrypiał ledwo, siląc się na kolejny napad kaszlu- Zaraziłeś mnie.
- No widzisz misiu, będziemy się teraz kisić w naszym zakichanym i obsmarkanym towarzystwie.
- Jesteś złośliwy…- zapłakał teatralnie, chowając twarz w poduszkę.
- Mam jeszcze trochę drobnoustrojów chorobotwórczych, jak chcesz to się podzielę.- odparł, przysuwając się do niego i biorąc w zęby płatek jego ucha.
- Obawiam, że to tak nie działa.- Shinya uniósł lekko głowę, pozwalając by Guren zaczepnie skubną jego wargę.
Kto powiedział, że bycie chorym jest nudne…
Na ferie proszę spodziewać się siatkarskiej gejozy z haikyuu, jako że 2 sezon zrodził w mej skromnej główce pierdyliard shipów...so... coś tak się napisze.
Enyoj!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo było cudowne!
OdpowiedzUsuńCzy ja jestem w niebie? Wreszcie znalazłam ff o Gurenie! <3
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń